Co stało się z maszyną Sterna?

Polski Żyd Abraham Stern wynalazł machinę liczącą, która mogła zrewolucjonizować XIX w. Dlaczego o niej zapomniano i co się z nią stało?

25 czerwca 1864 r. warszawski „Tygodnik Illustrowany” tak wspominał genialnego Abrahama Sterna: „W miałem miasteczku dawnego województwa lubelskiego, w Hrubieszowie, urodził się Stern w 1769 roku. Rodzice, bardzo ubodzy, nie mogąc łożyć na jego wychowanie, oddali go do zegarmistrza na naukę. Roboty młodego ucznia wkrótce zaczęły zwracać uwagę miejscowych obywateli, a gdy Stanisław Staszic Hrubieszów nabył, poznał i ocenił zdolności Sterna. Odtąd mąż ten znakomity zaczął się młodym mechanikiem opiekować; za jego radą opuścił miasto rodzinne i przeniósł się do Warszawy, aby się naukom matematycznym poświęcić”. Gdyby wszystko poszło po myśli utalentowanego matematyka, miałby dziś ulicę w każdym polskim mieście…

Dalmierz, żniwiarka, arytmometr

Pierwszy jego wynalazek nie wróżył jeszcze kierunku, w jakim pójdzie uczony. Otóż stworzył urządzenie celownicze, rodzaj dalmierza dla inżynierów i artylerzystów (mającego zastąpić tzw. stolik mierniczy). I chociaż po latach Stern zaprojektował też wózek topograficzny do odwzorowywania ukształtowania terenu, mechanizm zapobiegający rozbieganiu się koni w zaprzęgu oraz rozmaite urządzenia rolnicze (młockarnię, żniwiarkę), to nie te konstrukcje przyniosły mu sławę w środowisku naukowym. „Przez swą machinę arytmetyczną, którą w roku 1813 odkrył, a w roku 1815 wydoskonalił, zwrócił oczy całego narodu na siebie. Za pomocą tej machiny, mogą nawet osoby tylko liczby i liczenie znające, wszystkie cztery działania, a tem samem i inne rachunki odbywać” – wyjaśniał „Tygodnik Illustrowany” znaczenie i prostotę arytmometru.

Środowisko badaczy z Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, gdzie Stern pokazał swój wynalazek, było pod wrażeniem dzieła samorodnego geniusza. Postanowiono sprawdzić, czy aby na pewno było oryginalne. „Po rozpoznaniu machiny i odbyciu z nią potrzebnych doświadczeń, pierwszem staraniem deputacyi było porównać ią z machiną arytmetyczną, którą Pascal wynalazł. Lecz po należytem rozważeniu tak całkowitego składu, iako też wielu istotnych części, deputacya znalazła mocne powody do mniemania, że nie tylko machina Pascala nie służyła za wzór panu Sternowi, ale nawet podług wielkiego do prawdy podobieństwa, wcale mu nie była znaiomą” – chwalił wynalazcę raport TPN ze stycznia 1813 r., jeszcze za czasów Księstwa Warszawskiego.

Pierwiastek sukcesu

Nie była to pierwsza machina do liczenia, bo przed Sternem – oprócz Pascala – opracowali takie Leibniz i inni. Jeszcze w czasach przedrozbiorowych inny Żyd z Rzeczypospolitej – Jewna Jakobson z Nieświeża – około 1770 r. stworzył „machinę mechaniczną do rachunku”, czyli do czterech podstawowych działań (dziś przechowywana jest w petersburskim Muzeum Łomonosowa, działającym w ramach Muzeum Antropologii i Etnografii). Ale Stern poszedł o krok dalej. „Podobną machinę jak do czterech działań, wynalazł Stern w roku 1817 i do wyciągania pierwiastków z ułamków i odtąd połączenie tych dwóch wynalazków w jedną machinę żywo go zajmowało” – pisał „Tygodnik Illustrowany”. Jeszcze w tym samym 1817 r.owo połączenie Sternowi się udało.

