Czekając na wybuch

Na Ziemi jest co najmniej 1500 groźnych wulkanów. Zagrażają życiu pół miliarda ludzi, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy się przebudzą ze złowrogiej drzemki


Na początku stycznia 2012 roku najaktywniejszy wulkan Europy, Etna, znów zbudził się do życia. Słup pyłów wzbił się na wysokość 5000 m nad poziom morza. W Katanii zebrali się eksperci. Loty samolotów na Sycylię tym razem nie zostały zawieszone, choć takie zakazy zdarzają się tam regularnie.
Niemal milionowa Katania to jedno z setek wielkich miast na świecie żyjących w cieniu wulkanu. Pojawia się on nawet w szopkach w tutejszych barokowych kościołach: żłobek z Dzieciątkiem stoi w jaskini wyżłobionej w lawie. Ponad miastem autobus wspina się na Etnę: serpentyna drogi przecina zastygłe czarne jęzory. Obok uprawy pomarańczy i cytryn. Kiedy znowu zniszczy je wulkan?

5 tysięcy „łodzi podwodnych”
Wulkanologia to nauka młoda. Naukowcy nigdy nie mogą być do końca pewni swego. Bo wulkany zaskakują. Jedna z najnowszych niespodzianek to narodziny nowej wysepki obok El Hierro.
W połowie ubiegłego roku na Wyspach Kanaryjskich obudził się jeden z tysięcy stożków gigantycznego podwodnego wulkanu Nuevo. Znajduje się on ok. 60-70 metrów pod powierzchnią morza (naukowcy nazywają takie wulkany żartobliwie “łodziami podwodnymi”).  W październiku na morzu, ponad kanaryjską “łodzią podwodną”, pojawiły się bąbelki. Woda rozgrzała się do 35 stopni, czuć było zapach siarki, a na powierzchnię wypłynęły martwe ryby. Sejsmografy rejestrowały raz po raz wstrząsy (11 tys. w ciągu czterech miesięcy). Z głębin, gdzie znajduje się wulkan, strzelały na wysokość 18 metrów ponad powierzchnię magma i wulkaniczne głazy.
Wyspiarze z El Hierro nie zdążyli nazwać nowej wyspy, bo na głowie mieli poważniejsze kłopoty: mieszkańcy portu La Restinga zostali ewakuowani i zakazano połowów. Turystów wypłoszyły powtarzające się trzęsienia ziemi.
„Kula magmy unosi się na powierzchnię. Nie wiemy tylko, czy przebije się przez skorupę i wywoła eksplozję. Może to nastąpić za kilka dni, tygodni lub miesięcy” – wyjaśnia wulkanolog Juan Carlos Carrecedo. Ostatnio poród nowej wysepki koło El Hierro stanął w miejscu. Wulkan się uspokoił. Co stanie się za miesiąc, za pół roku? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi.
Świat wulkanów drzemiących pod powierzchnią mórz jest szczególnie nieprzewidywalny, a jest ich na świecie aż 5 tysięcy. Wyrzucają z siebie ok. 75 proc. całej magmy produkowanej co roku przez wszystkie wulkany. To z wulkanów narodziły się poszczególne wyspy kanaryjskie – podobnie jak Hawaje.
„Na razie erupcja koło El Hierro nie musi zwiastować wielkiego wybuchu z chmurą pyłu w stylu wulkanu w Islandii” – mówi wulkanolog z uniwersytetu w Bristolu dr Joachim Gottsmann. Ale zastrzega, że może się to w każdej chwili zmienić.

