Carscy Polacy

Polacy nie tylko walczyli z Rosją, ale i… budowali jej potencjał. Wykorzystując swoje talenty, współtworzyli carskie imperium

W salonach Petersburga i Moskwy Polacy nie pojawiali się tylko jako przegrani, zapijaczeni hazardziści rodem z Dostojewskiego czy rewolucjoniści, jak zabójca Aleksandra II – Ignacy Hryniewiecki. Kiedy tego ostatniego nie było jeszcze na świecie, jedną z najbardziej olśniewających karier robił w Rosji książę Adam Czartoryski. Dzięki przyjaźni z Aleksandrem I na progu XIX w. miał okazję błysnąć w rosyjskiej dyplomacji. Pragnął związać Polskę z krajem carów na zasadach, które dla obu stron byłyby do przyjęcia. Brał też udział w obradach kongresu wiedeńskiego, podczas których stara się ugrać jak najwięcej dla Polski.

Z życia elit

Znajomości Czartoryskiego z carem towarzyszył romans z żoną Aleksandra Elżbietą. Ale tak jak zmarło pozamałżeńskie dziecko księcia z carową, tak i skończyła się służba Czartoryskiego dla Rosji. Proces filomatów i filaretów a potem powstanie listopadowe sprawiły, że „podwójna lojalność” w polityce była dla księcia niemożliwa. Wyemigrował na Zachód. Jednak i przed Czartoryskim, i po nim miliony Polaków funkcjonowały w granicach Rosji w porozbiorowej rzeczywistości. Próbowali ułożyć sobie życie, pracę i karierę. Wielu z niczego – jak pisze Jarosław Czubaty w pracy „Zasada »dwóch sumień«. Normy postępowania i granice kompromisu politycznego Polaków w sytuacjach wyboru (1795–1815)” – postępował tak, aby „zabiegając o dobre stosunki z władzami zaborczymi, podejmując służbę w aparacie cywilnym czy w wojsku, nie wyrzekać się polskości i w sprzyjających warunkach gotów byli angażować się w inicjatywy zmierzające do odbudowy własnego państwa”.

Najszybciej mogli oczywiście zabłysnąć kosmopolici i ludzie „światowi”. Tacy jak podróżnik, erudyta i ekscentryk Jan Potocki. Pojawiał się w Petersburgu wielokrotnie, a jego wizyty zaczęły się nie byle jak, bo od ceremonii koronacyjnej cara Pawła I w roku 1797 (notabene, gościem na niej był też Stanisław August Poniatowski, który ostatnie swe dni spędził w Petersburgu). W kolejnych latach Potocki wykorzystywał swe kontakty i wysoko postawionych znajomych, planując dalekie podróże na wschód, np. z rosyjskim poselstwem do Chin. W Petersburgu zakupił też drukarnię, w której wydawał swoje prace. W przerwach między podróżami, które przysporzyły mu sławy, tworzył kolejne wersje „Rękopisu znalezionego w Saragossie”.

Potocki nie był wtedy jedyną ekscentryczną personą polskiego pochodzenia na rosyjskich salonach. Jak pisał Ludwik Bazylow w książce „Polacy w Petersburgu”, w tym samym czasie pojawiła się w tym mieście inna tajemnicza postać – niejaki Tadeusz Grabianka. Ten starosta liwski należał do zakonu iluminatów, ogłosił się też królem sekty „Nowy Izrael”. W 1805 roku zaczął tworzyć w Petersburgu rodzaj własnej loży masońskiej. Ale jego misja wśród rosyjskich elit zakończyła się nagłą katastrofą. W 1807 r. osadzono go w Twierdzy Pietropawłowskiej, z której już nie wyszedł. Więcej szczęścia mieli artyści, przynajmniej niektórzy. Karierę zrobił w Rosji malarz Aleksander Orłowski (wspomniał o nim w „Panu Tadeuszu” Adam Mickiewicz, który sam też miał w „Peterburku” grono miłośników). Podobnie odnosił sukcesy tancerz  Feliks Adam Krzesiński. Nawet przed samym carem zdarzało się koncertować skrzypkowi Apolinaremu Kątskiemu. Był on prawdziwą gwiazdą swoich czasów – słynny Niccoló Paganini zapisał mu w testamencie cenne skrzypce Stradivariusa!

