Charlie w fabryce natury

Teoria ewolucji uchodzi za najbardziej błyskotliwą myśl, na jaką wpadł człowiek. Ten człowiek to Charles Darwin.

Czego potrzeba, by wyhodować geniusza? Przypadek Charlesa Darwina pozwala sformułować pewne zasady, którymi mogliby kierować się ambitni ojcowie. Przede wszystkim przyszłego geniusza należy wychować w bogatym, pełnym miłości domu, trzeba rozwijać jego pasje i popierać plany, nawet wtedy, jeśli rozsądek podpowiada inaczej. Wydaje się to trudne, ale na tym nie kończą się warunki. Trzeba jeszcze samemu być geniuszem, mieć genialnego ojca i ożenić się z córką innego geniusza. Ojciec Charlesa Darwina Robert był synem wybitnego lekarza, uczonego i poety angielskiego oświecenia – Erasmusa Darwina. Ożenił się z córką najlepszego przyjaciela papy Josiaha Wedgwooda, biznesmena i intelektualisty, założyciela wytwórni słynnej marki porcelany, która wzięła nazwę od jego nazwiska. Erasmus i Josiah należeli do jednego z najbardziej niezwykłych środowisk intelektualnych swojej epoki, tak zwanego Lunar Society (Stowarzyszenie Księżycowe). Ich współtowarzyszami byli m.in.: twórca machiny parowej James Watt, odkrywca tlenu chemik Joseph Priestley oraz wynalazca piorunochronu i współautor amerykańskiej Deklaracji Niepodległości Benjamin Franklin. Dodajmy jeszcze, że Erasmus odrzucił propozycję zostania królewskim lekarzem. Byłoby to brzemię raczej niż zaszczyt, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że pacjentem miał być cierpiący na halucynacje i depresję „szalony” Jerzy III. Wielki intelektualista był też wielkim rozpustnikiem i zaludniał świat nieślubnymi dziećmi. Ponieważ odpowiedzialnie ponosił konsekwencje swoich czynów i łożył na rozliczne darwiniątka, syn Robert zbyt wiele w spadku nie otrzymał. Tak jak ojciec był jednak wybitnym lekarzem. Postanowił osiąść w Shrewsbury, na zachodzie Anglii. W rejonie „gorączki żelaza”, gdzie wyrastały żelazne fortuny, pan Robert stał się najlepiej zarabiającym lekarzem poza Londynem. Nie miał wprawdzie ojcowskiego temperamentu intelektualisty, ale był człowiekiem przedsiębiorczym. Dorobił się wielomilionowego majątku, umiejętnie inwestując pieniądze. Właśnie w Shrewsbury, 29 lutego 1809 r., jako piąty z szóstki rodzeństwa przyszedł na świat Charles Darwin. Był to rok wielkich ludzi. W 1809 r. urodzili się: późniejszy prezydent USA Abraham Lincoln, kompozytor Feliks Mendelssohn, pisarz Edgar Allan Poe.
 

PANICZ RUSZA W ŚWIAT

 

Kiedy miał osiem lat, Charles stracił matkę. Biografowie twierdzą, że rodzinna tragedia szczęśliwie nie odcisnęła się na psychice chłopca szczególnym piętnem. Było to możliwe dzięki troskliwej opiece starszych sióstr, które swoim poświęceniem zrekompensowały mu stratę. Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że córka króla porcelany zdążyła wyjaśnić małemu Charlesowi, oparte na analizie zewnętrznych podobieństw, zasady klasyfikacji roślin stworzone przez szwedzkiego uczonego Linneusza. Z pewnością jednak intelekt Charlesa kształtował się przede wszystkim podczas rozmów z ojcem, który na poczekaniu potrafił tworzyć teorie na dowolny temat i dowodzić ich prawdziwości. By dopełnić obrazu intelektualnej atmosfery domu Darwinów, zaznaczmy, że Robert przekazał synowi zainteresowanie botaniką, pasję, którą sam z kolei przejął od swojego ojca Erasmusa, oraz zwyczaj spędzania czasu z książkami w bibliotece.

Charles od dzieciństwa wyróżniał się dużym wdziękiem, co sprawiało, że powszechnie go lubiano. Nie było to jednak dzieciństwo książkowo- -laboratoryjnego kujona. Charles wiódł raczej życie wiejskiego bogacza. Każdą wolną chwilę poświęcał na polowania. Był to obyczaj epoki, choć paradoksalne wydawać może się to, że człowiek, który miał odkryć mechanizm życia, trudnił się jego pozbawianiem. Wysyłając go na studia, ojciec żartował, że jego nieobecność pozwoli odrodzić się okolicznej faunie.

