Ciemno na Jasnej

Był to najgłośniejszy powojenny napad w stolicy. Oficjalnie sprawcy nie zostali wykryci, ale nieoficjalnie mówi się, że złapano ich i zabito

MIEJSCE: Warszawa, dom Pod Orłami, ul. Jasna 1 (róg ul. Zgoda)
DOJAZD: Dom znajduje się naprzeciwko Pałacu Kultury: po drugiej stronie Marszałkowskiej, w bezpośrednim sąsiedztwie pasażu „Wiecha”

Słychać strzały! To napad na bank albo na konwój z pieniędzmi! Bandyci uciekli w kierunku ulicy Hibnera! Są zabici i ranni! – nerwowo wykrzykiwane słowa usłyszał major Tobolski, dyżurny oficer komendy miasta. Był 22 grudnia 1964 roku, kilka minut po godzinie 18.30. Telefonował Andrzej Olszewski, dziennikarz „Kuriera Polskiego”. Okna redakcji wychodziły na placyk przy ul. Jasnej, gdzie miał siedzibę III Oddział Narodowego Banku Polskiego, przez warszawiaków zwany „Pod Orłami”, z racji rzeźb ptaków zwieńczających kopuły na narożnikach dachu.
Kilka chwil wcześniej przed bank podjechał samochód Centralnego Domu Towarowego przy ul. Brackiej (dzisiaj „Smyk”), przywożąc utarg z pierwszej zmiany. Dwa dni przed Wigilią był duży – 1 milion 355 tys. 500 zł (wtedy wartość 10–11 domów jednorodzinnych). Z auta wysiedli: główna kasjerka CDT Jadwiga Michałowska i dwaj strażnicy: Zdzisław Skoczek (uzbrojony w pistolet) i Stanisław Piętka (niósł worek z banknotami ważący 7–8 kg). Piętka z workiem szybko szedł do wejścia, za nim Michałowska i Skoczek. Kasjerka kątem oka dostrzegła młodego mężczyznę w jesionce, idącego od Jasnej przy samym murze w kierunku wejścia. Piętka o krok od wejścia do banku zderzył się z mężczyzną, który nagle strzelił w pierś strażnika, wyrwał mu worek i uciekł. Ranny strażnik wbiegł do banku i upadł na schodach na piętro. Pojawił się drugi wysoki mężczyzna i dwukrotnie strzelił do Skoczka, który nie zdążył sięgnąć do kabury. Gdy strażnik upadł, napastnik strzelił do niego jeszcze raz. Kasjerka przykucnęła za bagażnikiem samochodu, którego kierowca Władysław Bogdalski bez przerwy naciskał klakson. Bandyta, który zabił Skoczka, kilka razy strzelił w karoserię i pobiegł za wspólnikiem uciekającym z workiem. Większość świadków twierdziła, iż uciekli ul. Hibnera (dziś Zgoda), na skos przez Sienkiewicza i przejściem między domami do ul. Moniuszki. Tam jakiś mężczyzna miał odebrać od nich worek z pieniędzmi, wrzucić go do zaparkowanej szaroniebieskiej warszawy starego typu i odjechać. Bandyci pobiegli do Marszałkowskiej, a potem w kierunku Świętokrzyskiej, gdzie wsiedli do wspomnianej warszawy. Byli też świadkowie, których zdaniem, bandyci uciekli ul. Kniewskiego (teraz Złota) i zniknęli wśród rusztowań budowanej wtedy tzw. Ściany Wschodniej.
Koło banku przechodził fotoreporter „Sztandaru Młodych” Aleksander Jałosiński. Znajdował się w wąskim przejściu w kierunku ul. Sienkiewicza, gdy usłyszał strzały. Minął go biegnący mężczyzna z workiem w ręku. Fotoreporter zawrócił. Na placyku przed bankiem zobaczył leżącego strażnika we krwi.
23 grudnia „SM” na 1 stronie opublikował jego relację. „Trudno opisać chaos tuż po napadzie. Po placyku biegali ludzie, trąbiły klaksony aut. Z okien redakcji »Kuriera Polskiego« wychylali się pracownicy, wskazywali, wołając: – Tam uciekli!”.
Grupki ludzi biegały wokół banku, szukając bandytów. Po kwadransie milicjanci otoczyli placyk i zaczęli zaprowadzać porządek.
