Autobus dojechał na przystanek „śmierć”

Pasażerka nie chciała opuścić autobusu, więc kierowca po prostu ją zabił. Potem tłumaczył się, że był zestresowany po ciężkim dniu, a ofiara sama go prowokowała.

Kate. Szczupła 21-letnia brunetka. Córka polskich emigrantów od trzydziestu lat mieszkających w Wielkiej Brytanii. Studentka drugiego roku historii i filozofii na Uniwersytecie Kent w Canterbury, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wcześniej ukończyła prestiżową szkołę Buckswood w Guestling. Pasjonatka koni i sztuki.

Na stałe mieszka w Anglii, do Polski przyjechała na kilka miesięcy, odbyć staż. Na początku w Muzeum Narodowym w Krakowie, później w Galerii Zderzak, zajmowała się marketingiem, ale jej pasją było malarstwo. Według znajomych miała wyjątkowe umiejętności, co mogło w przyszłości zagwarantować pracę w najlepszych galeriach na świecie.

Mirosław. 44-letni kierowca krakowskiego MPK. Od 5 lat regularnie jeździł liniami nocnymi. Opanowany i stanowczy. Przynajmniej tak mówią wyniki badań psychologicznych. Zanim został zatrudniony jako kierowca MPK, trzykrotnie przeszedł testy kompetencji, a w czasie pracy nie było na niego poważniejszych skarg.

Z wyjątkiem dwóch. Pierwsza dotyczyła ominięcia przystanku. Druga, kiedy pasażer poinformował, że autobus prowadzi nieodpowiedzialny kierowca, który w trakcje jazdy korzysta z telefonu komórkowego.

W sądowych aktach jest kilka wzmianek o znęcaniu się nad żoną i jej niepełnosprawnym ojcem – miał jej grozić nożem i doprowadzić do zwichnięcia kręgosłupa, ale nigdy nie został skazany.

Chciała pokazać, że jestem gburem

29 lipca 2011 roku Kate była z przyjaciółmi na imprezie przy ulicy Czystej w Krakowie. Około 3.20 wraz z Agnieszką i Mateuszem postanowili wracać do domu. Znajomi namawiali ją, żeby pojechała taksówką, ale dziewczyna zdecydowała się na komunikację miejską.  Poszła sama na przystanek w okolicy miasteczka studenckiego.

Tego dnia zmianę nocną miał Mirosław Ł. Prowadził autobus linii 610, wyjechał na trasę o 23.30. Przez całą zmianę pasażerowie wyładowywali na nim swoją frustrację – kierowcy oberwało się za nieczynny biletomat, za opóźnienia, za dziurawe drogi.

Górka Narodowa była dla Mirosława Ł. ostatnim przystankiem ostatniego kursu, który miał odbyć tego dnia. Zatrzymał się na pętli autobusowej; zmęczony, zauważył we wstecznym lusterku młodzież śpiącą w ostatnim rzędzie siedzeń. Wystarczyło przejść na koniec autobusu, wyprosić ich i zjechać do zajezdni. Nic prostszego. Robił to dziesiątki razy.

Wyszedł z szoferki, a na wcześniejszych siedzeniach zobaczył śpiącą Kate. Podszedł, próbował ją obudzić. Dał jej czas, żeby się zebrała, sam poszedł na koniec autobusu do innych śpiących – tamci wyszli od razu po upomnieniu.

Kiedy wracał, poinformował dziewczynę, że to ostatni przystanek i musi wyjść.

Odmówiła. Chciała, żeby Mirosław zawiózł ją na przystanek Krowodrza-Górka. Stamtąd miała bliżej do mieszkania, które wynajmowała na jednym z luksusowych osiedli.

Mirosław wrócił do swojej klaustrofobicznej szoferki, wyłączył światła wewnętrzne i krążył po okolicy. Chciał w ten sposób zrewanżować się dziewczynie, która wysiadając we wskazanym przez kierowcę miejscu, miałaby dalej do mieszkania. Wtedy podeszła do niego Kate.