Robert pragnął, aby jego syn kontynuował rodzinną tradycję i został lekarzem. Wysłał syna na uniwersytet w Edynburgu. Listy, jakie Charles pisał stamtąd do sióstr, dają doskonały wgląd w duszę chłopca, który umie korzystać z życia, ale także ma niebanalne intelektualne potrzeby. „Oddaję się wstrząsającemu próżniactwu i czytam dwie powieści naraz” – pisze samokrytycznie i, co zabawne, wydaje się, że uważa to za bardziej naganne niż pragnienie odurzania się – jak inni studenci – podtlenkiem azotu, czyli gazem rozweselającym. Z drugiej strony dopytuje się sióstr, która z Ewangelii podoba im się najbardziej.

Studia medyczne nie wciągnęły Charlesa. Wrażliwy nastolatek źle zniósł asystowanie przy dwóch operacjach. Wypada przypomnieć, że w tamtych czasach przeprowadzano je bez znieczulenia. Zainteresowały go natomiast wykłady z chemii i zoologii. Ojciec nie nalegał na kontynuowanie medycyny, ale jako człowiek praktyczny znalazł szybko alternatywę. Postanowił, że Charles zostanie anglikańskim duchownym. Chłopak, choć religijnie dosyć obojętny, nie sprzeciwiał się. Jako wiejski proboszcz mógłby rozwijać swoje zainteresowania historią naturalną. W owych czasach badanie natury uchodziło za dowód pobożności. Zbieracze skamielin, botanicy i zoologowie mogli mieć poczucie, że spełniają religijny obowiązek. Wszystko dzięki argumentowi „z projektu” sformułowanemu kilkadziesiąt lat wcześniej przez Williama Paleya. Pisał on, że nie sposób nie dostrzec różnicy między kamieniem, który jest martwą materią, a zegarkiem, który jest celowym projektem. Kamień leżący na drodze nie zmusza nas do myślenia o inteligentnym twórcy, widok zegarka zaś tak. Przez analogię podobną celowość odkryjemy w świecie przyrody. Poziom skomplikowania i dopasowania części – zdaniem Paleya – dowodzi tego, że wszystko, co żywe, zostało zaprojektowane. Natura jest więc jednym wielkim dowodem na istnienie Boga, Wielkiego Zegarmistrza.

By dostąpić święceń, Charles musiał uzyskać licencjat na angielskim uniwersytecie. W wieku prawie 19 lat przeniósł się ze szkockiego Edynburga do Cambridge. Po roku zamieszkał w pokoju, który zajmował kiedyś Paley. Pewnie nie przyszło mu wtedy nawet do głowy, że argumenty wielkiego Paleya można obalić, a tym bardziej to, że uczyni to właśnie on.

Darwin nie był wzorowym studentem. Jako przyszły duchowny musiał studiować starożytne języki i teologię, przedmioty, które w ogóle go nie interesowały. Dlatego egzaminy końcowe zdał z dużym trudem. Ale w Cambridge nie próżnował. Zbierał owady oraz dyskutował z mądrymi ludźmi, takimi jak 13 lat starszy wybitny botanik John Henslow. Ten zachęcił Charlesa do studiowania zagadnień geologicznych, ale przede wszystkim złożył mu propozycję, która zaważyła na losach Darwina i historii myśli ludzkiej.
 

NA KOŃCU ŚWIATA

Późną jesienią 1831 r. w dalekiej Polsce carska armia topi we krwi powstanie listopadowe. Ale dramat na wschodzie Europy nie zajmuje uwagi 22-letniego Charlesa Darwina. Dla niego istnieje tylko jedna kwestia – wyprawa HMS „Beagle”. To pomysł Henslowa, który przekonał młodego przyjaciela do wzięcia udziału w rejsie okrętu badawczego królewskiej marynarki w charakterze pokładowego przyrodnika. Charles musiał wpierw przełamać opory ojca. Obiekcje pana Roberta nie brały się wcale z tego, że musiał na fanaberie syna wyłożyć pokaźną sumę pieniędzy, równowartość dzisiejszych kilkudziesięciu tysięcy funtów. Ojciec uważał ten pomysł za młodzieńczy kaprys, który może postawić pod znakiem zapytania przyszłą karierę. W końcu jednak Robert Darwin uległ namowom.

