Człowiek w diabelskiej skórze

O płk.Wacławie Kostku-Biernackim, wojewodzie poleskim, komendancie twierdzy brzeskiej, z autorem jego niedawno wydanej biografii pt. Droga ku anatemie, dr. Piotrem Cichorackim rozmawia Andrzej Krajewski.

Wacław Kostek-Biernacki do dziś jest pamiętany jako okrutny komendant twierdzy brzeskiej i sadystyczny nadzorca Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Jednym słowem uosobienie wszystkiego, co było najgorsze w rządach sanacji. Czy faktycznie należy mu się zła sława?

Na pewno potrafił być bezwzględny. Łatwo też zrażał do siebie ludzi. Jest taki zapis w dzienniku Mariana Dąbrowskiego, męża Marii Dąbrowskiej, w którym nazywa Kostka-Biernackiego „typem stanowczo anormalnym”.

A na czym ta „anormalność” miałaby polegać?

Tego Dąbrowski nie precyzuje, ale możemy się domyślać, że wniosek został wówczas wysnuty na podstawie obcowania z Kostkiem-Biernackim w sztabie I Brygady. W środowisku legionowym zapamiętano mu to, jak dowodził żandarmerią w oddziałach Piłsudskiego latem 1914 r. Żandarmeria raczej nigdy nie cieszy się popularnością w oddziałach wojskowych, co jest naturalne. Ale żandarmi Kostka, poza pilnowaniem porządku, wykonywali także egzekucje na cywilach. Biernacki w raporcie, jaki sporządził w grudniu 1914 r. dla dowództwa 1. Pułku Legionów, informował o dokonaniu egzekucji na łącznie 23 osobach. Niektóre z nich zabito na oczach wojska. Zwłaszcza koszmarne wrażenie wywarło powieszenie dziewięciu cywili we wrześniu 1914 r. A legioniści przecież byli wojskiem niezwykłym. Większość z nich to inteligenci, wyrośli w tradycji romantycznej i mający taką właśnie romantyczną wizję wojny. Poszli na front, żeby walczyć o niepodległość Polski. Wyobrażali sobie, że będzie to wojna jak z rysunków Grottgera. Natomiast – jak napisała jedna z członkiń Związku Strzeleckiego po tym, jak zobaczyła wisielców – ta wymarzona wojna wyglądała jak na obrazach Goi. Kostek brutalnie zetknął ich z rzeczywistością.

Dlaczego dokonano tych egzekucji? Przecież, jak się domyślam, zabitymi cywilami byli w większości Polacy?

Tego, niestety, dokładnie nie udało mi się wyjaśnić. Wylicza się pięciu Polaków, dwóch Żydów i dwóch Rosjan, lecz nie określa powodów ich stracenia. Jedynie we wspomnieniach jednego z kielczan odnalazłem informację, że wśród straconych był jeden rosyjski szpieg. Ale czy inni byli na pewno szpiegami lub współpracownikami carskiej policji, tego nie wiem. Na ten temat krążyły potem różne plotki. Mówiono, że w ten sposób wyrównywano porachunki jeszcze z czasów rewolucji 1905–1907 roku.

Swoją drogą to ciekawe, że w tamtym czasie Piłsudski zaczął zlecać najgorszą robotę akurat Kostkowi-Biernackiemu?

Bo ten wszelkie polecenia wykonywał bez mrugnięcia okiem. Kiedy uznał, że jest taka potrzeba, był bezwzględny i bezwzględnie wierny Piłsudskiemu. Przy czym nie był osobą, która zrzucała winę za swoje czyny na zwierzchnika. On zazwyczaj za to, co zrobił, brał pełną odpowiedzialność. No i jeszcze miał wyjątkowo trudny charakter. Podczas kryzysu przysięgowego [w 1917 r. legioniści Piłsudskiego odmówili przysięgi na wierność Niemcom – przyp. red.], gdy legionistów internowano w Beniaminowie, wszyscy siedzieli we wspólnych barakach, a jedynie Kostek w osobnym budynku. Sławoj-Składkowski opisywał go słowami: „nasz samotnik”. Podobnie postrzegali go inni.

A przecież jednocześnie był on pisarzem, publicystą, niegdyś studentem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim?