Prowizoryczny sztab śledztwa (otrzymało kryptonim P-64) ulokowano w redakcji „Kuriera Polskiego”. Oficerowie „wyrywali” sobie świadków. Jedni potrzebowali zeznań, inni tworzyli portrety pamięciowe. Obława na ulicach Warszawy trwała do rana i potem cały dzień. Bandytów nie schwytano. Sporządzono ich portrety oraz figury naturalnej wielkości, ubrane tak, jak podali świadkowie. Kiedy kasjerka CDT weszła do pokoju na kolejne przesłuchania i ujrzała obu „bandytów”, wysokiego i niskiego, leżących na podłodze, zemdlała. Portrety opublikowała cała polska prasa. Po zbadaniu 8 łusek znalezionych przed bankiem, śledczy dowiedzieli się, że skoku dokonali przestępcy, których ścigano od lat.
4 grudnia 1957 r. na zapleczu budowanego wtedy przy ul. Marszałkowskiej kina „Luna” napadli na Krystynę Wawerek, kasjerkę sklepu z obuwiem „Chełmek” (al. Wyzwolenia 13/15), która wraz z Zenonem Wolskim niosła tzw. portfel bankowy do skarbca bankowego na Bagateli. Mimo wycelowanej w siebie broni Wolski nie dawał sobie wyrwać 118 tys. 100 zł. Puścił, gdy padł strzał w ziemię. Na miejscu napadu znaleziono łuskę odstrzeloną z pistoletu wojskowego wzór 33. Broń nie była zarejestrowana.
7 kwietnia 1959 r., ok. godz. 21, plutonowy MO Zygmunt Kiełczkowski, mieszkający w domu przy ul. Bednarskiej 23, szedł ścieżką wzdłuż skarpy mariensztackiej na przystanek przy tunelu Trasy W-Z, aby podjechać do pracy przy pl. Dzierżyńskiego. Jego ciało znaleźli przechodnie na wysokości pałacu Kazanowskich – miał dwie rany kłute na plecach, jedną na piersiach, ale zginął od strzału w głowę z pistoletu, znanego z napadu na kasjerkę. Bandyci zabrali mu pistolet TT i dwa magazynki z 16 nabojami.
1 czerwca 1959 r., ok. godz. 21.50 kierowca przedsiębiorstwa transportowego „Łączność” Henryk Orlicz i konwojent Łukasz Czeczuń podjechali furgonetką pod Urząd Pocztowy nr 57 przy al. Armii Ludowej. Konwojent poszedł odebrać pieniądze. Po 10–15 minutach wyszedł z workiem, ubezpieczał go strażnik Stanisław Furmańczyk uzbrojony w pistolet maszynowy – pepeszę. Nagle pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy jednocześnie oddali po strzale. Furmańczyk, trafiony w twarz, upadł. Ranny Czeczuń próbował się podnieść, bandyta dobił go strzałem w głowę. Bandyci zrabowali 666 tys. 600 zł i pepeszę z magazynkiem.
„Express Wieczorny” opublikował fotografię Furmańczyka na szpitalnym łóżku. Strażnik powiedział, że bandytów było 2, strzelali bez ostrzeżenia, „jeden był niski w berecie i jasnym płaszczu, drugi wysoki ciemny, bodajże w brązowym”. Czeczunia dobił bandyta niosący worek z pieniędzmi. Następnego dnia Furmańczyk otrzymał list nadany 5 czerwca wieczorem w Katowicach. W kopercie był nabój z magazynka pepeszy.
Napastników (zawsze dwóch, jeden wysoki, drugi niski) cechowała odwaga granicząca z brawurą i wielka sprawność fizyczna. Nie obawiali się zdemaskowania, nie używali masek. Doskonale posługiwali się bronią. Zabijali bez skrupułów. Brano pod uwagę, że mogli to być dawni funkcjonariusze UB lub MO, byli wojskowi lub członkowie organizacji podziemnych. W 1989 roku ich przestępstwa uległy przedawnieniu z mocy prawa.
Po opublikowaniu w „Kulisach” w 1997 r. artykułu o napadzie (pierwszego w polskiej prasie opartego na fragmentarycznych zapewne aktach śledztwa) do redakcji nadesłano list, nadany w Jaworznie. Jego autor polemizował z twierdzeniem, że bandyci spod banku na Jasnej nie zostali wykryci. „To nieprawda. Sprawcy napadu zostali po kilku miesiącach wykryci, ustaleni i zlikwidowani, przynajmniej dwaj bezpośredni. (…).Wielu b. funkcjonariuszy MO bezpośrednio zaangażowanych w tę sprawę wie, że: »Sprawcy napadu na kasjerkę i strażników z utargiem z CDT, czyli P-64, zostali ustaleni, lecz ze względu na zachowanie autorytetu środowiska, z którego się wywodzili, i dobro państwa nie podano ich nazwisk do publicznej wiadomości«. Byli to dwaj oficerowie SB, major i kapitan”.

DZIŚ W DOMU POD ORŁAMI MIEŚCI SIĘ BANK PRZEMYSŁOWO-HANDLOWY

 

Andrzej Gass