“Całe moje życie jest o wytrwałości”. Wywiad z Natalią Grosiak, liderką zespołu Mikromusic

ROBERT RIENT: Jesteś wytrwała?
“Całe moje życie jest o wytrwałości”. Wywiad z Natalią Grosiak, liderką zespołu Mikromusic

Mało brakowało, a zostałaby najbardziej sfrustrowaną prawniczką na świecie. Na szczęście zachowała się szalenie nieodpowiedzialnie – rzuciła kancelarię i zajęła się muzyką. Na sukces czekała
długo, ale gdy przyszedł, miał siłę huraganu. Z Natalią Grosiak rozmawia Robert Rient.

NATALIA GROSIAK: Całe moje życie jest o wytrwałości – ta składa się z różnych elementów, przede wszystkim z czekania. Ale to nie może być bierne czekanie, tylko takie połączone z ciężką pracą. Nie chodzi o magiczne myślenie i wyobrażanie sobie, że za chwilę dostanę wszystko czego pragnę, tylko pełne zaangażowanie na drodze, którą sobie wybrałam. Wytrwałość to również pokora, bo jeżeli jej
brakuje, to nie wystarczy nam cierpliwości.

Ile najdłużej czekałaś?

– Dziesięć lat – bo tyle czekałam na sukces zespołu Mikromusic. Pięć, sześć lat temu – byłam na etapie, że daję sobie jeszcze rok i odpuszczam, szukam innego zajęcia.

Jaki sukces masz na myśli?

– Chciałam, nie, usilnie pragnęłam, żeby śpiewanie i muzyka było nie tylko moją pasją, ale również zarabianiem pieniędzy, po prostu pełnowymiarowym sposobem na życie. Do tego potrzebna była rozpoznawalność.

3 kwietnia 2013 roku urodziłaś Kaję, a 5 kwietnia pojawił się utwór „Takiego chłopaka”. Dotychczas ponad 15 milionów odtworzeń.

– I wyczekiwana przez Mikromusic popularność. Wraz z urodzeniem dziecka otworzyło się okno energetyczne. Zaplanowałam mojej córce zupełnie inny start, spokojny. Przyzwyczajona wcześniejszymi premierami płyt nie spodziewałam się takiego huraganu. Zakładałam, że zagramy jakieś koncerty, ale będę miała te kilka, może kilkanaście miesięcy spokoju.

Tymczasem pierwszy koncert zagrałaś sześć tygodni po porodzie.

– Nie mieliśmy menedżera, więc przyjęłam tę rolę i pełniłam ją przez dwa lata. Zaczęły dzwonić telefony, pojawiały się coraz nowsze propozycje. Wzięłam się do pracy. To trochę jak w ogrodzie, gdy po klęsce urodzaju trzeba się wszystkim zająć od nowa.

A gdy pojawił się sukces – jakie to było uczucie?

– Doskonałe. To przewrotne – ale ogromnie zaskakujące. Przed pierwszą płytą byłam pełna nadziei, przeczucia, że oto wydarzy się coś wielkiego, że zaczyna się nowy etap w moim życiu, wywiady, sława, koncerty, szum, którego pożądałam. Wydaliśmy płytę i nic się nie stało, moje życie kompletnie się nie zmieniło. I tak przez kilka lat, sialiśmy ziarno, ale nie wzrastało.

Dlaczego nie odpuściłaś?

– Jestem typem optymisty. W zespole jest nas siódemka, każdy z nas jest inny. Ktoś jest bardzo utalentowany, ale narzeka, jest bierny, potrzebuje by go dźwigać, bo zostawiony sam sobie zginąłby w dżungli muzyki. Ktoś inny jest absolutnie otwarty, wchodzi we wszystkie projekty, bierze wszystko, co przynosi życie. Jego też trzeba chronić, by się w tej dżungli nie zagubił. Pomagamy sobie nawzajem. Mój optymizm nie jest ślepy, jestem przygotowana na porażki, ale nie przestaję robić tego, czego pragnę, i robię to konsekwentnie.

 

Co jest tajemnicą konsekwencji?

– Gotowość na zmiany, nawet te najbardziej radykalne. Jako zespół stanowimy jeden organizm złożony z siedmiu, bardzo różnych osobowości. Jesteśmy zgrani i tworzymy coś na kształt alternatywnej rodziny, ale nie wyglądało to tak od samego początku. Przez minione lata zmienialiśmy się, pojawiały się dzieci, różne wydarzenia w życiu. Obecnie produkujemy płyty sami, wcześniej współpracowaliśmy z wytwórnią. Z początkowego składu zostałam ja i Dawid Korbaczyński, z którym założyłam Mikromusic. W międzyczasie rozstaliśmy się z różnymi muzykami, basistami, perkusistami i trębaczem, to były czasami ekstremalnie trudne, bolesne rozmowy i pożegnania.

