Bulimia emocji, czyli jak przegrzewamy mózgi – felieton Marcina Fabjańskiego

Łagodny uśmiech stał się tym, czym moneta jednogroszowa – nic już za niego nie kupisz. Inflacja emocji prześcignęła inflację pieniądza. Podziękowania należą się zwłaszcza telewizji.
emocje, kobieta, mężczyzna
emocje, kobieta, mężczyzna

Programy typu talent show, najnowszy lep na oglądalność, to fabryki złego pieniądza w dziedzinie ekspresji. Subtelna puenta, kontrapunkt kamiennej twarzy wobec wypowiadanego dowcipu, uruchamianie procesów wnioskowania prowadzących do paradoksów to zjawiska nieznane w tego typu produkcjach. Zostały wyparte, niczym dobry pieniądz przez zły; zamiast mamy szczerzenie zębów do kamery, robienie min bez opamiętania, wykrzykiwanie zdań, cielęcy rechot publiczności w studiu na zawołanie.

Oto nowa definicja dowcipu. Coś jest śmieszne, bo: wykrzyczał to celebryta; dotyczy to stanu umysłu tego celebryty albo oceny rzeczywistości dokonanej przez niego (i nie musi mieć sensu); tłum wył z radości albo klaskał bez opamiętania. Już nie tak śmieszne jest to, że ta jarmarczna ekspresyjność rozlała się po świecie. Wystarczy posłuchać reklam w radiu. Wielu już się nie czyta – je się wykrzykuje. A nowe środki przyciągania uwagi tanieją. Mózg szybko przyzwyczaja się do nowych poziomów natężenia. Chce więcej i więcej. Aż się przegrzeje.

Co jeszcze nas czeka? Co wymyślą telewizje, by pobudzić neurony w odrętwiałych mózgach widzów? Wkrótce konieczne staną się operacje plastyczne członków jury programów typu talent show. Chirurg skalpelem poszerzy im usta, wszczepi generator dźwięku w podniebienie – z trzydziestoma rodzajami histerycznego rechotu wybieranymi językiem za pomocą minidżojstika. I co najmniej tyloma rodzajami odgłosów prychnięć niesmaku. Jak silny będzie musiał być akt ekspresji emocjonalnej, żeby się wyróżnić? I kim będzie ten, kto pierwszy zauważy, że choroba afektywna dwubiegunowa dzięki telewizji przestała być jednostką kliniczną? Że ten wyścig zbrojeń w dziedzinie ekspresji musi prowadzić do zdebilenia emocjonalnego?

Musi, bo przesada jest destrukcyjna. Musi, bo świat (w tym ludzki mózg) działa cyklicznie, a nie linearnie. To stara prawda metafizyczna, znana już starożytnym filozofom greckim. Po fazie natężenia nadchodzi faza odprężenia. Cały wszechświat ulega temu prawu, kurcząc się i rozszerzając. Jeśli nie będziemy mądrzy i nie poddamy się odprężeniu, natura je wymusi. Tylko że to może boleć. Nawet największa świętość naszych czasów – krzywe wzrostu ekonomicznego – nie będą się wiecznie pięły. Jeśli sami nie uwolnimy się od złudzenia rzekomych dobrodziejstw rosnącej konsumpcji, pomoże nam w tym nasza planeta, gdy przekroczymy pewien poziom przeludnienia i zaśmiecenia.

Jedna z buddyjskich map umysłu pokazuje medytacyjną ścieżkę do przebudzenia. Wiedzie przez sekwencję ćwiczeń, które budują konkretne emocje – od przyjaźni z sobą samym i innymi po bezstronność: stan całkowitej wolności i zgody, by zdarzenia w naszym umyśle działy się podług swoich praw, a nie naszych pragnień. Ścieżka kończy się płytszym lub głębszym przebudzeniem – przebłyskiem rzeczywistości uwolnionej od projekcji czasu, przestrzeni i pojęć.

Przebudzenie też ma swoją ekspresję emocjonalną. Oglądamy ją na tysiącach rzeźb i obrazów. To łagodny uśmiech Buddy. Nie włączajcie telewizorów, żeby go zobaczyć. Zła wiadomość jest taka, że stacje TV go nie pokazują. Dobra – że sami możemy przywołać go na twarz.