Anhedonia rządzi. Dlaczego nie potrafimy przeżywać radości?

Wymyśl mi coś, co szybko działa na depresję i nie jest lekiem, a uczynię cię człowiekiem bogatym – powiedział mi ostatnio, częściowo tylko w żartach, coach i psychoterapeuta z USA. Amerykanie mają dość tego, że nie umieją już przeżywać radości. Zaraz będzie miał tego dość cały świat.
Anhedonia rządzi. Dlaczego nie potrafimy przeżywać radości?

Podumałem chwilę nad tą prośbą, bo perspektywa stania się człowiekiem bogatym wydała mi się nagle nie najgorsza. Cóż z tego, skoro na podstawie doświadczenia całego życia, w tym miesięcy spędzonych na poduszce medytacyjnej, setek przeczytanych książek filozoficznych, tysięcy godzin rozmów z mądrymi mnichami, mądrymi klientami, mądrymi uczestnikami moich warsztatów i z mniej mądrym samym sobą muszę odpowiedzieć na wyzwanie postawione przez mojego kolegę zza atlantyckiego stawu mało radośnie  – coś, co szybko działa na depresję i nie jest lekiem, po prostu nie istnieje.

A przydałoby się. Bo nasz świat z jego tempem i rozchwianiem filozoficznym oraz duchowym nie wpływa dobrze na radość życia. Słowo „anhedonia”, oznaczające niezdolność do przeżywania radości, czeka wkrótce oszałamiająca kariera. Używa go już „Gazeta Wyborcza” w tekście, w którym alarmuje, że milion Polaków łyka codziennie pigułkę antydepresyjną, a depresja i tak nie ustępuje, bo taka jej natura. Oprócz przewlekłego stresu ma wiele przyczyn: negatywne doświadczenia, geny, cechy osobowości, uwarunkowania życiowe – i trudno je zidentyfikować. Kiedy raz doświadczymy depresji, nasze neurony doskonale zapamiętują to doświadczenie, i ryzyko, że choroba będzie do nas wracać, jest duże.

Bywa, że anhedonia wyprzedza depresję, a nie jest jej skutkiem. Tym mądrzej wytoczyć przeciwko niej działa na etapie prewencji. Wiedzieli o tym starożytni (to w końcu oni ukuli termin „anhedonia”). Wiedzieli także coś, czego my do końca sobie nie uświadamiamy – że niezdolność przeżywania radości jest w znacznej mierze wynikiem sposobu myślenia. Dlatego Seneka pisał, że „nieprzyjazny Los miażdży tylko tego, kogo zwiodła jego życzliwość”. Musi nastąpić jakiś akt poznawczy (uznanie, że wydarzenia powinny nam sprzyjać), musi być pogwałcenie wymogu, jaki w wyniku tego aktu powstał w naszej głowie (Los jednak nam nie sprzyja), żeby mogła nas dopaść anhedonia.

Takie podejście odbiera zdarzeniom siłę sprawczą. Daje nam tym samym potężne narzędzie do wpływania na poczucie szczęścia i broń przeciwko anhedonii, a być może także depresji. Tylko że to nie jest broń skuteczna przy jednokrotnym użyciu. Myślenia z korzyścią dla zdrowia psychicznego nie da się zastosować jak nalotu dywanowego. Nie można wykonać odpowiedniej liczby zdrowych myśli na weekendowym warsztacie, tak żeby starczyły do zbudowania zasieków przeciw anhedonii przynajmniej do następnego warsztatu. Seneka mówi, żeby ćwiczyć się w szczęściu nie tylko wtedy, kiedy go brakuje, ale także wtedy, gdy go doświadczamy. Nie nadymaj się pychą w pomyślności, poucza. Tylko jak go posłuchać w świecie obsesyjnego parcia na tak zwany sukces?

Panowanie nad wewnętrzną mową musi być ćwiczone powoli i konsekwentnie. W życiu, a nie na warsztatach. Przez lata. Niestety. Taka natura tej stoickiej techniki powoduje, że mój kolega z USA nie uczyni mnie człowiekiem bogatym. Warto jednak zacząć, bo nie tylko na końcu tej ścieżki, ale także w czasie jej pokonywania czeka nas wiele chwil, w których anhedonia oddaje pole czemuś, co jest naszym podstawowym prawem – prostej radości istnienia.

Nieprzyjazny los miażdży tylko tego, kogo zwiodła jego życzliwość

– Seneka