Do czasu powstania listopadowego wielu rodaków w Petersburgu pozostawało w przyjacielskich kontaktach z Tadeuszem Bułharynem, ni to Polakiem, ni Rosjaninem. Najpierw walczył w carskim wojsku przeciw Napoleonowi. Potem starał się zaciągnąć do armii Księstwa Warszawskiego, ale ostatecznie wziął udział w wyprawie na Moskwę w armii francuskiej. Po wojnie wylądował w Petersburgu, gdzie zajął się pracą dziennikarską i literacką. Zdobył popularność, ale utracił też przyjaciół, bo nie dość, że oddalił się od „sprawy polskiej”, to jeszcze wysługiwał się tajnej policji. Dla Orłowskiego czy Mickiewicza było to nie do przyjęcia. Oczywiście nie byłoby życia salonowego bez pięknych dam. Matylda Krzesińska, córka wspomnianego wcześniej tancerza Feliksa Adama, była nie tylko słynną primabaleriną Teatru Maryjskiego w Petersburgu (aż do rewolucji październikowej), ale i kochanką kilku Romanowów. W tym przyszłego, ostatniego cara Rosji Mikołaja II.

Prawdziwi Wokulscy

 

Imperium roztaczało bajeczne perspektywy nie tylko przed artystami i intelektualista- mi. Kusiło też – może nawet przede wszystkim – tych, którzy mieli zmysł do robienia interesów. Postać Stanisława Wokulskiego z „Lalki”  Bolesława Prusa ma podobno najwięcej z osiadłego w Warszawie Szwajcara o nazwisku Lange, który dorobił się majątku na dostawach chleba dla wojsk rosyjskich. Niech nas jednak nie zmyli szwajcarski rodowód „prawdziwego Wokulskiego”. W rzeczywistości byli i rodowici Polacy, którzy robili w Rosji kasę. Kiedy kilka lat temu nasza prasa doniosła o czekającym w Azerbejdżanie spadku, wartym kilka miliardów dolarów, cała Polska przypomniała sobie o Witoldzie Zglenickim. Ten inżynier i przedsiębiorca od 1891 r. związany był z Baku. Rozkręcał tam naftowy biznes razem z Alfonsem Rothschildem i braćmi Noblami. Nazywano go „ojcem nafty bakijskiej”, który uczynił z tego miast „naftowe eldorado”. Nie tylko zarabiał, ale wzorem Nobla myślał też o tym, co po nim zostanie dla innych. Przy czym fortuna, jak przeznaczył Zglenicki na cele charytatywne daleko przerastała Noblowską! Pozostawił te po sobie pionierski projekt eksploatacji rop z dna Morza Kaspijskiego.

Z kolei na fali nie gorączki ropy, lecz złota, szczęścia szukał w Rosji Kazimierz Grochowski. Zjechał Kraj Ussuryjski, Jakucję i Sachalin, by wreszcie zahaczyć się w rosyjskim koncernie, działającym w Mongolii. Ale nie kierowała nim tylko chęć zysku. Był równie archeologiem, działaczem polonijnym, człowiekiem wielkiej przygody – ponoć znał się z Jackiem Londonem. Te szerokie horyzonty i skłonność do filantropii, tak widoczne u literackiego Wokulskiego i jego prawdziwych odpowiedników, w pełnej krasie reprezentował Jan Gottlieb Bloch (pisaliśmy o nim kilka lat temu). Urodził się w biednej żydowskiej rodzinie w Radomiu. Nic nie wróżyło mu wielkiej kariery. Z czasem zmienił jednak miejsce zamieszkania, wyznanie i pozycję społeczną. W latach 60. XIX w zaczął pracować w Petersburgu. Zbił majątek przy budowie linii kolejowych. Zarobione pieniądze inwestował we własny dom bankowy zakładał też cukrownie, handlował drewnem „Król kolei” Bloch stał się nie tylko osobą majętną, ale i człowiekiem instytucją. Prowadził bowiem też działalność publicystyczną, której najznamienitszym efektem stała się kilkutomowa książka „Przyszła wojna” z 1898 r. Starał się w niej dowieść mocarstwom, że wojna między nimi będzie ekonomicznym i społecznym kataklizmem dla wszystkich stron. Wojną totalną bezsensowną i krwawą. Z argumentacją Blocha zgadzał się car Mikołaj II (tym bardziej że rosyjski przemysł militarny ustępował zachodniemu). Zaprosił go nawet na międzynarodową konferencję pokojową w Hadze.

Ciekawe, że poglądy Blocha niespecjalnie ceniono w polskim społeczeństwie. Jak pisze Andrzej Żor w poświęconym przedsiębiorcy szkicu biograficznym: „Zarysowująca się groź- ba konfliktu między twórcami Świętego Przymierza obudziła w ojczyźnie Blocha nadzieje na odzyskanie niepodległości. Wojna nie była zatem postrzegana jako kataklizm, skoro w jej wyniku Polska miała szansę stać się suwerennym bytem państwowym”. Choć Blochowi zarzucano też, że swoich książek nie pisał sam, a „Przyszła wojna” powstała na zamówienie władz carskich, to rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego Kazimierz Tarnowski zgłosił Blocha do Pokojowej Nagrody Nobla. Finansista zmarł jednak na początku 1902 r.,nim jego kandydatura została rozpatrzona. Po jego śmierci ukończono też ufundowane przez niego Muzeum Wojny i Pokoju w Lucernie.