Wynaleziony przez Sterna pięciodziałaniowy arytmometr (kalkulator) fachowcy do dziś uważają za rewolucyjny w tamtej epoce. „Niewątpliwie był gigantycznym osiągnięciem – mówi „Focusowi Historia” Andrzej Berezowski, kierownik Działu Ochrony Zabytków Techniki w warszawskim Muzeum Techniki. – W wieku XIX w społeczeństwach kapitalistycznych (a takie było i polskie, choć jeszcze mocno tkwiące w poprzednich epokach) takie machiny zaczęły odgrywać niepoślednią rolę. Okazało się bowiem, że rachmistrz nie jest już w stanie tyle liczyć, ile trzeba, żeby przedsiębiorstwo działało prawidłowo. Liczba operacji wykonywanych zwiększyła się w sposób olbrzymi”.

Zatem urządzenie Sterna powinno się przyjąć i zrobić karierę najpierw na ziemiach polskich, a potem na całym świecie! Tak się jednak nie stało.
Czyżby zawiniły jakieś antyżydowskie fobie w TPN, przed którym Stern występował z wynalazkami, w którego obradach uczestniczył, ale przyjęty został na członka czynnego dopiero w 1830 r. jako jedyny w historii Żyd? Przecież nawet mecenas Stanisław Staszic wydał dziełko „O przyczynach szkodliwości Żydów, i o środkach usposobienia ich, aby się społeczeństwu użytecznemi stali”. „Żydostwo nasze wsie uboży a nasze miasta smrodem napycha” – grzmiał. „Żydzi byli zarazą wewnętrzną, zarazą ciągle polityczne ciało słabiącą i nędzniącą” – stwierdzał…

Ciasne horyzonty, nie uprzedzenia

Jednak członek TPN gen. Franciszek Morawski bez uprzedzeń czy złośliwości wspominał Sterna podczas zebrań Towarzystwa w doborowym gronie: „Malowniczy był widok owego posiedzenia. Najznakomitsze damy stolicy zasiadły pierwsze ławy; za nimi różni dygnitarze, wojskowi, kapłani, uczeni, obywatele – w tyle młodzież. W głębi sali przy długim zielonym stole siedział pośrodku Staszic z obliczem mędrca greckiego; po prawej jego stronie Niemcewicz… Po lewej stronie Staszica – kierownik wskrzeszonej oświaty polskiej, Stanisław Potocki, w bogatym futrze sobolowym, zrzuconym z jednego ramienia dla okazania błyszczącej gwiazdy orderu. Tuż obok ministra przy stole Żyd Sztern z Hrubieszowa w szacie polskiego izraelity, z brodą czarnorudawą. Przy nim pułkownik Chodkiewicz w mundurze sztabu gwardii z rozpostartymi wzorami płatów, czerwcem barwionych… Ściany przybrane były w popiersia sławnych niegdyś piórem mężów; w głębi wisiał portret Fryderyka Augusta [księcia warszawskiego w latach 1807–1815, przyp. red.]”.

Pamiętnikarz Eugeniusz Skrodzki potwierdzał, że Abraham Stern ubrany był „jak większość jego współwyznawców wówczas chodziła, w żupan czarny atłasowy, pas jedwabny, takież pończochy czarne i trzewiki”. Stern był przeciwnikiem asymilacji Żydów, działał w Warszawskiej Szkole Rabinów, pisał traktaty religijne. Może nie wszystkim to manifestowanie swoich korzeni odpowiadało, ale nie był z tego powodu wyśmiewany. „Głowę miał zawsze nakrytą czarną aksamitną krymką, czoło wyniosłe, poorane zmarszczkami od ciągłego skupienia myśli. Spod gęstych brwi strzelała para ognistych, pełnych bystrości i rozumu pięknych oczu, a zimą i latem, wśród najpiękniejszej pogody, stary podarty parasol trzymany pod pachą nie opuszczał Sterna nigdy. Ubiór żydowski Sterna na publicznych posiedzeniach Towarzystwa wśród czarnych fraków reszty kolegów zawsze zadziwiał nieświadome go osoby. Powszechnie uważano Sterna za nadrabina gminy warszawskiej, czym nigdy nie był” – wspominał Skrodzki.