Kongres zalany lawą
Wulkanolodzy co roku otrzymują kolejną lekcję pokory. Starsi dobrze pamiętają tragedię kongresu naukowego w Pasto koło wulkanu Galeras (w Kolumbii). Po trzech dniach obrad 120 ekspertów wulkanologów wybrało się na wycieczkę na szczyt. Ten z nich zakpił. Niespodziewany wybuch magmy zabił 6 ekspertów, było wielu rannych. Tylko w ciągu ostatnich 30 lat na zboczach wulkanów straciło życie ponad 20 badaczy. Dziesiątki odniosły obrażenia.
Jednym z nich jest amerykański wulkanolog Ken Sims. Na prawym ramieniu ma rozległą bliznę. To wspomnienie po Etnie. Rozżarzona lawa spadła mu na koszulę i stopiła ją razem ze skórą. Ale Sims nie zmienił branży ani nie zaszył się w gabinecie. Tak jak inni koledzy nie może żyć bez wulkanów. Jego kolejną pasją stał się magiczny stożek w sercu czarnego kontynentu, Nyiragongo. Sims ryzykując życie, odważył się pobrać próbki wprost z jeziora lawy, by na ich postawie próbować przewidzieć wielki wybuch.

Afrykański seryjny morderca
Serce Afryki, park narodowy na wschodzie Republiki Kongo. Wielkie czerwone oko krateru wulkanu – obiektu pasji Simsa i wielu innych wulkanologów. Największe na świecie jezioro lawy o temperaturze tysiąca stopni Celsjusza ma obezwładniający urok. Bulgocze, ryczy jak odrzutowiec, wystrzeliwuje gejzery i białe chmury trujących gazów. Ale to złudne piękno. Podobnie jak setki innych wulkanów na świecie Nyiragongo jest groźnym seryjnym mordercą. Malownicza wulkaniczna miska, do której zbliżył się ubrany w skafander Sims, codziennie wydziela 7 tys. ton dwutlenku siarki – więcej niż wszystkie fabryki i samochody w USA. Co gorsza lawa z wulkanu Nyiragongo może w ciągu pół godziny zalać pobliskie miasto Goma.
Od wieków miejscowi składali ofiary u podnóża wulkanu w Kongo. Chcieli przebłagać bogów, by powstrzymali wybuch. W 1976 r. krwawy kongijski dyktator Mobutu Sese Seko zakazał tego obrzędu. Na zemstę sił natury nie trzeba było długo czekać. W 1977 r. z Nyiragongo ze szczelin, które otworzyły się w stromych zboczach wulkanu wypłynęły rzeki lawy posuwające się z zawrotną prędkością ponad 90 km na godzinę. Nyiragongo to jedyny na świecie wulkan o tak płynnej lawie. Na szczęście lawa stanęła u granic miasta, choć i tak zabiła kilkaset osób. W 2002 r. było jeszcze groźniej. Dwa strumienie lawy o grubości ok. 3 metrów pogrzebały w Goma 14 tys. domów. Do ucieczki rzuciło się ok. 400 tys. mieszkańców. Kiedy po kilkunastu dniach niektórzy z nich wrócili, mogli gotować posiłki na stygnącej lawie.
„Milionowa Goma to jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie” – potwierdza w rozmowie z „National Geographic” wulkanolog z Rzymu Dario Tadesco. Przez 20 lat w tym rejonie trwały walki. Ale legendarny kongijski wulkanolog samotnik prof. Dieudonne Wafula – pomimo zagrożenia ze strony zbrojnych band – nie przerwał badań. Udało mu się przewidzieć, i to z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, kataklizm ze stycznia 2002 r. Nikt go jednak nie chciał słuchać.
Teraz naukowcy – pod ochroną misji ONZ – prowadzą wreszcie poważne badania w Gome. Czy i kiedy nastąpi wielki wybuch? Jedno jest pewne: eksplozje z 1977 r. i 2002 r. wyglądają na gniewne pomruki śpiącego kongijskiego kolosa. Coraz wyższa temperatura wulkanu, coraz wyższy poziom lawy w kraterze i obfitość wulkanicznych pyłów – to kolejne ostrzeżenia. Prof. Wafula od kilku lat przewiduje zbliżającą się gigantyczną eksplozję.