W carskiej służbie

Mieliśmy w Rosji swoich podróżników i odkrywców. Byli tam też tacy polscy naukowcy jak sławny językoznawca Jan Baudouin de Courtenay czy psychiatra Jan Baliński. Byli inżynierowie jak Stanisław Kierbedź – twórca mostu na Wiśle w Warszawie i na Newie w Petersburgu. W tym rosyjskim mieście w 1901 r. powstała też pierwsza w Europie apteka prowadzona przez kobietę – polską farmaceutkę Antoninę Leśniewską. Za apteką przyszła potem kolej na jej szkołę farmaceutyczną dla kobiet i Stowarzyszenie Farmaceutek. Ale Polacy nie tylko leczyli i podnosili jakość życia w Rosji. Nieśli też śmierć w jej imię. W 1877 r. mieszkający na Zachodzie Stefan Drzewiecki zaprezentował w Odessie okręt podwodny, zbudowany na zamówienie rosyjskiej marynarki. Włodzimierz Baranowski był zaś utalentowanym konstruktorem broni, w tym szybkostrzelnej armaty, która sprawdziła się podczas wojny rosyjsko-tureckiej w latach 1877–1878. To właśnie podczas tego konfliktu w szeregach carskich wojsk zaznaczyli swoją obecność polscy żołnierze. Z danych zebranych przez Bogusława Brodeckiego w książce „Szypka i Plewna 1877” wynika, że w rosyjskich armiach biło się z Turkami ok. 50 tys. polskich rekrutów. Inni mówią o 200 tys. Polaków. Dla niektórych historyków był to wręcz słowiański odwet za bitwę pod Warną w 1444 r.!

Podczas konfliktu rosyjsko-tureckiego w latach 1877–1878 najwyższe stanowisko z Polaków zajmował pochodzący z Kresów generał kawalerii Artur Niepokojczycki. Piastował funkcję szefa sztabu armii dunajskiej (wyżej od nie- go był tylko głównodowodzący). Za zastępcę miał generała Kazimierza Lewickiego. O to, czy dobrze sprawowali swe funkcje, trwa spór. Wojna zakończyła się zwycięstwem Rosji, ale Niepokojczycki specjalnie nie mógł triumfować. Słusznie lub nie oskarżano go o robienie lewych interesów na dostawach dla żołnierzy. Wątpliwości nie budzi za to osoba Bronisława Grąbczewskiego – wybitnego podróżnika, geologa, etnografa i zoologa, który kierował wyprawami m.in. w Pamir i do Tybetu. Z czasem zrobił też karierę jako carski wojskowy (dosłużył się stopnia generała) i administrator (był gubernatorem Port Arthur i Astrachania). Wiele, szczególnie wczesnych, naukowych podróży Grąbczewskiego wiązało się zapewne również z dyskretną pracą dyplomatyczną i wywiadowczą. Całe szczęście, nie zakończyła się ona tak dramatycznie, jak działalność niejakiego Jana Prospera Witkiewicza.

Jak pisze Artur Kijas w słowniku „Polacy w Rosji od XVII wieku do 1917 roku”, najpierw zaangażowany był on w polski ruch patriotyczny. Podczas zesłania, na które go skazano, Witkiewicz ukończył szereg studiów i nauczył się wschodnich języków. I tak został… rosyjskim agentem dyplomatycznym. W 1837 r. powierzono mu misję w Afganistanie – o tyle istotną, że teren ten infiltrowali już Brytyjczycy. Witkiewicz zgromadził bogate informacje o tym kraju, a w drodze powrotnej zagościł także u perskiego szacha. Do Petersburga wrócił w 1839 r. Na audiencji miał go przyjąć sam car Mikołaj I. Jednak w przeddzień spotkania Witkiewicza znaleziono martwego w hotelowym pokoju. Nie wiadomo, czy go za- mordowano, czy popełnił samobójstwo. Może jednak miał wyrzuty, że służył carowi? Jeśli tak, to czy rzeczywiście miał się czego wstydzić? Wielu z Polaków, zasłużonych dla Rosji, swoimi życiorysami zapisało się w historii obu krajów. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wrócili do ojczyzny i odbudowywali jej potencjał. Bronisław Grąbczewski działał w Polskim Towarzystwie Geograficznym. Antonina Leśniewska założyła sierociniec i prowadziła aptekę. A Kazimierz Grochowski wprawdzie wciąż szukał złota w Azji, ale swoje zapiski z niebezpiecznych wędrówek chyba nie przypadkiem opatrywał uwagą: „Proszę ode- słać do Akademii Umiejętności w Krakowie lub Biblioteki Narodowej w Warszawie”.