Panicz wylądował na statku. Dla człowieka takiego jak Charles musiał to być szok. I nie chodzi tu znowu o to, że dziedzic milionowej fortuny był szczególnie rozpuszczony. Po ojcu i dziadku odziedziczył bowiem nie tylko wielki umysł, ale także wzrost. Darwinowie mierzyli grubo powyżej metra dziewięćdziesięciu, co w ówczesnych czasach było rzadkością. Ojciec charakteryzował się do tego potężną posturą. Ktoś dowcipnie zauważył, że Robert Darwin był prawdopodobnie największym człowiekiem, jakiego widział w życiu Charles. Prawie dwumetrowy młodzian otrzymał do dyspozycji kabinę o wymiarach 3 na 4 m, którą za dnia dzielił z dwoma ludźmi. Darwin musiał dzielnie znosić te niewygody, bowiem był popularny wśród załogi, która przezywała go Philos – od słowa filozof.

Misją „Beagle’a” było precyzyjnie określić szerokość i długość geograficzną południowych wybrzeży Ameryki. Kapitanem nafaszerowanego chronometrami okrętu był Robert Fitzroy. Starszy o kilka lat od Darwina, miał już za sobą spektakularne morskie podróże, którymi zasłużył sobie na miano cudownego dziecka marynarki. Poza zadaniem zleconym mu przez admiralicję realizował prywatny cel. Na okręcie znajdowała się trójka Indian z Ziemi Ognistej, których Fitzroy zabrał podczas poprzedniej wyprawy. W Anglii nauczyli się języka, obyczajów, ale przede wszystkim przyjęli wiarę anglikańską po to, by po powrocie nawracać pobratymców. Kapitan był – jak każdy dżentelmen w owym czasie – uczonym amatorem. Szczególnie fascynowała go kraniometria, czyli wnioskowanie o charakterze na podstawie pomiarów czaszki. Mało brakowało, a uprzedziłby się do Darwina, bowiem kiedy go poznał, zaniepokoił go nos, który „zdradza brak energii i determinacji”. Fitzroy był pobożnym konserwatystą, Darwin miał poglądy raczej liberalne, ale przez 5 lat wspólnego pływania nie doszło między nimi do większych konfliktów.

Młody uczony miał okazję poznać spore obszary Brazylii, Argentyny i Chile. Obliczono, że kiedy „Beagle” zajmował się swoimi pomiarami, Darwin, wykorzystując czas wolny, przejechał konno 2 tysiące mil (ok. 3200 km). Interesujące są jego obserwacje społeczne, zwłaszcza te z Argentyny. Krytykuje korupcję, słabość instytucji państwowych, wady te przypisując hiszpańskim wpływom. Stawia imperialną tezę, że pod angielskim zwierzchnictwem kraje te by rozkwitły. „Beagle” wracał do Anglii przez Pacyfik, więc młody przyrodnik zobaczył także angielskie posiadłości: Australię i Nową Zelandię. Tu oczywiście diagnoza jest pochlebna. Pisząc o Australii, zauważa ze zdziwieniem, że potomkowie przestępców tworzą zdrowe społeczeństwo. Młodemu milionerowi brakuje odpowiedniej perspektywy i powtarza po prostu przesądy swojej klasy. Kiedy Australia była kolonią karną, nie zsyłano tam wyłącznie morderców. Można było do niej trafić za kradzież jabłka ze straganu, za długi albo za popieranie niepodległości Irlandii.

Dla rozwoju umysłowego Darwina równie ważna, jak badanie rozmaitych form życia, okazała się w czasie podróży lektura „Principles of geology” Charlesa Lyella. Była to, jak na swoje czasy, pozycja wywrotowa. W czasach młodego Darwina większość ludzi uważała, że świat został stworzony przed sześcioma tysiącami lat, zgodnie z opisem w Księdze Rodzaju. Lyell, analizując warstwy skalne, obalał naiwne religijne teorie i uzmysławiał czytelnikom, że historia Ziemi musi być nieskończenie dłuższa i kształtowały ją długie, powolne procesy naturalne. Zebrane okazy Darwin wysyłał z opisami do Anglii. Czytając jego wyczerpujące notatki w dzienniku, można odnieść wrażenie, że poza pracą nie miał innego życia. Podczas podróży daleki był jeszcze od rozważań ewolucyjnych. Znaczenie swoich odkryć, zwłaszcza tych z Galapagos, zrozumie dopiero po powrocie do Anglii.
 