Tysiące bomb atomowych
Kongijski kolos ma kapryśny charakter. Leży na styku afrykańskich płyt tektonicznych. Z jednej strony Nyiragongo to wulkan klasyczny (stratowulkan), z drugiej wulkan lawowy (efuzywny) ze skomplikowaną plątaniną wewnętrznych tuneli i złożoną hydrauliką. Lawa w Nyirakongo zawiera mało krzemionki i dlatego jest rekordowo płynna. W końcu jednak ciśnienie wewnątrz stożka może zniszczyć zbocza. Wtedy przez szczeliny w skałach wrzący strumień rozleje się po okolicy jak żółtko po stolnicy niewprawnego cukiernika. Taki kataklizm zmienić może łatwo Gomę w Pompeje, które w 79 r. zalał lawą Wezuwiusz, zabijając tysiące mieszkańców.
Wybuchy wulkanów mają zupełnie niebywałą moc. W ciągu ostatniego tysiąca lat zabiły około 300 tysięcy ludzi – eksperci porównują skutki ich wybuchów do eksplozji bomb nuklearnych. W 1815 r. wulkan Tambora w Indonezji wyrzucił w niebo 50 kilometrów sześciennych skał. Pył zasłonił słońce. Nawet w Europie i Ameryce historycy odnotowali dziwny rok bez lata. Śnieg padał w lipcu, zmarniały plony i zapanował głód. W 1980 r. wybuch wulkanu świętej Heleny – kilkadziesiąt razy mniejszy od Tambory – miał szacunkową moc równą 500 średnim ładunkom atomowym.
W obu tych eksplozjach – i dziesiątkach innych – wulkany prezentują swoją kolejną śmiercionośną broń (obok rzek rozżarzonej lawy), tzw. spływ piroklastyczny. Zjawisko to powstaje, kiedy odłamująca się części skalnego stożka wulkanu i gęstej magmy spada po zboczu, wzbijając w powietrze tumany wulkanicznego pyłu, gazów i kamieni o temperaturze kilku tysięcy stopni. Gigantyczna „chmura ognia” pędzi z prędkością przekraczającą sto kilometrów na godzinę niczym fala uderzeniowa po wybuchu nuklearnym. Nawet w samo południe panują wówczas egipskie ciemności.
Wielu wulkanologów obawia się, że kiedyś właśnie za sprawą takiej gigantycznej chmury z superwulkanu pod znakiem zapytania stanie przetrwanie całych kontynentów. To nie scenariusz kolejnego horroru. Kolejka do wielkich wybuchów jest długa: wulkan Merapi w Indonezji wypluwa co tysiąc lat kilometr kwadratowy lawy, wulkan Awacziński na Kamczatce położony koło 200 tysięcznego Petropawłowska przypomina wulkanologom Wezuwiusza, a Santa Maria w Gwatemali może za kilka czy kilkanaście lat powtórzyć jeden ze swoich wyczynów z ubiegłego stulecia (po wybuchu powstał krater o wymiarach 700 na 1000 metrów!).
Ale najbardziej niepokojące doniesienia napływają z sąsiedztwa Europy. W Islandii budzi się potężny wulkan Katla, kolos z kraterem o średnicy 10 km, ukryty setki metrów pod największym lodowcem na wyspie. Od lata ubiegłego roku w rejonie Katla sejsmografy rejestrują nieustanne wstrząsy (tylko w październiku ub. r. było ich ok. 500). „Ta duża aktywność sejsmiczna z pewnością wskazuje na to, że wybuch może nastąpić w najbliższej przyszłości” – mówi BBC Ford Cochran ekspert „National Geographic”. Nawet skromna eksplozja Katla może stopić zamrożoną powierzchnię islandzkiej kaldery, powodując gigantyczną powódź.