Z jakiego powodu rozstawaliście się z muzykami?

– Czasami bardzo się z kimś lubiliśmy, ale muzycy nie pasowali nam stylistycznie albo nie pasował nam ich warsztat. Były również wewnętrzne spory, toksyczne relacje. Prowadziliśmy z Dawidem trudne rozmowy, początki zespołu to napięcia, aż w pewnym momencie zostaliśmy w obecnym składzie. Muzycznie jest nam genialnie, ale być może ważniejsze są osobowości – po prostu bardzo się lubimy, nie płyną toksyny, dobrze nam we wspólnej przestrzeni i gdy spędzamy razem czas. Nie jest idealnie i nie to chcę powiedzieć, dochodzi do sporów, ale bardzo dużo ze sobą rozmawiamy i wszystko wyjaśniamy. Poza tym – pytałeś o wytrwałość – radość, poczucie humoru wydają mi się niezwykle ważne, jeśli przed nami długa droga do wymarzonego sukcesu.

Nie boisz się zmian?

– Uważam, że każda zmiana, nawet jeżeli prowadzi do czegoś, co nam się nie podoba – jest ostatecznie korzystna. Od zawsze miałam uczulenie na koty i miałam koty, nie umiałam się z nimi rozstać, nie potrafiłam oddać ich do domów pełnych miłości. W końcu zdecydowałam się na ten gest, przeżywałam to, płakałam. Okazało się, że koty mają lepiej w swoich nowych domach, są głaskane i przytulane, a ja rozpoczęłam życie bez leków i sterydów. Tak bywa ze zmianami, zazwyczaj wychodzą na dobre. Ludzie mają problem z podejmowaniem decyzji o rozstaniu, odejściu ze związku czy miejsca pracy – zazwyczaj z powodu lęku właśnie. Ale to tak naprawdę dociskanie pętli na własnej szyi.

Jaką widzisz największą korzyść z rozstań?

– Zwalnianie miejsca i uwalnianie energii na coś nowego. Trzymając się kurczowo czegokolwiek lub kogokolwiek, mamy zajętą wokół siebie przestrzeń – czasami dla samych siebie, ale też nowego, które życie prawie zawsze gotowe jest nam przynieść.

Rok 2016 to kolejne zmiany w twoim życiu i pojawienie się drugiej córki, Wandzi.

– A wraz z nią przyszła kolejna porcja nowej energii. Gdy patrzę w przeszłość na ten rok to myślę o słowie: szaleństwo. Nagrałam trzy płyty, zagrałam mnóstwo koncertów, zaangażowałam się w kilka projektów. Nie wspominając o byciu z dziećmi. Wandzia pojawiła się również po to, by przypomnieć mi, że trzeba się zatrzymać. Mówiąc wprost: przepracowałam się, wzięłam na swoje barki za dużo. Tak bardzo ucieszyłam się z sukcesu, że pozwoliłam na to, by praca mnie pochłonęła. Zaczęłam chorować, moje ciało już nie miało energii. Potrzebowałam równowagi i spokoju, czasu na bycie z bliskimi, dlatego odpuściłam to szalone tempo.

Chociaż właśnie teraz, gdy rozmawiamy, jesteś w Japonii, do której pojechałaś zagrać dwa koncerty, w tym jeden w klubie jazzowym Blue Note.

– Tym razem zadbałam o to, by połączyć pracę z odpoczynkiem.

 

Koncerty w Japonii też są efektem wytrwałości?

– A żebyś wiedział! Trzy lata temu dostałam maila od menedżera sieci Blue Note Japan, który chciał nas sprowadzić na koncerty do Japonii. Problem był taki, że nikt nas tam nie znał. Menedżer pytał czy planujemy wydać płytę w Japonii. Nie miałam najmniejszego pojęcia jak się za to zabrać, ale w tym szalonym 2016 roku nagraliśmy płytę koncertową i podesłaliśmy. Kontakt z menedżerem trwał cały czas, chociaż czasami dochodziłam do wniosku, że to jakaś ściema, że wcale mu nie zależy. Miałam sporo wątpliwości. Ale w tym roku poprosił o zarezerwowanie końcówki września – zgodziłam się. Pozostał jednak problem załatwienia biletów dla zespołu, wiz pracowniczych, certyfikatów i wielu innych formalności. Zaangażowałam się, bo wyobrażałam sobie, że menedżer z Tokio stanął na głowie, by nas sprowadzić. Odezwałam się do Instytutu Adama Mickiewicza, Instytutu Polskiego w Tokio i udało się. Po trzech latach. Co bardzo istotne, to były również niezwykłe chwile dla naszego zespołu.