JAK POWSTAJE TEORIA

 

Po prawie pięciu latach rejsu, w październiku 1836 r., HMS „Beagle” wrócił do Anglii. Henslow zadbał o to, by przesyłki Darwina trafiały do właściwych ludzi, dlatego 29-letni podróżnik, kiedy postawił nogę na angielskiej ziemi, cieszył się już opinią wybitnego uczonego. W Londynie pochłonął go wir rautów i odczytów. W tym czasie zaprzyjaźnił się ze swoim książkowym mentorem Lyellem, który z kolei przedstawił go innym postaciom angielskiego intelektualnego establishmentu. Młody człowiek dyskutował więc z historykiem Carlyle’em albo wynalazcą maszyny liczącej Babbagem. Jak dziadek Erasmus, Charles stał się członkiem elity elit. Nic dziwnego, że w tak inspirującym środowisku błyskawicznie zaczęły dojrzewać refleksje i doświadczenia, które zapisał na 1700 stronach notatek i w 800-stronicowym dzienniku z podróży. W 1837 roku królową Anglii zostaje Wiktoria, która rządzić będzie do 1901. Za jej panowania imperium brytyjskie obejmie jedną trzecią powierzchni globu. W 1837 roku Charles Darwin rozpoczyna notować swoje przemyślenia w kajecie, który tytułuje „Zoonomia”. Z czasem zaczną przyjmować formę teorii, która rozsadzi naukę.

W epoce wczesnowiktoriańskiej wierzono, że gatunki zostały dane raz na zawsze, w akcie stworzenia. O przekształcaniu się jednych gatunków w drugie spekulowali myśliciele oświeceniowi, choćby Erasmus Darwin, jednak zakładali oni, że związane jest ono z ich doskonaleniem. Pół roku po powrocie z podróży Darwin był pewien, że na świecie pojawiają się nowe gatunki, które powstają ze starych, i że absurdem jest mówić o wyższych i niższych formach życia. Czołowy ornitolog epoki John Gould uświadomił mu, że okazy ptaków, które przywiózł z Galapagos – myśląc, że są trzema odrębnymi gatunkami – tak naprawdę należą do jednej grupy i są jakby rodzajami jednego gatunku. Darwin wpadł wtedy na pomysł, że przyroda „działa” podobnie jak hodowca lub ogrodnik, który wybiera spośród okazów jednego gatunku egzemplarze o indywidualnych cechach. Te dają początek nowym formom. Już wtedy zanotował myśl, że człowiek wywodzi się od zwierzęcych przodków. Refleksję tę zachował jednak dla siebie. W 1838 r. Darwin jedzie po raz pierwszy pociągiem, ale doświadczenie prawdziwego przyspieszenia przynosi mu dopiero lektura „Prawa ludności” Thomasa Malthusa z 1803 r. Klasyczny już wówczas esej niczym lokomotywa kieruje jego myślenie na nowe tory. Z pesymistycznej tezy Malthusa, że ludności przybywa więcej niż środków do jej utrzymania, wyciąga wniosek, że w świecie, w którym nie ma miejsca dla wszystkich, wygrywa ten, kto jest lepiej przystosowany, a więc ten, kto zdąży się rozmnożyć.

Darwin rozumiał już wtedy, że aby wyjaśnić funkcjonowanie świata natury, nie trzeba odwoływać się do boskiego zamysłu bądź interwencji. Nad swoją teorią pracował w tajemnicy, ale jednocześnie odnosił sukcesy jako pisarz i naukowiec. Opublikował dziennik podróży, który stał się bestsellerem; jego rozprawy o rafach koralowych, geologii wysp wulkanicznych i Ameryki Południowej zyskały poklask naukowej społeczności. W 1844 roku teoria ewolucji była już gotowa, spisana w formie streszczenia, ale skrupuły autora nie pozwoliły na jej opublikowanie.
 

Można obecnie obejrzeć zrekonstruowany żaglowiec HMS „Beagle”, którym Darwin wyprawił się na ekspedycję do Ameryki Południowej i Pacyfik, jego pistolet, skamieniałości przywiezione z podróży, gabinet naukowca z domu w Down, gdzie ukończył swoje dzieło „O pochodzeniu gatunków”, ale także listy do żony Emmy Wedgwood i rodzinne zdjęcia dziesięciorga dzieci. Wystawa „Darwin” pokazuje Darwina jako naukowca i głowę rodziny, wskazuje na kontekst, w jakim rodziły się jego teorie, a także pokazuje wyniki najnowszych badań dotyczących ewolucjonizmu. Wystawa „Darwin” będzie czynna do 17 kwietnia 2009 r. w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie.
 