– Zaczęła mnie obrażać. Doszło między nami do słownej utarczki. Usłyszałem pod swoim adresem kilka obraźliwych słów. Gdy powiedziałem jej, że jestem zmęczony, odpowiedziała mi, że mogłem się uczyć, wtedy nie jeździłbym autobusem. Potraktowała mnie z góry. Chciała pokazać, że jestem gburem i szmaciarzem – mówił podczas składania zeznań Mirosław Ł. Jego zeznania były jedynymi, jakie można było usłyszeć na sali rozpraw, w związku z brakiem bezpośrednich świadków i monitoringu w autobusie. Stanowiły podstawę do ustalenia przebiegu wydarzeń. Prokurator jednak uznał, że zeznania są wiarygodne, a badania psychiatryczne wskazały, że oskarżony w czasie zdarzenia był poczytalny.

– Zbierała się we mnie agresja, ale otworzyłem jej przednie drzwi. Jak powiedziała, że złoży na mnie skargę, coś we mnie pękło – relacjonował dalej.

Mirosław wyłączył silnik, zaciągnął hamulec ręczny.

 

 

Pokrowiec na morderstwo

Kate zdążyła przejść jedynie kilkanaście metrów wzdłuż autobusu.

Kierowca wyciągnął z plecaka 35-centymetrowy gumowy przewód hamulcowy, zakończony mosiężną śrubą. Mógł jeszcze wybrać nóż, który także zawsze leżał w plecaku, tuż obok fotela kierowcy.

Dogonił kobietę. Pierwszy cios trafił w tył głowy. Kiedy dziewczyna się odwróciła, uderzał ją po twarzy, zostawiając kilkucentymetrowe rany. W czasie walki zerwała mu pagon i identyfikator kierowcy MPK.  Chwilę później wylądowali w rowie wypełnionym wodą i błotem.

– Słyszeliśmy przeraźliwy krzyk kobiety. Trwało to zaledwie kilka sekund. Mąż wychylił się z okna, ale nic nie zobaczył – relacjonowała pani Barbara, mieszkanka ulicy Siewnej w Krakowie.

– Ubrałem spodnie, zarzuciłem na siebie kurtkę, wziąłem psa i z papierosem w ręku poszedłem zobaczyć, czy coś się dzieje i gdzie.  Spacerowałem ok. 15 minut, ale nikogo i niczego nie zauważyłem. Uznałem, że ktoś się przewrócił lub wystraszył, ale autobusu nie widziałem. Dziewczyny też nie słyszałem. O całej sprawie dowiedziałem się z telewizji  – dodaje mąż Marcin.

Nic nie słyszał, ponieważ Kate zdążyła już stracić przytomność. Upadła na wznak, zanurzając twarz w błotnistej mazi. Mirosław spadł za nią. Udało mu się wygrzebać z rowu, wspierając się na jej ciele i – tym samym – przyduszając ją w wodzie. Kate jeszcze przez chwilę próbowała walczyć w rowie. Miała o tym świadczyć wyrwana trawa w dłoniach. Prawdopodobnie nie miała dość siły, by się wygrzebać.

Mirosław Ł. zabrał gumową pałkę, którą zadawał ciosy – podczas szarpaniny wypadła mu z ręki. Wsiadł z nią do autobusu, ale kilkaset metrów dalej zatrzymał się i wyrzucił narzędzie zbrodni w krzaki.

Znowu ruszył. Jak gdyby nigdy nic pojechał do zajezdni, przedtem jednak zatrzymał się obok swojego prywatnego samochodu. Wyciągnął kurtkę, która miała mu pomóc w zamaskowaniu zakrwawionej koszuli.

Zdjęty chwilę wcześniej pokrowiec z siedzenia kierowcy autobusu posłużył jako szmata do wytarcia butów i spodni, by nie wzbudzić podejrzeń u pracującego w zajezdni pilota.

Wszystko przebiegło zgodnie z planem.

Zdał autobus na zajezdni i wrócił do domu. Rozebrał się, a mokre od krwi i błota ciuchy wsadził do worka, który wyrzucił do pobliskiego kontenera na śmieci. Jeszcze tylko musiał wytrzeć podłogę w łazience i przedpokoju.

 

Sztuka jest wieczna, życie trwa chwilę

Kate znaleziono nad ranem. Przypadkowy przechodzień poinformował policję o zwłokach pozostawionych w rowie.

Policja na miejscu zobaczyła poturbowaną kobietę, twarzą w błocie, z sukienką podciągniętą do piersi, obnażającą bieliznę i ubłocone ciało.

