Brylanty króla ruletki

Zaginięcie pewnego mężczyzny odsłoniło mroczne strony życia przedwojennej Warszawy. Gry hazardowe były zabronione, jednak szulerka wręcz kwitła. Zupełnie jak w Chicago Ala Capone

Z pożółkłej fotografii i spogląda elegancko ubrany mężczyzna po sześćdziesiątce. Ma wypielęgnowaną twarz z krótkim siwym wąsem. Na palcu sygnet. Wygląda na kupca lub ziemianina. To Wacław Bahr. Mężczyzna – anonimowy dla większości warszawiaków – był „doskonale znany i szanowany w pewnych sferach” – twierdził magazyn kryminalny „Tajny Detektyw”. Nazywano go „królem ruletki”.

Jesienią 1932 roku stał się bohaterem zagadkowej afery kryminalnej: zniknął bez śladu 19 października. O tajemniczym zaginięciu powiadomiła dwa dni później Urząd Śledczy jedna z córek. Bahr, 19 października o godzinie 19, puścił w ruch ruletkę w domu przy Nowym Świecie 50. Tam właśnie mieściła się jaskinia nielegalnego hazardu. Po niecałej godzinie stwierdził, że musi „na trochę” wyjść. Grę przejął wspólnik. Następnego dnia drzwi w mieszkaniu Bahra przy ulicy Mokotowskiej 53 były zamknięte. Zaniepokojony wspólnik zaalarmował córki, mieszkające gdzie indziej. „Tajemnicze zaginięcie czy morderstwo?” – pytał „Kurier Poranny”, dodając, że mężczyzna zniknął „w niezwykle zagadkowych okolicznościach”. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” nazwał go lichwiarzem i szulerem. „Nosił zwykle przy sobie w woreczku brylanty, które brał pod zastaw za udzielanie pożyczek”. Gazeta opublikowała fotografię Bahra.

PODZIEMNE ŻYCIE

„Zakonspirowane środowisko graczy hazardowych” – pisał Marek Pommer, najlepszy reporter kryminalny tamtych czasów – „kryje w sobie wiele tajemnic, które tylko w wyjątkowych wypadkach powodujących bardzo silny wstrząs, wydostają się na światło dzienne”. Henryk Lange, warszawski policjant, od 1921 roku kierownik brygady w warszawskim Urzędzie Śledczym, opisał we wspomnieniach miejsca, w których „sfery wyższe” oddawały się hazardowi. Artyści, ziemianie i przemysłowcy grali w karty w Klubie Myśliwskim na ulicy Kredytowej 5/7 (za PRL-u było tam Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). Karciany hazard kwitł w Klubie Wioślarskim na Saskiej Kępie, w Resursie Obywatelskiej na Krakowskim Przedmieściu, w Klubie Rzemiosła Kupieckiego na ulicy Rymarskiej. W Klubie Szachistów (Królewska 19, IV piętro) „grano we wszystko, tylko nie w szachy”.

Prócz zamkniętych klubów, zdaniem Langego, w stolicy przez całe dwudziestolecie międzywojenne istniało „wielkie podziemie hazardu”. „W ostatnich czasach rozpleniły się i rozpanoszyły w Warszawie tajne domy gry w ruletkę, mieszczące się przeważnie w Śródmieściu w okolicach ulicy Marszałkowskiej i jej przecznic” – ostrzegał w 1932 roku, jeszcze przed zniknięciem Bahra, „Tajny Detektyw”. Największą jaskinię gry policja odkryła przy ulicy Marszałkowskiej 138, w ośmiopokojowym mieszkaniu znanego kupca warszawskiego Józefa Majznera. Grano w ruletkę i bakarata.

KRÓL RULETKI

Bahr, „wysoki, o atletycznej niemal budowie”, mieszkał samotnie w domu przy ulicy Mokotowskiej 53. Był wdowcem. Ten przedsiębiorca budowlany jeszcze przed pierwszą wojną światową dorobił się sporych pieniędzy. Po wojnie zajął się, wraz ze wspólnikami, organizowaniem potajemnych domów gry. Panowie dysponowali siecią mieszkań, których właściciele udostępniali je wieczorami graczom. Dostawali za to 50 złotych oraz możliwość dorobienia „na bufecie”. Organizatorzy gry trzymali bank i byli krupierami. Wygrywający płacili procent od wygranych. Ci, którzy przegrali, z opłaty byli zwolnieni. Bankierzy zarabiali też na pożyczaniu pieniędzy pod zastaw albo na weksle. Gry hazardowe były zakazane, więc codziennie zmieniano lokale. W kawiarenkach przy ulicy Marszałkowskiej i w kawiarni Lourse’a przy Krakowskim Przedmieściu 13 gracze czekali na sygnał, gdzie będą grać. Przyjeżdżali po nich wysłannicy i wieźli taksówkami na miejsce. Zasadą było, że nie grano dzień po dniu w tym samym lokalu. „Życie prowadził regularne – wracając po nocy gry do domu, spał do południa, następnie szedł do kilku kawiarń, gdzie z reguły jednak niczego nie konsumował ze skąpstwa. Po południu spędzał kilka godzin w sali bilardowej w podziemiach u Lourse’a, następnie o zmroku udawał się do spelunki na grę” – tak „Tajny Detektyw” opisywał życie Bahra. Był nieufny, nosił zawsze w kieszeni rewolwer.