 

UDRĘKA I EKSTAZA

W 1838 r. Darwin postanowił się ożenić. Decyzję poprzedziły rozważania, których ślad znajdujemy w notatkach młodego uczonego. Na kartce kajetu Darwin wypisał sobie rozmaite „za i przeciw”. Gdyby nie było to na serio, można by do talentów przyrodnika i pisarza dodać talent satyryka. I tak: za małżeństwem przemawiają między innymi dzieci – „przedmioty miłości i zabawy – lepsze od psa”, przeciw małżeństwu – niemożność czytania wieczorami i ryzyko otyłości. Plusy przeważyły i jego żoną została towarzyszka dziecięcych zabaw kuzynka Emma Wedgwood. Dwie wielkie rodziny jeszcze mocniej zacieśniły i tak już silne więzi.

Emma była osobą niezwykle pobożną. Darwin nie chciał urazić jej uczuć. Napisane w 1844 roku streszczenie teorii ewolucji chciał opublikować dopiero po śmierci żony.

Wydaje się dziwne, że człowiek, który zrewolucjonizował myślenie o świecie, nie był bezkompromisowym nonkonformistą. Z natury nieśmiały, odkąd sformułował teorię ewolucji – żył w stresie. Stresie dwojakiego rodzaju. Z jednej strony obawiał się reakcji otoczenia na swoje tezy, z drugiej strony bał się, że ktoś uprzedzi jego odkrycie. Można powiedzieć, że teoria ewolucji wisiała w powietrzu. W 1844 r. szkocki dziennikarz Robert Chambers napisał „Vestiges of the Natural History of Creation”, popularny wykład historii życia na Ziemi, które rozwija się wedle ewolucyjnego scenariusza. Książka stała się bestsellerem, ale środowisko uczonych odrzuciło ją, zarzucając autorowi dyletanctwo, poszukiwanie sensacji i brak materiału dowodowego. Darwin zrozumiał, że na poparcie tez potrzebuje więcej argumentów. Dlatego od razu rozpoczął heroiczny etap zbierania potwierdzeń dla swojej teorii. Równolegle podjął też pracę nad tym, by zyskać uznanie jako biolog. Jak dotąd cieszył się opinią geologa, a to za mało, by mógł „sprzedać” swoją teorię. Na początku lat 40. i 50. znalazł obiekt badań – pąkle, morskie skorupiaki zaliczane do wąsonogów. By stworzyć ich monografię, korespondował z uczonymi z całego świata. Korzystał z uprzywilejowanej pozycji bogacza i zamiast jeździć tam, gdzie mógłby znaleźć interesujące pąkle, sprowadzał wszystko do domu. Rozprawa przyniosła mu medal Królewskiego Towarzystwa Naukowego i opinię eksperta.

Ale tak naprawdę nie lenistwo trzymało Darwina w domu. Kiedy wyjeżdżał w podróż dookoła świata, był okazem zdrowia. Od powrotu cierpiał stale na migreny, nudności, miał problemy z sercem i z trawieniem. To dlatego państwo Darwinowie wyprowadzili się z Londynu i zamieszkali na wsi w hrabstwie Kent. Biografowie przypuszczają, że przyczyną złego stanu zdrowia było pozornie nieważne wydarzenie z 26 marca 1835 roku. Darwin, przebywając wtedy w okolicach argentyńskiej Mendozy, został – co odnotował w dzienniku – pogryziony przez pluskwy. Prawdopodobnie zaraził się wtedy chorobą Chagasa, jedną z cięższych tropikalnych chorób pasożytniczych.

Kłopoty zdrowotne wiele razy uniemożliwiały mu normalne życie: w 1848 roku nie pozwoliły mu nawet na udział w pogrzebie ojca. Własne zdrowie nie było jedynym przedmiotem zmartwień Darwina. Trójka z dziesięciorga dzieci zmarła w dzieciństwie. Najbardziej wstrząsnęła nim śmierć ukochanej córeczki Annie. Dziewczynka umarła w 1851 r., w wieku 10 lat, po długiej chorobie, której natury nie potrafimy zrekonstruować. Od śmierci córki nie przekroczył progu kościoła.