Rzeczywiście, Biernacki lubił pisać. Już przed 1913 rokiem wydał trzy książki. Był też aktywnym publicystą, drukującym teksty na łamach lewicowych czasopism. Przy czym wyróżniała go fascynacja ludzkim złem, ale uwarunkowanym przez siły nadprzyrodzone – diabła, kierującego postępowaniem człowieka. Kostek-Biernacki był zresztą podejrzewany o satanizm lub o neopogaństwo. Do tego otwarcie krytykował kler.

Trudno się dziwić! W końcu jego największy sukces wydawniczy nosi znamienny tytuł „Djabeł zwycięzca”.

Kiedy się przeczyta to, co publikował, raczej trudno jednoznacznie przypisywać mu satanizm. Fakt, w swej twórczości nie unikał brutalizmu – pisał na przykład, że „zabijanie jest największą ludzką potrzebą”. Jednak z drugiej strony potępiał sadyzm, również wobec zwierząt. Zaś wydany w roku 1931 zbiór opowiadań „Djabeł zwycięzca” stał się tak popularny, bo wielką reklamę zrobiła mu prasa opozycyjna. Pismo PPS „Robotnik” jego książkę cytowało na swoich łamach, by udowodnić, jakiemu „zwyrodnialcowi” Piłsudski oddał komendę w Brześciu. Nie wspominano przy tym, że większość tych opowiadań opublikował w latach 20. organ prasowy krakowskiego PPS „Naprzód”.

W dzisiejszych czasach polityk spalony we własnym obozie łatwo przechodzi do obozu przeciwnego. Czy nielubiany przez kolegów legionistów Biernacki byłby przyjęty z otwartymi rękami przez endeków?

Wątpię. On szczerze nie cierpiał prawicy, która zawsze kojarzyła mu się z ciemnogrodem. Natomiast endecy zapamiętali mu zdarzenie z listopada 1923 r., kiedy doszło w Krakowie do starć policji i wojska z robotnikami. W trakcie zamieszek kawaleria szarżowała na tłum demonstrantów, którzy zdobyli broń. Ofiary śmiertelne padły po obu stronach. Kostek- Biernacki, który wówczas był w Krakowie, przekonał oficerów dowodzących jedną z kompanii wojska, by ich jednostka wycofała się z rejonu zamieszek. Został wtedy oskarżony o demoralizację żołnierzy i sugerowano nawet, że stał na czele spisku piłsudczyków, planujących obalenie prawicowo-ludowego rządu Wincentego Witosa.

Czyli udało mu się zostać oficjalnie uznanym za wroga współrządzącej wówczas endecji.

Po wydarzeniach w Krakowie Biernackiego odsunięto od pełnienia służby wojskowej. Nadal miał przydział w swoim pułku, ale nie sprawował żadnych obowiązków. Za to znów realizował się jako publicysta, drukując eseje i opowiadania pod pseudonimem w pepeesowskim „Naprzodzie”.

Był wówczas osobą znaną i rozpoznawalną?

 

Prawdziwą sławę, choć mało chlubną, przyniosła mu tzw. sprawa brzeska. Latem 1930 r. został w Brześciu nad Bugiem dowódcą specjalnego oddziału w wojskowym więzieniu śledczym. Na początku nie wiedziano, co się tam dokładnie dzieje. Jednak kiedy posłów opozycji wypuszczono, szerokim strumieniem trafiły do opinii publicznej informacje o biciu i maltretowaniu osadzonych. Co ciekawe, najbardziej bulwersował fakt wykorzystania wojska do rozprawy z opozycją. Nagle okazało się, że wynoszeni na piedestał oficerowie godzą się na wzięcie udziału w takim przedsięwzięciu. To powszechnie uznano za splamienie munduru. Za co obwiniano Kostka-Biernackiego.

