2 Jeepy, 5 osób, 90 kg bagażu i 1000 kilometrów do pokonania. No to wyruszyliśmy!

Cel podróży: urocze górskie miasteczko Schladming położone na wysokości 745 m. n.p.m. w austriackich Alpach. Jeszcze nie na tyle wysoko, by przy pokonywaniu górskich serpentyn miało się zakręcić w głowie, ale też nie tak nisko, by nie docenić pełni bajecznej zimy, która nas tam przywitała.
2 Jeepy, 5 osób, 90 kg bagażu i 1000 kilometrów do pokonania. No to wyruszyliśmy!

Od razu podzieliliśmy się na dwie ekipy i natychmiast rzuciliśmy sobie pierwsze wyzwanie. Pomarańczowego jeepa (dziewczyny określiły ten kolor jako marchewkowy) zgarnąłem ja (Focus), Marzena (koordynatorka wyprawy) i Daniel (fotograf i operator National Geographic). Białe auto trafiło do Hani (National Geographic) i Michała (Focus). Jak widzicie, dość szybko zapomnieliśmy o podziale na redakcje! Nie zapomnieliśmy jednak o rywalizacji, więc gdy padło hasło: zobaczmy, kto pierwszy dojedzie w Schladming, rzuciliśmy się za stery Jeepa Compass. Zasady były dwie: ma być zgodnie z przepisami i każda ekipa sama decyduje, jaką trasą pojedzie. OK, challenge accepted!

Wiemy, że lubicie czytać o motoryzacji, a my lubimy pisać o samochodach. To dlatego podczas naszej prawie 12-godzinnej podróży przyjrzeliśmy się Compassowi od prawie każdej strony. Problemu ze zwykłym samochodem nie ma tylko wtedy, gdy nie pada śnieg, gdy deszcz akurat nie zamieni szutru w błoto lub nie trzeba zjechać z trasy, by ominąć kłopotliwy godzinny korek. Na szczęście Compass to jeep pełną gębą. Amerykanie od 1941 roku, czyli od ponad 76 lat specjalizują się w projektowaniu samochodów, które dają sobie radę w każdym terenie. To przecież Za Wielką Wodą powstały Wranglery, Cherokee i Grand Cherokee, a w swojej ofercie mają też od niedawna nieco mniejszego SUV-a Renegade. Gdybym tak bardzo nie lubił określenia „legendarny” (nie ma przecież takiej legendy!), to z pewnością tym słowem opisał bym modele ze znakiem Jeepa. To część naszej cywilizacji, taka sama jak włosy Einsteina, podwiewająca spódnica Marilyn Monroe czy butelka dobrej whisky. 

Prowadząc Compassa, byliśmy zgodni, że auto daje kierowcy sporą dawkę dodatkowej pewności siebie. Wyjątkowy jest w nim bowiem już sam układ przeniesienia napędu z prześwitem do 23 cm. Co to nam dało? Ano sprawdziło się chociażby wtedy, gdy zmuszeni byliśmy objechać korek lasem. Nie zaszkodziło również podczas drogi po błocie czy piasku. A jak się pewnie domyślacie, nie mieliśmy skrupułów, aby i takie tereny eksplorować. Tym bardziej, że odpowiednią przyczepność gwarantuje system Selec-Terrain. Jak się okazało, elektronika w Compassie optymalizuje nawet 12 różnych parametrów, żeby samochód nie utknął gdzieś na bezdrożach i zawsze wyrwał się z każdej opresji, ot choćby wjechał pod ten nasz wymarzony wyciąg.

Jak z paliwem? Pewnie ciągnie, bo taki „terenowy”? Nie do końca. Compass automatycznie płynnie przekazuje napęd między osiami (gdy nie trzeba napędzana jest tylko jedna – przednia, właśnie, żeby oszczędzać paliwo). Na boku nadwozia tego Jeepa znaleźliśmy mały znaczek „Trail rated”, czyli – dosłownie – sprawdzony w terenie. Dlatego w jego przypadku wartość tzw. głębokości brodzenia (zdolności do pokonywania przeszkód wodnych), kąta zjazdu czy rozbudowań osłony silnika, to nie jest próba sił z pozostałym użytkownikami dróg. To po prostu normalne. 

Compass udowodnił, że trudnych przeszkód się nie boi, choć jest to – na co dzień – wygodny i przestronny samochód rodzinny. Pięciomiejscowy, z bagażnikiem o pojemności 440 litrów. Dla nas okazało się to trochę za mało, ale nie każdy musi zaraz do auta załadować całe fotograficzne studio – pozdrawiam Michała i Daniela – naszych kolegów operatów.

O 22 wieczorem, bo ponad 12 godzinach podróży pomarańczowy (vel. marchewkowy) Compass przybył do Schladming. Pierwszy! Trasa przez Niemcy i Austrię, mimo wielu utrudnień na drodze i wbrew zaleceniom Google Maps, okazała się najszybszą. Nasi rywale w białym jeepie przybyli na miejsce 15 minut po nas. Okazało się, że wybrali pozornie krótszą trasę przez Czechy. 

No dobra, to było takie próbne wyzwanie! Prawdziwe emocje zaczną się jutro, kiedy opiszemy, jakie zadania do wykonania postawiliśmy sobie na najbliższe cztery dni. Nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo!