Coaching partnerski? Zacznijmy od scenki rodzajowej przy stole

Mamy dla was trzy wiadomości: złą, dobrą i dobrą. Zacznijmy od tej złej: niestety, zbyt rzadko wyciągamy wnioski z nieudanych związków…
Coaching partnerski? Zacznijmy od scenki rodzajowej przy stole

Zanim dojdziemy do spraw związków i miłości, zacznijmy od scenki rodzajowej przy stole. Nawet jeśli sto razy w czasie obiadu dziecko słyszy: „nie garb się; nie mlaskaj” – a w tym samym czasie ojciec lub dziadek siorbie z talerza i wykrzykuje do gospodyni złośliwe uwagi na temat makaronu, na nic zdadzą się słuszne skądinąd uwagi kierowane do młodocianych. Uczą się oni bowiem od swoich rodziców nie tyle poprzez „metody wychowawcze”, jak kiedyś myślano, ile poprzez naśladownictwo i nieświadome zapożyczenie zachowań i związków emocjonalnych, które tym zachowaniom towarzyszą. Mówiąc prościej, uczą się zachowania przy stole nie poprzez serię rodzicielskich poleceń i wypominań w rodzaju: „usiądź prosto; nie garb się; zjedz wszystko; nie mów z pełnymi ustami”, lecz poprzez obserwowanie dorosłych w trakcie posiłku. W naszym przypadku zapamiętany zostanie więc wzorzec krzyku i mlaskania, nie zaś pobożne życzenia na temat prostych pleców.

Co gorsza, jeśli dziecko odczytuje zachowania oraz intencje jako wewnętrznie sprzeczne (ojciec siorbie, a matka w tym czasie napomina, żeby „ładnie” jeść) – najprawdopodobniej odrzuci całą sytuację lub co gorsza, cały autorytet, czyli osobę. Dlatego tak ważna jest wiarygodność rodzica w oczach dziecka, które widzi WSZYSTKO, a zwłaszcza subtelne emocje. Niczego nie da się przed nim ukryć. Nawet kiedy jest bardzo malutkie i naszym zdaniem głupiutkie. Już wtedy uczy się naszego wzorca, w tym także naszego sposobu na związek i miłość. Ten wzorzec to nic 72 innego jak pewien przepis na funkcjonowanie, sposób bycia w relacji.

FARBOWANIE MÓZGÓW

Dziś efekty badań rosyjskiego naukowca Iwana Pawłowa są powszechnie znane i wydają się oczywiste. Dlatego nie jestem zdziwiony, gdy moje koty na dźwięk otwieranego zamrażalnika przybiegają z najdalszego miejsca w domu. Dwa początkowo niezależne bodźce (dźwięk i jedzenie) zostały skojarzone ze sobą. A kiedy mój kot Ryś zachorował na zapalenie pęcherza, przestał sikać do kuwety – miejsce to skojarzyło mu się z bólem. Istnieją tysiące zachowań i reakcji warunkowych, wpojonych nie tylko zwierzętom, lecz także nam, ludziom. Kiedy wyjmuję z kredensu nasze włoskie kieliszki do wina, wszyscy domownicy wiedzą, że wydarzyło się coś pomyślnego. Włoski komplet = świętowanie.

Jeszcze silniejsze są łańcuchy uwarunkowań. To całe sekwencje reakcji uruchamiających się jak klocki domina. Jeden klocek popycha drugi, a ten kolejne. Natomiast najtrwalsze – i według niektórych badaczy wręcz nieusuwalne – są wdrukowania. To momenty, kiedy jesteśmy poddani silnemu stresowi, skrajnym pozytywnym lub negatywnym emocjom, kiedy jesteśmy bezbronni lub zdani na okoliczności. W takich chwilach nasze własne zachowania i to, co spotyka nas ze strony innych, zostaje bardzo mocno utrwalone. Najsilniej takie procesy zachodzą, kiedy jesteśmy małymi dziećmi, jednak mogą wystąpić w każdym wieku. W wielu krajach doświadczają tego np. młodzi mężczyźni wcieleni do wojska. Są w nim poddawani procesowi usuwania starych wdruków i instalowania nowych, bardziej użytecznych z punktu widzenia armii. Ktoś nazwał to praniem mózgów – i słusznie.

