Co lubią marszałkowie?

Putin obiecuje armii biliony rubli, aby utrzymać się przy władzy. To metoda z czasów ZSRR, ale nie zawsze skuteczna.

Władimir Putin w czasie kampanii wyborczej zapowiedział, że w najbliższej dekadzie Rosja wyda na zbrojenia 23 biliony rubli, czyli ponad 760 miliardów dolarów! Czyżby postanowił przestraszyć Zachód? Zapewne nie, gdyż od czasów Chruszczowa wiadomo, że nie warto tego robić.

Po raz pierwszy Chruszczow zablefował w 1954 r., gdy w czasie defilady dwa prototypy strategicznego bombowca M-4 latały w kółko nad placem Czerwonym, sugerując, że radzieckie lotnictwo ma już masę takich maszyn. Dwa lata później ostrzegał Zachód, że „ZSRR ma wystarczająco dużo rakiet, aby zetrzeć z powierzchni ziemi każde państwo”. Następnie groził przy każdej okazji, że z radzieckich fabryk zbrojeniowych „rakiety toczą się jak parówki” i… ułatwiał zadanie amerykańskim jastrzębiom. Kongres USA, pod wrażeniem pohukiwań Chruszczowa, dał się przekonać rodzimym ekspertom, że istnieje poważna „luka rakietowa” zagrażająca bezpieczeństwu Ameryki. Jankesi sięgnęli do kieszeni po kolejne miliardy. Trzy lata później Amerykanie dysponowali już przewagą w rakietach międzykontynentalnych.

O co więc chodzi w groźnych zapowiedziach Władimira Putina? W ZSRR zawsze liczyły się trzy siły: wojsko, tajna policja polityczna i przemysł zbrojeniowy. Przywódca państwa musiał je mieć po swojej stronie. Każdy z władców Kremla w drugiej połowie XX w. mógł to odczuć na własnej skórze. W burzliwym czasie po śmierci Stalina jego bliski pomocnik Ławrientij Beria był pewny swojej potęgi, mając w ręku tajną policję polityczną i dwie dywizje wojsk MSW w Moskwie. Zabrakło mu poparcia wojska. W decydującym dniu 26 czerwca 1953 r. jego konkurenci (wspierani przez wiceministra obrony marszałka Gieorgija Żukowa i lokalnych dowódców) dysponowali większą siłą, gdyż zdołali ściągnąć do Moskwy dwie dywizje pancerne. I tego dnia Beria został aresztowany podczas Prezydium KC KPZR. Stracił władzę, a niedługo – życie.

To generałowie uratowali Chruszczowa, gdy w 1957 r. koledzy z KC postanowili go usunąć, powtarzając scenariusz obalenia Berii, w czasie obrad Prezydium. Chruszczow zażądał jednak zwołania posiedzenia plenarnego. Wspierający go minister obrony narodowej marszałek Gieorgij Żukow i szef KGB Iwan Sierow wykorzystali podległe im struktury, aby dowieźć do Moskwy zwolenników Chruszczowa. I tak Plenum anulowało decyzję Prezydium o odwołaniu Chruszczowa.

Siedem lat później kolejni spiskowcy, już mądrzejsi o doświadczenia niefortunnych poprzedników, wciągnęli do zmowy drugiego sekretarza KC KPZR Leonida Breżniewa (któremu zdecydowali się oddać władzę, uznając, że łatwo go podporządkują), ministra obrony marszałka Rodiona Malinowskiego oraz przewodniczącego KGB Władimira Siemiczastnego. Chruszczow musiał przegrać jak gracz, który ma w talii blotkę, a przeciwnicy – same asy. Kiedy wrócił do domu wieczorem, powiedział do żony: „Być może  najważniejsze, co zrobiłem, sprowadza się do tego, że oni mogli mnie usunąć prostym głosowaniem, gdy Stalin kazałby ich wszystkich aresztować”. 

Breżniew okazał się wytrawnym graczem, który przez osiemnaście lat potrafił mocno trzymać w garści główne siły komunistycznego państwa. Do śmierci w 1982 r. był sekretarzem generalnym. Jednakże u schyłku jego życia, gdy był już bardzo schorowany, rozpoczęła się zacięta walka o sukcesję. Oto szef KGB Jurij Andropow postanowił przeciągnąć na swoją stronę marszałków, których nic tak nie cieszy, jak zbliżająca się wojna. Pensje wtedy rosną, premie też, medale i ordery brzęczą, otwierają się drzwi do gabinetów partyjnych i państwowych. Andropow łatwo przekonał zniedołężniałego Breżniewa, że Zachód szykuje atak nuklearny. To nadzorowany przez niego wywiad zasypywał centralę informacjami o przygotowaniach NATO. I tak szef KGB Andropow zawarł pakt z ministrem obrony marszałkiem Dmitrijem Ustinowem i objął urząd sekretarza generalnego po Breżniewie. 

Wydawałoby się, że Putin, obiecując gigantyczny budżet zbrojeniowy, powtarza ten manewr. Jednak historia wskazuje, że może to już nie być tak skuteczne. W 1991 r. przeciw prezydentowi Michaiłowi Gorbaczowowi sprzymierzyli się minister obrony i szef KGB, wspierani przez wiceprezydenta Giennadija Janajewa i paru pomniejszych polityków. 19 sierpnia na ulice Moskwy wyprowadzili czołgi. Lecz przeciw nim wyszły tłumy ludzi, zmobilizowanych przez Borysa Jelcyna, wówczas prezydenta federacyjnej republiki rosyjskiej w ramach ZSRR. Zablokowały drogę do parlamentu, skąd Jelcyn kierował obroną demokracji. I okazały się większą siłą niż czołgi. Nawet komandosi ze specjalnej jednostki Alfa, zaprawionej w walkach w Afganistanie, nie odważyli się dokonać desantu z powietrza.

Może więc nie warto wydawać tych bilionów rubli na zbrojenia?