Ani kropli w kranie

Alarm! Ujęcia wody pitnej zostały zatrute. W żadnym razie nie wolno pić tego, co leci z kranów

Terrorystom w końcu się udało podrzucić truciznę; nieuczciwy przedsiębiorca spuścił wyjątkowe brudy do rzeki; w pobliżu ujęcia wody dla miasta rozbiła się cysterna z chemikaliami. Cokolwiek się stało – w całym mieście woda w kranie nie nadaje się do picia.

PECHOWA WIOSNA W PLESZEWIE

W marcu 2007 roku w Pleszewie, niewielkim mieście leżącym w Wielkopolsce nieopodal Kalisza, doszło do skażenia wody. W wodociągach nagle pojawiły się bakterie coli. Niemal 20 tysięcy ludzi zostało pozbawionych czystej wody. Skażenie okazało się na tyle poważne, że usunięcie jego skutków trwało ponad miesiąc. Jeszcze w maju w wielu miejscach woda nadawała się najwyżej do spłukiwania toalety.

Co się dzieje po wykryciu, że woda w kranie nie nadaje się do picia? Ciekawe, że – jak dowiedzieliśmy się w pleszewskich wodociągach – w podobnych wypadkach nie zamyka się całkowicie dopływu wody.

BEZ PICIA

Woda w kranie jest, tyle że nie można jej pić. W mediach natychmiast nadano odpowiedni komunikat, na ulice miasta wyjechały samochody z megafonami, przestrzegające przed piciem wody. Szybko pojawiły się beczkowozy; mieszkańcy przedmieść na nowo uruchomili swoje stare studnie.

Pleszew to małe miasto, wieści rozchodzą się tam bardzo szybko. Ale wyobraźmy sobie, jaka byłaby skala problemu w milionowej metropolii?

Do mnóstwa ludzi nie docierają na czas komunikaty, nie wiedzą o skażeniu, więc piją zatrutą wodę. Nawet jeżeli skażenie nie jest poważne, szybko widać objawy paniki. Do przychodni i szpitali ustawiają się kolejki przestraszonych rodziców, których nieświadome zagrożenia pociechy opiły się litrami kranówy po powrocie z podwórka.

Ze sklepów znika woda mineralna, w supermarketach przy kasach stoją ogromne kolejki wózków wypełnionych plastikowymi butelkami. Normalne zapasy magazynowe szybko się wyczerpują, między regałami dochodzi do regularnych bójek o ostatnie zgrzewki. Oblężenie przeżywają studnie oligoceńskie, z których chcą skorzystać wszyscy naraz. Na ratunek zjeżdżają beczkowozy z całego kraju; do dystrybucji wody zatrudniona zostaje straż pożarna.

Spada poziom higieny, ludzie boją się myć ręce w skażonej wodzie; tej mineralnej trochę szkoda, bo nie wiadomo, kiedy sytuacja w kranach się unormuje. Na polecenie Sanepidu zamykają się bary i restauracje; zresztą i tak mało kto by je odwiedzał w obawie przed brudnymi szklankami i palcami kucharzy. Wszyscy wolą sami przygotowywać posiłek, wskutek częstych spotkań przy kuchennym stole poprawiają się stosunki rodzinne.

Miejscowi producenci żywności mają kłopoty; piekarnie, mleczarnie, rzeźnie muszą zawiesić produkcję. Furorę robią stare uliczne saturatory, wokół których walają się góry jednorazowych kubków.

CAŁKIEM SUCHO

Problemy piętrzą się, gdy wody w kranie – nawet tej brudnej – nie ma wcale. Zamykane są baseny, nieczynne są fontanny, wychodzi zakaz podlewania ogródków i mycia samochodów. Masowo zdychają bezpańskie psy.

Na parkingach przedsiębiorstw, pod biurowcami, na ulicach ustawiane są rzędy przenośnych toalet. Mimo w miarę regularnych zmian pojemników, po kilku dniach wydostaje się z nich coraz bardziej dokuczliwy fetor.

W weekendy mnóstwo ludzi wyjeżdża nad wodę, okupowana jest każda sadzawka, każda rzeczka, nikt nie zwraca uwagi na zakazy kąpieli. Zatrważająco wzrasta liczba utonięć i infekcji skórnych.

Spada sprzedaż mydła, proszku do prania, stają się po prostu bezużyteczne. Rośnie irytacja i agresja, wszystkim się wydaje, że kleją się od brudu. Pech chciał, że akurat zaczyna się lato, trudno więc uniknąć okropnego smrodu w tramwajach i autobusach. Szkoły i przedszkola muszą zostać zamknięte wcześniej, niż zakładano. Część ludzi nie może znieść fatalnych warunków, a także ze strachu przed epidemią bierze dodatkowe urlopy, by przeczekać gdzieś poza miastem.

NIE MA WINNYCH

Zepsucie wody może być niebezpiecznie proste. Nie wiadomo, skąd wzięły się bakterie w pleszewskich wodociągach. Początkowo podejrzewano zatrucie gnojowicą przez któreś z gospodarstw; potem, że winna jest pobliska gorzelnia. W końcu w grudniu prowadząca śledztwo prokuratura umorzyła sprawę, uznając, że do zatrucia doszło wskutek nieszczęśliwego „zbiegu niekorzystnych zjawisk klimatycznych i geologicznych”. Nie sposób wskazać konkretnego winnego, nikomu nie można zarzucić celowego ani bezmyślnego działania. Jak widać, nie trzeba czekać na terrorystów; woda sama może nas zaskoczyć.