 

Każda radykalna zmiana poglądów, stylu życia to bardzo często pranie mózgu ze starych wdrukowań i farbowanie od nowa. Nic nadzwyczajnego; tak funkcjonuje wiele instytucji społecznych, które działają tak nieświadomie lub – jeszcze gorzej – z cyniczną premedytacją. Młody chłopak, stając przed komisją poborową, odzierany jest z intymności. Staje nagi, pozbawiony naturalnej, kulturowej zasłony, jaką jest odzież. Stoi tak z odsłoniętym przyrodzeniem, wstydząc się własnej nagości, obawiając się komentarzy dotyczących jego męskości. Marznie. Zasłania się. Za chwilę wojskowy doktor zajrzy mu we wszystkie fizjologiczne otwory, łącznie z odbytem. W jednostce nie będzie lepiej.

Już w pierwszych tygodniach każą mu zapomnieć o świecie za murem, o wszelkich zasadach, które tam obowiązywały, a w hierarchii wojskowej będzie nikim, kotem, nawet nie szeregowcem, bo przed przysięgą nie ma jeszcze stopnia. Taki sam mundur, taki sam koc, taki sam taboret, ta sama grochówka. Rozkazy, dyscyplina, musztra i fala. Starsi rządzą młodszymi i nawet jeśli fala jest dość delikatna, jak to się dzieje w szkołach aktorskich, gdzie młodych zaledwie się wyzywa, ośmiesza, trochę upokarza, trochę seksualnie molestuje i zawstydza, to i tak wdrukowanie zostaje wzmocnione. Perfekcyjny system dominacji reguluje każdy przejaw życia.

Wystarczy kilka tygodni i dzieciak gotów jest nie tylko ginąć w imię czegoś, czego w ogóle nie musi rozumieć, jest gotów również zabijać. Ogólniki, pod którymi nawet nie wiadomo co się kryje dla osiemnastolatka – jak racja stanu, misja stabilizacyjna czy sojusznicze zobowiązania – są wystarczającym uzasadnieniem i do zabijania, i do bycia zabitym w kulturze, w której obowiązującym wzorcem religijnym jest miłość bliźniego i przykazanie „nie zabijaj”. To wszystko brzmi okropnie? Owszem. Zwłaszcza że dotyczy także, a może przede wszystkim, naszych relacji miłosnych, partnerskich, małżeńskich.

PROGRAM OPERACYJNY

Pomyśl o tych wszystkich momentach, kiedy z powodu nadziei, lęku, bezradności, oczekiwania, naiwności, przypadku, przesadnie silnej motywacji, kulturowych granic, obyczaju, ceremonii religijnych, egzaminów, cudzej presji, otrzymywałaś, otrzymywałeś wdruki. Całkowicie za darmo, a nawet w tak zwanej dobrej wierze. Niekiedy wystarczały bardzo częste powtórzenia tych samych silnych bodźców i już – wzorzec zainstalowany.

Otrzymywaliśmy także wdruki pozytywne. I to jest właśnie druga wiadomość – ta dobra. Na przykład atmosfera świąt. Wystarczał już sam zapach pasty do podłóg, którą mama pokrywała dębowe deski w naszym mieszkaniu, żebym odczuwał radość. W związku z wieloma podstawowymi bodźcami uruchamiał się, i nierzadko do dziś działa, cały system uwarunkowań. Bo jeśli święta, to: zupa grzybowa i szczególne zachowanie rodziców, i obyczaj klejenia ozdób, i rodzinne milczące ślubowanie o „zawieszeniu broni” w codziennych konfliktach itd. A jeśli związek, to? Na przykład: ciepła relacja, w której otrzymuje się wsparcie i wymianę.