ZABILI GO, I UCIEKŁ

„Kurier Poranny” podejrzewał, że Bahr mógł zostać zamordowany przez podobnych mu „niebieskich ptaków” albo uciekł z Warszawy, „chcąc raz na zawsze zerwać kontakt ze swymi kompanami”. Z kolei „IKC” przypuszczał, ze Bahr „mógł być uwikłany w jakąś bardzo ciemną, a niebezpieczną aferę, gdyż ostatnimi czasy zdradzał wielki niepokój”. Podobno w dniu zaginięcia miał przy sobie, oprócz brylantów, 18 tysięcy złotych. Wszystko w woreczku zawieszonym na szyi, pod koszulą. Gazeta twierdziła: „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Bahr został zamordowany”. „Kurier Poranny” podał szczegóły: „Według obiegającej wersji sprawcami mordu byli trzej grajcarzy (gracze), łupem ich padły: gotówka oraz precjoza za ogólną sumę 50 tys. zł”. Zabójcy mieli wywieźć Bahra taksówką za miasto, po zabiciu go i obrabowaniu ciało wrzucili do Wisły. Inna wersja głosiła, że zwłoki zakopano w piwnicy. Były to jednak tylko przypuszczenia. Zagadka zniknięcia Bahra „poruszyła całą Warszawę” – twierdził „Tajny Detektyw”. Pismo relacjonowało: „Niezależnie od śledztwa władz policyjnych do tego powołanych, cały szereg prywatnych i domorosłych detektywów poświęciło się całkowicie pracy nad rozwiązaniem zagadki”.

DZIESIĘĆ MINUT

 

Ustalono, że Bahr na 19 października zorganizował ruletkę w domu przy ulicy Mokotowskiej 73. Poprzedniego dnia też tam grano. Jeden z hazardzistów domagał się od Bahra pożyczki. Ten jednak odmówił. Doszło do sprzeczki. Bahr obawiał się, że zdesperowany gracz, znając adres, z zemsty może nasłać policję. Przeniósł więc grę do mieszkania przy Nowym Świecie. Wrócił na Mokotowską i przed bramą domu czekał na tych, których nie zdołał zawiadomić o zmianie lokalu. Widzieli go dwaj gracze, którzy o godzinie 20.20 przyjechali taksówką. Proponowali Bahrowi, że go podwiozą na Nowy Świat, ale powiedział, że musi jeszcze chwilę poczekać. O godzinie 20.30 przed bramę wyszedł właściciel mieszkania, w którym odwołano grę. Bahra już nie było. „Coś się zatem stać musiało i bez wątpienia stało się” – oceniał Marek Pommer. Reporter podał kolejny trop: na kilka dni przed zniknięciem, Bahr zwierzył się jednemu ze swoich przyjaciół, że ostrzegł go ktoś, iż część brylantów, jakie wziął pod zastaw, pochodzi z kradzieży w magazynie jubilerskim Jagodzińskiego.

Kradzież ta, jak wiadomo, była dokonana przez bandę „Szpicbródki”, czyli najsłynniejszego polskiego kasiarza Stanisława Cichockiego i w jej następstwie Jagodziński popełnił samobójstwo. Bahr chciał się wyzbyć tych brylantów i nosił je stale ze sobą, szukając nabywcy. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że pod pretekstem zetknięcia z nabywcą tych brylantów, zdołano Bahra wciągnąć w zasadzkę”. Dwa lata po zniknięciu Bahra „Tajny Detektyw” powrócił do sprawy. „Nikt z jego sfery nie wierzy, by miał zostać zamordowany. Raczej przypuszczają, że zabrał ze sobą cały swój majątek i wyjechał za granicę i to nie sam. Ten twardy i bezwzględny człowiek znany był z jednej słabostki – dla kobiety gotów był się zawsze zapomnieć…”. Wacława Bahra nigdy nie odnaleziono, ani Wytworny Wacław Bahr budził wielkie żywego, ani martwego.

Andrzej Gass