Czy zlecał on bicie więźniów i czy było to jego pomysłem, czy też przekazywał jedynie rozkazy płynące z góry?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy wykonywał rozkazy, czy też była to jego inicjatywa. Zachowało się kilka jego listów do Piłsudskiego, wysłanych po aresztowaniach posłów, kiedy jeszcze nie dochodziło do żadnych poważnych incydentów. Opisał w nich bardzo szczegółowo, jakie warunki mają więźniowie i jak są traktowani. Na pewno więc dokładnie informował o wszystkim Marszałka i wykonywał jego wytyczne. Nawet biografowie życzliwi Piłsudskiemu nie zaprzeczają, że to on ponosił odpowiedzialność za traktowanie osadzonych.

A jednak prawie całe odium spadło na narzędzie, jakim był płk Biernacki.

Szok wywołany informacjami o traktowaniu więźniów w Brześciu sprawił, że znaczna część opinii publicznej odsądziła go od czci i wiary. Kiedy w listopadzie 1930 r. powrócił z Brześcia na poprzednie stanowisko dowódcy 38. Pułku Piechoty stacjonującego w Przemyślu, przekonał się, jak wielką wzbudza niechęć. Część miejscowych elit rozpoczęła bojkot towarzyski Biernackiego i jego żony. Z Anną Biernacką działającą w organizacji „Rodzina Wojskowa” demonstracyjnie przestały współpracować żony niektórych oficerów z garnizonu przemyskiego. Sprawa stała się na tyle głośna, że dyskutowali o niej ludzie kierujący obozem sanacyjnym: Walery Sławek, Aleksander Prystor i Kazimierz Świtalski. Wreszcie po kilku miesiącach przeniesiono Kostka-Biernackiego do pracy w administracji cywilnej. W 1931 r. został wojewodą nowogródzkim, a rok później poleskim.

No i wyrządzono mu niedźwiedzią przysługę, bo wkrótce został człowiekiem od „mokrej roboty” w Obozie Odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

Bereza wywarła wpływ na utrwalenie „czarnej legendy” Kostka-Biernackiego i jest to rzecz paradoksalna, jeśli się pamięta Brześć. Kostka nazywa się nawet w publicystyce komendantem Berezy Kartuskiej. Tymczasem sprawował on jedynie nadzór nad obozem jako wojewoda, z racji tego, że obóz zlokalizowano na terenie województwa poleskiego.

Czyli w praktyce obozem nie zarządzał?

Bezpośrednio nie, ale miał wpływ na to, co się tam działo. Stworzył nawet własną wizję obozu. Z listów, jakie wysyłał do MSW, wynika, że był zwolennikiem surowego traktowania osadzonych. Podkreślał, że obóz spełni swą rolę, gdy zatrzymanie nie będzie wynosiło – jak planowano – trzy miesiące, ale minimum pół roku. Dopiero wówczas miała zaistnieć nadzieja, że spory procent aresztantów „odejdzie od warcholskiej pracy”. Złamany psychicznie więzień opuszczałby Berezę, będąc już jedynie – jak to określał – „łachmanem moralnym”. Ale po roku coraz mniej czasu zajmowało mu nadzorowanie obozu. Przede wszystkim skupiał się na zarządzaniu województwem.

I od razu zabrał się za komunistów?

W większości ludność wiejska z województwa poleskiego była bardzo podatna na hasła propagandy komunistycznej. Jesienią 1933 r. mieszkańcy jednej ze wsi powiatu kobryńskiego zostali namówieni do zaatakowania okolicznego posterunku policji. To wydarzenie dobrze ilustruje, jak łatwo można było tych ludzi porwać do działań wywrotowych. Głównym argumentem agitatora, który się tam pojawił, było to, że: „Cała Polska już powstała, tylko wasza wieś jeszcze nie”. Kilkadziesiąt osób zaatakowało posterunek, lecz po półgodzinie ostrzału rozeszły się po prostu do domów. Większość wyłapała policja i potem niektórych osądzono w doraźnym procesie. Po przybyciu Kostka-Biernackiego na Polesie przystąpiono do intensywnej walki z ruchem komunistycznym. Była ona tak skuteczna, że organizacje komunistyczne zeszły do głębokiego podziemia.

A jeśli chodzi o pozytywny aspekt zarządzania Polesiem, co udało mu się osiągnąć?

Na pewno był administratorem bardzo zaangażowanym w swoją pracę. Okazał się osobą mocno wyczuloną na biedę poleskiego chłopa i to widać szczególnie w zestawieniu ze stosunkiem do ziemiaństwa. Tej grupy społecznej nie znosił, natomiast chłopom starał się pomóc. Dbał o przestrzeganie praw miejscowej ludności. Mając skromne środki, dążył do rozbudowy drogowej infrastruktury i upowszechnienia szkolnictwa. Propagował rozwój turystyki. Aby lepiej zrozumieć bolączki wsi, potrafił przebrać się za chłopa i incognito dokonywać inspekcji województwa, sprawdzając, jak administracja państwowa traktuje zwykłych obywateli.

Zupełnie jak w bajkach o dobrym królu?

Postępował tak, jak – jego zdaniem – oczekiwała miejscowa ludność. Jest taki plastyczny opis, który ukazał się w prasie poznańskiej. Oto wojewoda w zwykłych łapciach łykowych, lnianych spodniach i słomkowym kapeluszu z zieloną torbą oraz kijem wyrusza w teren na inspekcję. Pewnego razu dotarł do jednej z wsi powiatu prużańskiego, gdzie włóczył się po ulicach, co wzbudziło podejrzenie policjanta. Ten zatrzymał Kostka i zażądał, aby się wylegitymował. Na co Biernacki odpowiedział, że nie ma dokumentów. Wówczas policjant chciał go odprowadzić na posterunek. Kostek zaczął stawiać opór, więc funkcjonariusz wykręcił mu rękę i zaczął pchać przed sobą. Nie mogąc znieść bólu, zatrzymany w pewnym monecie powiedział, aby go puścić, bo nie jest włóczęgą, tylko wojewodą. Po tych słowach policjant spoliczkował zatrzymanego za bezczelność. Po odzyskaniu wolności Kostek udzielił policjantowi pochwały za sumienną służbę, po czym polecił ukarać za bicie aresztowanego.

Postać Biernackiego prezentuje się wręcz jako idealny wzorzec „wroga ludu”, nakreślony przez komunistyczną propagandę. Tymczasem wyszedł żywy ze stalinowskiego więzienia. Jak to było możliwe?

Kostek przez cały okres wojny był internowany w Rumunii. Władza ludowa przypomniała sobie o nim już w marcu 1945 r. i w październiku został pod eskortą przewieziony do Polski. Umieszczono go w więzieniu w Warszawie do dyspozycji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Najpierw chciano go osądzić w pokazowym procesie, głównie za przewinienia związane z kierowaniem więzieniem w Brześciu. Ale od 1948 r. przygotowywano nowy proces, tym razem koncentrując się na wątku obozu w Berezie Kartuskiej oraz zwalczaniu ruchu komunistycznego. Potem koncepcje, co dalej z Biernackim, zmieniały się kilkakrotnie. Na ławie oskarżonych znalazł się dopiero w kwietniu 1953 r. W tajnym procesie skazano go na karę śmierci, która została uchylona przez Sąd Najwyższy kilka miesięcy później i zamieniona na 10 lat pozbawienia wolności. Jako przyczynę tej decyzji podano fatalny stan zdrowia więźnia. Przez pewien czas schorowany dawny wojewoda był przetrzymywany w wilgotnej i nieogrzewanej celi. Na rozprawę udawał się na noszach. Między innymi dlatego osądzono go w trybie tajnym, aby nie wzbudzał swym stanem współczucia wśród obserwatorów. Ostatecznie opuścił więzienie 9 listopada 1955 r. Karetką odwieziono go do mieszkania żony. Zmarł półtora roku później.

Umierał jako osoba skonfliktowana z właściwie każdą wpływową grupą społeczną. Legionistom odebrał złudzenia, endeków i komunistów prześladował, ziemian nie cierpiał. Nawet z socjalistów, choć z nimi sympatyzował, uczynił swych wrogów. Trzeba przyznać, że dokonał niełatwej sztuki.

Miał trudny charakter, nie lubił ludzi i bezwzględnie wykonywał rozkazy Piłsudskiego. Kojarzono go z najmniej chwalebnymi epizodami w historii II RP. Spowodował, że prawie nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego. W dużej mierze sam skazał się na taką samotność.

Z dr. Piotrem Cichorackim rozmawiał Andrzej Krajewski