 

Szczęśliwi ci, którzy mają dobre programy operacyjne na życie. Ale ci, którzy mają gorsze, na szczęście mogą je zmienić, choć porzucenie wzorca boli, oj, boli. Racjonalny mózg stoi na straży naszych przyzwyczajeń i robi wszystko, żebyśmy wracali na utarte szlaki.

1+1=3

Według znanej amerykańskiej terapeutki rodzinnej Virginii Satir i Stephena Gilligana, wybitnego terapeuty ericksonowskiego – związek dwojga ludzi przechodzi trzy fazy. Pierwsza z nich to wejście w trans, w czasie którego koncentrujemy uwagę na dosłownie kilku elementach wzorca, dzięki którym wydaje nam się, że wzorzec jest pełny. To znaczy zauważamy na przykład jej połysk włosów, uśmiech i słabość do filmów Felliniego albo jego owłosione nadgarstki, białe zęby i nieśmiałość przy pierwszym pocałunku. I już. Poszło. Automat działa. Te szczegóły, triggery, wyzwalacze – uruchomiły kompletny wzorzec złożony z konkretnego bloku zachowań, oczekiwań, emocji, choć rzeczywistość drugiej osoby od początku jest zupełnie inna. Po prostu jej nie dostrzegamy. Popęd seksualny i potrzeba połączenia się w parę – robią resztę. Pojawia się mit o „połówce jabłka”. Czasem jest to wręcz przyciąganie do osób o przeciwstawnych cechach. „To mnie dopełni”; „to mnie uzupełni”; „to pozwoli mi zredukować wszelkie deficyty”, „stanę się całością dopiero z nim/z nią”. Faza narkotyczna oznacza zauroczenie, a każdy kontakt lub sygnał potwierdzający wzorzec (sądzimy, że tylko wzorzec może nas uszczęśliwić, czyli spełnić) pcha nas w ramiona spotkanej „modelowej” postaci. Pojawia się dojmujące poczucie, że 1+1=1. Ja i ty znika. Jest tylko my. To faza pełnego uzależnienia od osoby kochanej.

Po około 9–12 miesiącach czar pryska. Narkotyki miłosne, nawet w dużych dawkach, przestają działać. Rodzi się szokujące podejrzenie, że partner ani nas nie „uzdrowi”, ani nie dopełni. Często w tym okresie rodzi się dziecko lub powstają pierwsze zobowiązania formalne. Wspólne zamieszkanie lub plany o ślubie. Te zewnętrzne regulatory, jak ślub, rachunki, pralka, kredyt, a zwłaszcza dziecko – bardzo stabilizują związek, jednak często wypalają do cna efekt zakochania. Pozostaje forma, czyli wzorzec, i równie często pojawia się walka o wyższość „mojego wzorca nad twoim”. Pretensje o teściów, o styl jedzenia, o wydawanie pieniędzy, o sposób spędzania wolnego czasu, o wychowanie dziecka – to nic innego jak walka wzorców o dominację w rodzinie. Oczywiście na podorędziu mamy postracjonalizacje, czyli „racjonalne argumenty na poparcie naszych zachowań i wyborów”.

Jednak proces decyzyjny powstał zupełnie gdzie indziej – w obszarze nieświadomym. Reszta to automat. Postracjonalizacje potrzebne są po to, by nas stabilizować w realnym świecie, ale często wiodą na manowce, gdyż ich panem i władcą jest nasz osławiony wzorzec, w którym krok po kroku zapisana została instrukcja: „jak wygląda relacja dwojga ludzi i co należy w niej robić”. Pamietasz, kto jest autorem tej tajnej instrukcji? Najczęściej mama i tata, no, może jeszcze parę osób, które zawsze wiedziały, co jest dla ciebie najlepsze.