Jednocześnie, jak mówi biogram Sterna w „Polskim słowniku biograficznym”, w jego domu rozmawiano po polsku, a on sam odrzucił pruską propozycję wyjazdu w celu „polepszenia losu” na Królewską Akademię Nauk w Berlinie. „Nie chciałem przypuścić myśli opuszczenia mego rodzinnego kraju” – tłumaczył potem.

Chyba więc to nie uprzedzenia wobec Żydów zadecydowały o tym, że jego wynalazek się nie przyjął. „Dlaczego się w Polsce nie udało? Ano dlatego, że Warszawa byłą prowincjonalnym miastem w porównaniu z Berlinem czy Petersburgiem. Prowincją umysłową, polscy kupcy woleli używać liczydeł i tabliczki niż nowoczesnych maszyn” – wyjaśnia Andrzej Berezowski.

Zakasowany car

Wynalazki Sterna nie trafiły na podatny grunt najpierw w Księstwie Warszawskim, a potem w Królestwie Polskim. Apel geniusza na posiedzeniu TPN w 1818 r. był tylko głosem wołającego na puszczy: „Człowiek powinien tworzyć machiny i nimi kierować, a one wyręczać go w uciążliwej pracy. Narody, które wydoskonaliły przemysł, panują nad światem, te zaś, które zaniedbały, popadły w słabość, ciemnotę, ubóstwo i niewolę”.

„Członkowie TPN rozumieli, że wynalazek Sterna jest rewelacją. W ich rozumieniu machina rachunkowa była jednak niczym więcej jak tylko mądrą zabawką, i to zbyt kosztowną, aby można było pomyśleć o jej rozpowszechnianiu” – pisał już w epoce elektronicznych kalkulatorów A.B. Empacher w książce „Maszyny liczą same?”. To samo mogło się tyczyć decydentów. W „Sadze rodu Słonimskich” Janiny Kumanieckiej możemy przeczytać, jak przebiegała prezentacja jednej z maszyn liczących Sterna przed carem Aleksandrem I, formalnie władcą Królestwa Polskiego.
Tak opisał ją prawnuk Sterna Nicolas Slonimsky: „Stern wymyślił maszynę rachunkową, wspaniały pomysł, któremu zawdzięczał zaproszenie do cara Aleksandra I; miał przed nim zademonstrować walory swego wynalazku, honor dla Żyda doprawdy niezwykły. Jeden z carskich adiutantów zaproponował rozwiązanie konkretnego zadania matematycznego. Car, który sam parał się trochę nauką, zanurzył gęsie pióro w kałamarzu i zaczął liczyć, zapisując swoje obliczenia na wielkim arkuszu papieru. Zaledwie jednak wykonał kilka pierwszych działań arytmetycznych, mój pradziad podał wynik. Car rzucił na niego kpiące spojrzenie: »Maszyna jest dobra – oświadczył – ale Żyd jest zły«. Rzeczywiście, to było poważne wykroczenie wobec etykiety – zakasować władcę”.

Jeśli faktycznie tak wyglądało to spotkanie, może to tłumaczyć, dlaczego Stern i jego pomysły nie znalazły możnych protektorów…