Mirosław Ł. wziął urlop i wyjechał do rodzinnego Skarżyska-Kamiennej. Tam chciał przeczekać poszukiwania i burzę medialną, która rozpętała się po odnalezieniu ciała.

Trzy dni później został zatrzymany.

– Mirek nigdy nie był agresywny, ale każdy może zwariować na nocnych. Pracował cały czas, żeby utrzymać synów i córkę. A na „sześćsetkach” (numery autobusów zaczynające się od 600 w Krakowie oznaczają trasy nocne – przyp. red.) lekko nie ma. Co i raz jakiś baran się bije, pije i zaczepia. Rzuca po autobusie, śpiewa. W tej robocie trzeba być twardzielem, ale w głowie. Jeśli przyjdzie jakiś agresor, to po dwóch tygodniach zwalniają go z pracy, bo wariuje. Nigdy nie wiesz, czy nie wybiją szyby, żeby zabrać ci kilkadziesiąt złotych na wódę. Dla bezpieczeństwa mamy ze sobą jakąś pałkę czy nóż. Zazwyczaj jej nie używamy. Ale muszę przyznać, że w tamten piątek musiało przytrafić się coś naprawdę złego, skoro go tak poniosło. Nie wierzę, że on tak po prostu zabił – mówił jeden z kierowców nocnych linii MPK po zabójstwie.

Sekcja zwłok wykazała, że ciosy zadawane gumową pałką zakończoną mosiężnym elementem nie były śmiertelne, ale doprowadziły do utraty przytomności. Bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie. Dziewczyna nie mogła wydostać się z rowu, błoto zalepiło jej usta, nos i drogi oddechowe. Nie miała szans na przeżycie.

Prokurator Małgorzata Kaznowska w skierowanym do sądu akcie oskarżenia uznała, że Mirosław Ł. w chwili czynu przewidział możliwość popełnienia zabójstwa, ponieważ miał świadomość konsekwencji swoich decyzji, kiedy w rowie zostawił dziewczynę omdlałą, bez oznak życia. Tym bardziej że wcześniej Kate broniła się przed nim, a Mirosław Ł. wiedział, że porzucona przez niego ofiara albo nie żyje, albo straciła przytomność i najprawdopodobniej nie przeżyje do rana.

– Zabójstwo z zamiarem ewentualnym potwierdza jego czyn. Uciekając z miejsca przestępstwa, zabrał ze sobą gumowy przedmiot, którym zadawał ciosy. Narzędzie wyrzucił kilka ulic dalej. Takie zachowanie wskazuje, że oskarżony zacierał ślady i robił to w sposób racjonalny, wyraźnie obawiając się konsekwencji swojego działania – mówiła w sądzie Kaznowska.

Przed ogłoszeniem wyroku Mirosław Ł.  przeprosił rodzinę Kate i wyraził skruchę, prosząc o łagodny wymiar kary.

Sąd uznał, że 15 lat pozbawienia wolności i 100 tys. złotych zadośćuczynienia jest adekwatną karą za popełnioną zbrodnię.

– Właśnie o tyle wnioskowaliśmy. Jesteśmy usatysfakcjonowani, że sąd podzielił nasz pogląd i skazał Mirosława Ł. za zabójstwo z zamiarem ewentualnym – mówiła zadowolona po rozprawie Kaznowska.

– Po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia, podejmiemy decyzję o zaskarżeniu decyzji – dodała pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego.

– Żadna kara nie wróci nam naszego dziecka z powrotem. Z wyrokiem musimy się pogodzić, ale on kiedyś z tego więzienia wyjdzie, a dla nas to więzienie nigdy się nie skończy– skomentował drżącym głosem Grzegorz Zaks, ojciec Kate, zaraz po ogłoszeniu wyroku. – Część pieniędzy przekażę na fundację wspierającą szczególnie uzdolnioną młodzież, ale on… –  ze łzami w oczach dodał  – on nie powinien żyć w  społeczeństwie.

– Kasia całe życie podążała za swoim mottem wytatuowanym na ramieniu: „Sztuka jest wieczna. Życie trwa tylko chwilę” – powiedział na koniec ojciec zabitej. Ostatni kurs też okazał się wieczny.