Blitz Party

Lotnicy przepijają do marynarzy. Dziewczyny z oddziałów pomocniczych flirtują z członkami Home Guard. 70 lat po niszczycielskich nalotach na swoje miasto londyńczycy się bawią

Gdy mężczyzna podchodzi do baru i zamawia dwa drinki, młoda kobieta poprawia bujne loki, które rozsypały się w szaleńczym boogie-woogie. „Spitfire  Bar” zaopatrzony jest doskonale. W końcu od zakończenia wojny minęło już blisko 70 lat. A dodatkowo to nie żadna podrzędna impreza w tanim lokalu. To porządne, znane już w całej Anglii „Blitz Party” w jednym z pomieszczeń we wschodnim Londynie, które niegdyś użytkowała brytyjska kolej. W wolnym tłumaczeniu „nalotowa impreza”  – wspomnienie lat 40. XX wieku i swoiste uczczenie bohaterów bitwy o Anglię. W sali tuż obok baru i miejsca do tańca można obejrzeć między innymi filmy propagandowe. Tylko między lipcem a grudniem 1940 roku na angielskie miasta spadło ponad cztery miliony niemieckich bomb. To była najkrwawsza dla ludności cywilnej część powietrznego szturmu Luftwaffe na Brytanię. Naloty niemieckich bombowców najpierw na Londyn, a później na Liverpool, Birmingham, Coventry czy Manchester nazwane zostały właśnie „blitz”. Blitz – miały złamać opór cywilnej ludności Anglii i zmusić RAF do poddania się. Nic z tych rzeczy. 10 maja 1941 roku operacja została zakończona. Zakończona niemiecką klęską.

Klimat „Blitz Party” jest specyficzny. Chcesz się czuć dobrze, musisz wejść w tamte czasy. Podczas imprezy powinno się być pilotem, marynarzem, no choćby członkiem obrony cywilnej lub jego dziewczyną. „Mam bilet, ale nie mam się w co ubrać” – skarży się na jednym z portali  David McQuinn. McQuinn ma szczęście, bo często największym problemem jest właśnie zdobycie wejściówki. W sieci aż roi się od ofert. Kupno, sprzedaż, wpisanie na rezerwową listę – nawet to ostatnie może być powodem do radości. Obok „Blitz Party” kwitnie też zupełnie inny biznes. „Jeśli chcesz nauczyć się tańców z lat 40. lub 50., zadzwoń. 0207 724…”. Bez tańca bowiem zabawa jest średnia. Muzykę na żywo grają zespoły stylizowane na połowę lat 40. Do tańca zachęcają też popularni DJ-e.

W bombardowanej przez kilkadziesiąt dni i nocy z rzędu stolicy Anglii rozrywka nie była wcale błahostką. Jednak doszukiwanie się potańcówek, w których brałyby udział tysiące osób, jest raczej zadaniem karkołomnym. Mimo to londyńczycy robili wszystko, aby pokazać, że uciążliwości codziennych nalotów nie zabiły w nich optymizmu. Rozrywkę traktowali jako namiastkę normalności. To dlatego rząd zwracał na zabawę taką uwagę. Specjalną rolę miały do odegrania kino i radio. Oba były nośnikami propagandy, ale też – zwłaszcza    audycja BBC „ It’s That Man Again” z komikiem Tommym Handleyem – dobrego angielskiego humoru.  Z przyjemnością słuchano piosenek dwudziestokilkuletniej Very Lynn, jednej z dziewcząt tzw. Forces’ Sweetheart – jak nazywano artystki występujące dla żołnierzy. „Blitz Party” odbywają się raz na dwa miesiące. Miejsce jest specjalnie przygotowywane, żeby przyjąć „bohaterów”. Wielkie i ciężkie żelazne drzwi otwierają się i odsłaniają coś, co natychmiast nasuwa jednoznaczne skojarzenia: bunkier. Wysoka żelbetonowa konstrukcja i pomieszczenia wyłożone workami z piaskiem tylko podkreślają to wrażenie. W  wielu podobnych miejscach chronili się zarzucani bombami Brytyjczycy. Przed 70 laty obowiązywał prosty schemat. Zanim położysz się spać, sprawdź, czy okna i drzwi na zewnątrz są otwarte (aby ułatwić ucieczkę), czy w wiadrach są piasek i woda (do gaszenia ognia) i czy maskę przeciwgazową, ubranie i latarkę masz w zasięgu ręki. Jeśli tak, to dobrej nocy. Dziś obowiązuje nieco inny. Zanim wyjdziesz, sprawdź swój battledress. Popraw fryzurę. Uśmiechnij się i baw się dobrze. Uroczej nocy.

Więcej:Londynnaloty