Słonimski i Odhner

Pozostaje jednak pytanie, co stało się z efektami prac Sterna, a w szczególności z prototypem jego pierwszego na świecie arytmometru pięciodziałaniowego. Po klapie z upowszechnieniem wynalazku, uczony zadeklarował: „Poświęcam teraz wolne moje chwile na opisanie we wszystkich szczegółach tej machiny, aby szczęśliwy jaki geniusz potrafił ją z czasem ułatwić, a tym samym powszechniejszy z niej użytek sprawić”.
Wiemy więc z zapisków Sterna co nieco o jej budowie: „Machina ta w kształcie równoległościanu podługowatego, prostokątnego, w długości swojej pięcioma rzędami kółek jest przedzielona. Pierwszy skrajny rząd górny, również jako i niżej po nim drugi, składają się z trzynastu kółek osadzonych na osiach; kółka pierwszego rzędu mają tarcze, na których wyryte są cyfry liczebne zwyczajne, z których jedna tylko liczba przez otwór jest widzialna. A że liczby tych kółek zastępują miejsce jedności, dziesiątków, stów, itd. rząd ten więc obejmuje bimiliony”.

Kółka, tarcze z cyframi i wałki tworzyły układ obliczeniowy, poruszany korbą. Urządzenie mogło pod tym względem przypominać maszynę czterodziałaniową, której fragment widać na portrecie Sterna z 1823 r.
Pytanie, komu Stern zamierzał przekazać swój wynalazek. Przede wszystkim mogło chodzić o jego zięcia: matematyka, astronoma i konstruktora Chaima Zeliga Słonimskiego, męża Sary, najmłodszej córki.

„Słonimski udoskonalił z czasem arytmometr swego teścia (już po jego śmierci) i zgłosił w r. 1844 swój projekt do Petersburskiej Akademii Nauk, za co otrzymał premię. Projekt ten nie został jednak wówczas zrealizowany” – pisali Jadwiga i Kazimierz Sawiccy w artykule o Sternie w „Przeglądzie Geodezyjnym” (1/1956). Ich zdaniem z pomysłów Sterna mógł korzystać Willgodt Odhner, szwedzki inżynier pracujący w petersburskiej wytwórni papierów wartościowych. W 1874 r. skonstruował arytmometr, który odniósł światowy sukces. „Odhner miał niewątpliwie możność zaznajomienia się z obszernymi opisami arytmometrów Sterna, opublikowanymi w rocznikach Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, jak również i z udoskonaleniem technicznym, zgłoszonym do Petersburskiej Akademii Nauk przez Słonimskiego. Zadanie więc Odhnera – wynalazcy zostało już tym samym znacznie ułatwione” – sugerowali Sawiccy.

Petersburski trop

Powiązania między tym, co robił Stern, a wynalazkiem Odhnera widzi też prof. Maciej Marek Sysło z wydziałów matematyki i informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego oraz z UMK w Toruniu: „To wszystko, co się potem nazywało »kręciołkami«, to był patent Odhnera (w USA był to patent F. Baldwina). Na swoim portrecie Stern wygląda, jakby jego prawa ręka czymś kręciła. To mógł być podobny patent, w przeciwieństwie
np. do maszynki Pascala, w której raczej się nie kręciło, ale obracało taki mechanizm zegarowy”.

Skoro tak, to może prototyp Sterna znalazł się i przetrwał w miejscu, gdzie zbiegają się losy Sterna i Odhnera: w Petersburgu? „Moim zdaniem, jeśli gdziekolwiek ta maszyna jest, to w Petersburgu. Według mnie Stern ofiarował swoją machinę carowi. To taki zwyczaj: ofiarowanie swoich wynalazków władcy” – twierdzi Andrzej Berezowski z Muzeum Techniki.

Pewności takiej nie ma Walter Szrek, polski informatyk żyjący w USA i twórca – razem z Herbertem Schneemannem – strony o zabytkowych maszynach liczących (www.rechenmaschinen-illustrated.com). „Były co najmniej cztery urządzenia do liczenia Sterna. Nie słyszałem, żeby jakiekolwiek zostało wysłane jako podarek dla cara. Jeżeliby do tego doszło, to ślady tego powinny znajdować się w Petersburgu i prawdopodobnie byśmy o tym coś wiedzieli” – mówi Szrek.