Jak sobie radzisz z wątpliwościami?

– Słucham ich, nie udaję, że jestem ich pozbawiona. Trzymam się swojego wewnętrznego napędu i nie oddaję im pełnej władzy. Lubię to, co robię, a nawet myślę, że robię to dobrze, ale nie wiem, co będę robiła za pięć, dziesięć lat.

To mnie zaskoczyłaś. Po tych dziesięciu latach czekania na sukces mogłabyś odpuścić muzykę i śpiewanie?

– Nie wiem. To znaczy muzyki i śpiewania nigdy nie odpuszczę, ale nie wiem czy będę się tym zajmować zawodowo do końca życia.

Jak się grało w Tokio?

– Artyści tutaj nie są dzieleni na tych, którzy się lepiej i gorzej sprzedają. Klub nie pękał może w szwach, ale potraktowano nas po królewsku. W Polsce wciąż dzieli się artystów na lepszych i gorszych, zagranicznych i polskich, dla tych hotel, a dla tych pensjonat gorszej kategorii, dla tych catering, dla tamtych butelka wody. W Japonii zostaliśmy potraktowani z pełnym szacunkiem, dokładnie tak jak wszyscy pozostali artyści – właśnie to pozwala poczuć się wyjątkowo. Sam koncert był magiczny. Śpiewałam po polsku, ale przed każdym utworem mówiłam kilka słów, by słuchacze mogli sobie narysować w wyobraźni jakąś historię, by mocniej poczuli muzykę i jej przesłanie.

Mówią, że masz naturę kierowniczki.

– Słusznie mówią. Jestem przedsiębiorcza już od czasów liceum. Lubiłam przejmować inicjatywę, brać udział w konkursach, zawsze byłam aktywna. Nie czekałam, aż coś się wydarzy i mnie porwie. Dzieci nie są tak naprawdę wychowywane, formalnie tak, ale one przede wszystkim obserwują swoich rodziców, opiekunów, rodzeństwo i chłoną jak gąbka wszelkie zachowania, reakcje.

Co zabrałaś albo dostałaś od swoich rodziców?

– Od mamy wzięłam wrażliwość, a od taty przedsiębiorczość. Niby nieprzystające do siebie cechy, ale moim zdaniem niezbędne w pracy twórczej. Jest mnóstwo wrażliwych, zdolnych artystów, ale brakuje im przedsiębiorczości. Jeśli nie pojawi się obok nich menedżer, ktoś kto pomoże przebić się w świecie – może się okazać, że taka osoba będzie tworzyła tylko dla siebie, do swojej szuflady. Albo nawet podejmie próbę wyjścia ze swoją twórczością do świata, ale polegnie pod twardymi, wymagającymi a czasami cynicznymi wymogami branży artystycznej.

Są też tacy artyści, którzy stali się biznesmenami, właśnie menedżerami.

– Jeśli nie mają wrażliwości, nigdy jej nie mieli albo ją utracili, to z pewnością nie będą mogli długo pracować twórczo, uczciwie, odnosząc sukcesy. Najbardziej sensowna wydaje mi się droga środka, czyli połączenie tych obu cech.

Czym zajmują się twoi rodzice?

– Są na zasłużonej emeryturze. Mama jest plastyczką, całe życie podążała swoją ścieżką, robiła to czego pragnie i była w tym konsekwentna. Tata założył swoją firmę od podstaw, wymagało to niezwykłej determinacji. Teraz zajmują się pięknym ogrodem i wnukami, sobą, szczęśliwym życiem.

Skończyłaś prawo, bo tak zdecydował twój tato – dlaczego się poddałaś?

– Miałam dziewiętnaście lat, moja pasja muzyczna nie była jeszcze w pełni rozwinięta. Mój tato miał rację, gdy chciał, by jego córki były niezależne i to od nikogo. Chciał żebyśmy ja i siostra miały dobre życie, żebyśmy stały na własnych nogach i nie były zależne w przyszłości od faceta lub kogokolwiek innego.