Faza druga związku to powrót do rzeczywistości. Pojawia się rozczarowanie, powolna stagnacja i rozpad albo przejście do fazy trzeciej. Wzór w naszej relacji przybiera wówczas formę 1+1=2. Jestem ja i jesteś ty. To etap uniezależnienia i oddzielenia, wzorzec pozwala na rozwód. Może trwać nawet kilka lat.

Faza trzecia to chwila, kiedy budzimy się do prawdziwego odkrywania drugiej osoby. Zamiast pytań: „Dlaczego taki jesteś? Jak mogłaś mi to zrobić?” – otwiera się perspektywa pytań: „Jaki jesteś? Co jest w tobie ciekawego? Czego mogę się od ciebie nauczyć? Co jest wartościowego w twojej odmienności?”. Pojawia się szczególne połączenie, w którym każda z osób w parze odnajduje swoje własne miejsce oraz integralność, a jednocześnie otwiera się pole relacji, nowy, satysfakcjonujący obie strony wzorzec bycia parą, rodziną, związkiem. To etap dojrzałej współzależności. Dialog wewnętrzny obojga partnerów może przyjąć takie brzmienie: „Ja wiem, w jaki sposób jestem potrzebny tobie, wnoszę ważne emocje, zachowania, zasoby do związku i jednocześnie widzę ciebie, gdy wnosisz do związku ważne emocje, zachowania, zasoby oraz to, w jaki sposób jesteś mnie potrzebna. Wiem, że i ty to wiesz o sobie i naszej relacji. Widzę, jak wymieniamy się na uczciwych warunkach i współzależymy od siebie”. Wtedy relacja może być wyrażona wzorem 1+1=3. Ja, ty i nasze pole relacji.

 

MIŁOŚĆ LUBI KOMPROMISY

Oczywiście każdy związek może utknąć dowolnie długo w fazie drugiej z nadziejami na powrót do fazy pierwszej. W tym celu stosujemy różnego rodzaju zabiegi, mające aktywizować lub co gorsza scementować związek. Pojawiają się pomysły, ba, nawet poradniki sugerujące powrót do „romantycznego” okresu zakochania czy pomysły na kolejne dziecko, które będzie jak „zaprawa murarska”. Nie pozwoli „jemu odejść”, „mnie odejść” albo „nam się rozejść”. To czasami pomaga, by relację ustabilizować lub zamrozić, zabetonować w jakimś połowicznym kompromisie, bo przecież „wiadomo, jak to jest w małżeństwie”.

Jednak bywa, że to nie poprawia jakości związku. I cóż, jeśli dochodzi do rozstania, to w nowym związku wszystkie fazy się powtórzą; nierzadko jeszcze mocniej, gdyż narkotyczny trans fazy pierwszej tym silniej będzie podkreślał, że „teraz to już naprawdę spotkałem idealną połówkę, a mój cudowny wzorzec na życie w związku rozkwitnie w pełni”. Tymczasem ten drugi lub ta druga znowu ma własny model życia i od dawna uznaje go za obowiązujący, jedyny i słuszny, a w dodatku czyni to kompletnie nieświadomie.

Możemy mieć oczywiście szczęście i spotkać osobę, która ma tyle otwartości, cierpliwości, że będzie dla nas kimś w rodzaju duchowego nauczyciela i pomoże przekształcić stary wzór w elastyczną relację. Jednak im bardziej jesteśmy sztywni emocjonalnie i proceduralni w budowaniu związku, tym trudniej będzie nam spotkać osobę na tyle otwartą i świadomą, żeby w związku miłosnym podejmować rolę coacha. Lecz po co ktoś otwarty, gotowy na dojrzałą współzależność, kto rozumie własne motywacje, miałby się wiązać z kimś oczekującym uzdrowienia i napełnienia energią w związku? Do czego mu to potrzebne? To praca dla profesjonalistów, nie dla męża czy żony.

I oto wiadomość trzecia. Możesz zmienić swój wzorzec. W tym pomaga coaching. Pierwszy krok możesz zrobić już, zaraz. Pamiętaj jednak, że wyjście z wzorca to porzucenie nawyku, a to czasem boli.