Prawdziwy wstrząs nadszedł w 1858 roku. W Kent szalała szkarlatyna, malutki synek Charlie Waring chorował na dyfteryt, a Darwin otrzymał list od młodego przyrodnika Russella Alfreda Wallace’a, w którym ten przedstawiał własne sformułowanie teorii ewolucji – identyczne niemal z darwinowskim. Zrozpaczony Darwin miotał się przerażony tym, że straci kolejne dziecko, i udręczony perspektywą, że 20 lat pracy poszło na marne, bo ktoś doszedł do tych samych wniosków i zamierza je publikować. Swoim przyjaciołom powiedział, że nie widzi innego wyjścia niż przyznanie pierwszeństwa młodszemu koledze. Kiedy umarł mały Charlie, opadł zupełnie z sił. Na szczęście Lyell i botanik Joseph Hooker wzięli sprawę w swoje ręce. Znali streszczenie sprzed 14 lat i doprowadzili do równoległej publikacji tekstów Darwina i Wallace’a.
 

NOWY ŚWIAT

 

Streszczenie nie może zastąpić rzetelnego wykładu. Efekt publikacji jest znikomy. Przyjaciele namawiają więc zbolałego Darwina do jeszcze jednego wysiłku. Przez 13 miesięcy, pracując w szalonym tempie, zapadający na zdrowiu Darwin tworzy dzieło swojego życia. W 1859 roku wychodzi „O powstawaniu gatunków”. Z miejsca staje się bestsellerem. „O powstawaniu gatunków” wywołuje prawdopodobnie pierwszą ogólnoświatową naukową dyskusję. Schorowany Darwin w niej nie uczestniczy. Nie może. Ale od czego są przyjaciele? W Anglii ewolucyjny marketing rozkręcają: błyskotliwy Thomas Henry Huxley, który sam nazwie się buldogiem Darwina, i Joseph Hooker. Po drugiej stronie Atlantyku walczy o ewolucję Amerykanin Asa Gray. Charles Lyell, choć intelektualnie nie zgadza się z Darwinem, lojalnie wspiera przyjaciela.

30 czerwca 1860 r. podczas jednej z debat w Oksfordzie pan w średnim wieku wymachuje Biblią i przeklina Darwina. To Fitzroy, teraz już admirał i były gubernator Nowej Zelandii. Ale to admirał na bocznym torze i gubernator, któremu się nie powiodło. Doskonale zapowiadająca się kariera potoczyła się inaczej. Przybity śmiercią żony i sfrustrowany, z wiekiem szuka pociechy w religii. Do kresu życia, które zakończy, podcinając sobie gardło w 1865 roku, będzie sobie wyrzucał, że zabrał Darwina w rejs. Ale na podium wstępuje już biskup Samuel Wilberforce i przez pół godziny obraża Darwina. Wystąpienie kończy pytaniem do Huxleya: czy pochodzi od małpy ze strony ojca, czy matki? Huxley wygłasza porywającą obronę Darwina i na koniec odpowiada Wilberforce’owi, że mając do wyboru małpę i wykształconego człowieka, który wykorzystuje swoją wiedzę do wprowadzenia nonsensów do uczonej debaty, wybiera małpę.

Schorowany Darwin żyje jeszcze ponad 20 lat, otoczony rodziną i przyjaciółmi. Przygarbiony staruszek z brodą, którą zapuścił po swojej najważniejszej publikacji, nie przestaje pracować. Pisze jeszcze kilka książek, wśród nich „O pochodzeniu człowieka”. Z czasem Kościół anglikański godzi się z jego nauką. Pod koniec życia (zm. 1882 r.) uczony staje się jednym z wielkich symboli imperium. Pozostaje jednak człowiekiem skromnym, który peszy się, gdy mówi się o nim jako o geniuszu. Zostaje pochowany z wszelkimi honorami w świętym miejscu Kościoła anglikańskiego w Westminster Abbey w Londynie, niedaleko Lyella i Newtona. Rodzina Darwinów-Wedgwoodów, w której wychował się Darwin, dała Anglii 10 członków Królewskiej Akademii Nauk, z czego 3 to jego synowie. Poza tym rzeszę artystów i polityków, wśród których znajduje się np. mentor angielskiej lewicy Tony Benn. Skoligaciła się z rodzinami Keynesów i Galtonów, które „wyprodukowały” słynnego ekonomistę. Prawdopodobnie wszyscy ci wybitni ludzie zasługują na miano olbrzymów. Ale przy brodatym chudym staruszku wydają się po prostu… wysocy.