Co stało się z arsenałem atomowym ZSRR?

ZSRR nie istnieje, ale poradziecki arsenał atomowy wciąż straszy.

Wydawałoby się, że atomowe straszaki już dawno odstawiono do kąta, gdzie przez ćwierć wieku przykryła je gruba warstwa kurzu. A tu Władimir Putin ogłosił, że w rejonie kaliningradzkim, przy granicy z Polską, ustawia rakiety Iskander jako odpowiedź na projekt budowy na terenie Polski amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Co prawda iskandery uzbrojone są w głowice konwencjonalne i mają niewielki zasięg, ale nie chodzi o ich siłę niszczącą; są ostrzeżeniem. Już kilka lat temu Rosja groziła, że może wypowiedzieć traktat o likwidacji pocisków rakietowych pośredniego i średniego zasięgu.

Jeszcze nie tak dawno temu świat przypatrywał się nuklearnemu wyścigowi. Na początku lat 80. Amerykanie mieli 1047 rakiet i 2150 głowic nuklearnych. Rosjanie – więcej: 1400 rakiet i 5 tys. głowic. Mimo zagrożenia te arsenały całkiem nieźle sprawdzały się jako gwaranty pokoju, zgodnie z doktryną wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia. Jej istotę najlepiej oddawała formuła: kto strzeli pierwszy – umrze jako drugi. Nikt więc nie miał ochoty strzelać. Jednak wtedy, na początku lat 80., przyszedł wstrząs. Leonid Breżniew, rozochocony ustępliwością prezydenta Jimmy’ego Cartera, kazał uderzyć na Afganistan, a w radzieckich siłach strategicznych rozpoczęła się wielka modernizacja. W silosach montowano rakiety nowego typu SS-17 (z czterema głowicami każda), SS-18 (nawet z 14 głowicami); pojawiły się też jeszcze groźniejsze, bo wystrzeliwane z ruchomych wyrzutni, SS-20.

Breżniew źle trafił, gdyż ugodowego Cartera w 1981 r. zastąpił Ronald Reagan. On – niczym adept aikido wykorzystujący energię napastnika – postanowił obrócić radziecki impet przeciwko „imperium zła”, jak nazywał ZSRR. Odnowił zarzucony przez Cartera program budowy naddźwiękowego bombowca B-1, rakiet balistycznych MX, rakiet Trident II D dla nowych okrętów podwodnych klasy „Ohio” – celniejszych i o większym zasięgu niż poprzedniczki. Kazał też drażnić Rosjan, którzy byli na takie działania bardzo czuli. We wrześniu 1982 r. trzy lotniskowce USA wysłane w rejon głównej radzieckiej bazy morskiej w Pietropawłowsku Kamczackim bawiły się w kotka i myszkę z radziecką flotą, a na koniec myśliwce z atomowego lotniskowca „Enterprise” dokonały pozorowanego ataku na radziecki lotniskowiec (choć trzymały się w przyzwoitej odległości od „celu”). Na koniec Reagan ogłosił program SDI – kosmicznej bariery, która miała chronić USA przed atakiem radzieckich rakiet.

Z posunięć Reagana był bardzo zadowolony szef KGB Jurij Andropow, który – znając fatalny stan zdrowia Breżniewa – szykował się do przechwycenia po nim władzy. Zaczął zjednywać sojuszników. Miał po swojej stronie tajne służby, ale brakowało mu poparcia generałów. Mógł j e zdobyć, dowodząc, że Zachód szykuje się do ataku, co w państwie „miłującym pokój” automatycznie zwiększało budżet militarny. Generałowie rośliby więc w siłę, darząc sympatią swojego dobroczyńcę. Dlatego Andropow uruchomił plan „Ra- jan”, którego nazwa była skrótem od słów: rakietno-jadiernoje napadienije (atak rakietowo-jądrowy). Szpiedzy na Zachodzie otrzymali rozkaz informowania o tempie przygotowań do wojny, co czasami przybierało groteskowe formy (np. w Waszyngtonie radzieccy agenci w nocy obserwowali budynki Pentagonu, notując, w ilu oknach świeci się światło, co miało potwierdzać, że praca nad planami ataku wre).

Histeria narastała. I w takiej atmosferze w sierpniu 1983 r. koreański samolot pasażerski wleciał w przestrzeń powietrzną Kamczatki. Prawdopodobnie powodem było błędne ustawienie autopilota. W normalnych warunkach szybko wyjaśniono by ten incydent. W czasie „Rajana”, gdy dowództwo wojsk powietrznych pamiętało o harcach lotniskowców USA, a radary wykazały, że w tym rejonie znajdował się amerykański samolot szpiegowski, pilotowi myśliwca Su-15 wydano rozkaz: „Zbliżyć się do celu, zniszczyć cel”. O godzinie 3.25 pilot odpalił dwie rakiety. Zapewne nawet nie wiedział, że strącił samolot pasażerski, zabijając 269 pasażerów i członków załogi.

ZSRR rozpadł się, gdyż zgnębiona socjalistycznym zarządzaniem gospodarka nie uniosła ciężaru wyścigu zbrojeń i wojny w Afganistanie. To już historia. Tyle że świat to wciąż beczka prochu. USA i Rosja utrzymują w stanie gotowości jedną trzecią swych nuklearnych sił, szacowanych na 2654 głowice. Ich łączna moc jest 100 tys. razy większa od bomby, która zniszczyła Hiroszimę. Odpalenie rakiet może nastąpić w ciągu 1-2 minut po otrzymaniu przez załogi silosów lądowych zakodowanego rozkazu i 12 minut po odebraniu szyfru przez załogi okrętów podwodnych.

A w Rosji wciąż działa „Martwa ręka”, jak na Zachodzie nazwano system „Perimetr”. Gdzieś w rejonie Moskwy, w całkowicie odpornym na wybuchy termojądrowe bunkrze, komputer bez udziału człowieka może wysłać sygnał startu do rakiet balistycznych. Zbudowano go w czasach Związku Radzieckiego, gdy władcy Kremla obawiali się, że nie przeżyją amerykańskiego ataku. Wówczas komputer miałby się zemścić na Ameryce i świecie.

Ciekawe, czy zarządza również iskanderami…