Już powinna wybuchnąć!
Katla zaspała. Wulkan zwykle wybucha w odstępie od 40 do 80 lat. Tym razem ostatnia wielka eksplozja miała miejsce jeszcze w 1918 r. Naukowcy czekają więc z zapartym tchem, bo Katla może wybuchnąć w każdej chwili. Mają tylko nadzieję, że nowy wybuch nie dorówna siłą eksplozji z 1783 r. Wówczas wulkan wyrzucał w powietrze tony pyłów i chmury trującego dwutlenku siarki przez osiem kolejnych miesięcy. Zabił jednego na pięciu mieszkańców Islandii i wybił połowę bydła. Zatruł 20 tys. mieszkańców odległych Wysp Brytyjskich.
„Tamten wybuch zmienił klimat ziemi. I historię świata” – podkreśla Cochran. Trwające cały rok oziębienie doprowadziło do klęski głodu: w Europie utrwaliły się na kilka lat dziwne zjawiska atmosferyczne. Kiepskie plony w następstwie aktywności Katli przyczyniły się także – zdaniem niektórych historyków – do wybuchu rewolucji we Francji w 1789 r.
Gdyby nowy wybuch Katla okazał się równie silny jak tamten (a prądy powietrza równie stateczne jak podczas eksplozji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull w 2010 r.) Europejczycy musieliby na kilka lat przesiąść się z samolotów do pociągów. Ale to byłby dopiero początek bolesnych konsekwencji. Trudno nawet oszacować katastrofalne skutki eksplozji dla rolnictwa i gospodarki.

Uśpiony amerykański superwulkan
Nawet jednak potężna Katla wydaje się mikrusem wobec wulkanów o większej mocy niszczycielskiej: tzw. superwulkany powstają, gdy lawa tworzy gigantyczne wrzące zbiorniki w skorupie ziemskiej. „Ich erupcje są kilkaset razy silniejsze od największych wybuchów zwykłych wulkanów, takich jak np. wulkan na górze św. Heleny. Mogą wywołać masowy głód i zagrozić istnieniu ludzkiej cywilizacji” – podkreśla Stephen Self z londyńskiego Geological Society. Największe obawy wywołuje uśpiony superwulkan w amerykańskim Parku Narodowym Yellowstone. Jego eksplozje powtarzają się co około 600 tys. lat, a ostatnia miała miejsce aż 620 tys. lat temu…  Wybuch pokryłby pyłem wulkanicznym całą Amerykę i spowodowałby wyjątkowo mroźną zimę trwającą nawet kilka lat. Ludzkości groziłoby niemal wyginięcie. Nie po raz pierwszy. Naukowcy przywołują tu przykład innej megaeksplozji: przed 74 tys. lat na Sumatrze wybuchł superwulkan Toba. Pył wulkaniczny zasnuł niebo nad większą częścią kuli ziemskiej. Amerykański antropolog Stanley Ambrose wiąże stosunkowo niewielkie różnice w DNA człowieka włśnie z konsekwencjami wybuchu Toba. Jego zdaniem ówczesną katastrofę przetrwać miało zaledwie kilka tysięcy naszych genetycznych przodków.
Wulkanów wielkiej mocy nie trzeba jednak szukać na Sumatrze ani w USA. Wulkany – jak motocykle – są wszędzie. W ostatnich tygodniach media w Niemczech i Wielkiej Brytanii zaalarmowały opinię publiczną, informując o aktywności groźnego wulkanu w jeziorze Laacher See w pobliżu Koblencji (Nadrenia-Palatynat). Jego ostatni wybuch, ponad 10 tys. lat temu, był 250 razy silniejszy od eksplozji góry św. Heleny w 1980 r. Naukowcy twierdzą, że zbliża się kolejny, o sile eksplozji filipińskiego wulkanu Pinatubo (w 1991 r. pyły wulkaniczne obniżyły średnie temperatury na świecie o 0,5 st. C).
Eksplozja śpiącego wulkanu koło Koblencji przesądziłaby nie tylko losy euro. “Nie wiem, gdzie pójdę, gdy wybuchnie wulkan” – śpiewał kiedyś legendarny rockmen i biznesmen Jimmy Buffet. W pewnym sensie jego album z 1979 r. “Wulkan” nic nie stracił na aktualności.