 

Muzeum Łomonosowa (gdzie wylądowała wspomniana wcześniej XVIII-wieczna maszynka rachunkowa Jewny Jakobsona) na nasze pytanie w tej sprawie nie odpowiedziało. Nawet pomoc środowisk polonijnych na miejscu nie pomogła… Jednak prof. Sysło uważa, że warto cierpliwie szukać i czekać: „O pierwszym mechanicznym kalkulatorze Schickarda też blisko 300 lat nie było nic wiadomo, bo spłonął podczas wojny trzydziestoletniej. Na początku XIX w. znane były ryciny tej maszyny, ale nie wzbudziły większego zainteresowania. Zmieniło się to dopiero w 1957 r., gdy odgrzebano w zbiorach carycy Katarzyny list Schickarda do Keplera, gdzie był rysunek tego urządzenia”.

Oryginał czy reprodukcja?

Jest jeszcze jedna zagadka. Przetrwało do naszych czasów zdjęcie jakiegoś modelu maszyny Sterna, który kiedyś znajdował się w polskich zbiorach. Opublikowano je m.in. w artykule Sawickich. Dr Ewa Wyka, która też szukała śladów po urządzeniach wynalazcy, kilka lat temu odkryła interesujący list z okresu międzywojennego w dokumentach Muzeum Techniczno-Przemysłowego w Krakowie. Prof. Samuel Dickstein, znany matematyk, prosi w nim Muzeum o informację, co stało się z maszyną Sterna, ponoć tam przekazaną, i prosi o jej fotografię. „Odpisując na list, dyrektor Muzeum nie zakwestionował, że maszyna została mu przekazana. Potem nadeszła prośba Dicksteina o przekazanie tej maszyny do Warszawy” – opowiada dr Wyka. Gdziekolwiek jednak owa maszyna wtedy trafiła, ślad po niej w polskich zbiorach zaginął. Wojna, przenoszenie zbiorów itd. zrobiły swoje.

Taka sama fotografia znajduje się teraz w zbiorach Muzeum Nauki w Londynie jako dar J.A. Turcka, inżyniera i przedsiębiorcy, zajmującego się maszynami liczącymi. „Zdjęcie było oferowane przez Turcka w 1927 r. Turck był głównym konstruktorem w fabryce Felta [producenta zaawansowanych maszyn liczących – przyp. red.]. Mnie to bardzo zainteresowało – opowiada „Focusowi Historia” Walter Szrek. – I zacząłem szukać, czy przypadkiem sama maszyna (albo jej reprodukcja) nie była w kolekcji Felta. Wtedy byłaby szansa, że maszyna (albo jej reprodukcja) ciągle istnieje. W fabryce Felta zrobiono kilka reprodukcji historycznych maszyn. Smithsonian Institution przejął kolekcje Felta, ale nie było tam tego urządzenia”. I trop się urwał…

Ślad po geniuszu

Stern zmarł 2 lutego 1842 r. w Warszawie w domu przy ul. Królewskiej 45. Został pochowany na cmentarzu żydowskim na Bródnie, w XX w. zdewastowanym. Słowo o uczonym, członku Towarzystwa Przyjaciół Nauk, przetrwało na zachowanym grobie jego córki Sary na cmentarzu przy ul. Okopowej w Warszawie.

O Sternie zapomniano. Jak się dowiedzieliśmy, nawet w planowanym Muzeum Historii Żydów Polskich jego postać nie będzie specjalnie eksponowana – większej wzmianki doczeka się jego zięć Chaim Zelig Słonimski…
Pamiętają za to o nim informatycy, matematycy, miłośnicy komputerów. Odszukanie maszyny Sterna upowszechniłoby wiedzę o jego osiągnięciach. „Być może ktoś znajdzie ją w jakimś magazynie albo na strychu i nie wyrzuci tego na złom. Dzięki internetowi dużo nieznanych, rzadkich albo zagubionych urządzeń się znajduje. Jestem optymistą i myślę, że to tylko kwestia przypadku i czasu” – ma nadzieję Walter Szrek.