Czy dzieci dają nam szczęście? Odpowiedź nie jest wcale oczywista

Dzieci mogą być najlepszym, co nam się przydarzyło, albo zamienić nasze życie w piekło. Wszystko zależy od tego, w jakim wieku i jakim kraju zostajemy rodzicami.
Czy dzieci dają nam szczęście? Odpowiedź nie jest wcale oczywista

Kiedy próbowałam położyć moją sześciotygodniową córkę spać, trwało to często kilka godzin. Za każdym razem kiedy jej plecki dotykały materaca, zaczynał się płacz. Ja też byłam bliska łez. Włosy miałam posklejane wyplutym mlekiem, nie spałam od ponad miesiąca, od ciągłego uspokajania niemowlęcia bolały mnie ręce, plecy i głowa. Marzyłam, żeby posiedzieć teraz samej w samochodzie, w środku wielkiego korka, jak najdłużej. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mi na myśl, że tkwienie w korku może się wydawać atrakcyjne. Wygląda jednak na to, że nie byłam w tym poczuciu odosobniona.

Kiedy noblista Daniel Kahneman poprosił niemal tysiąc Amerykanek, by opowiedziały, co robiły poprzedniego dnia i co wtedy czuły, okazało się, że czas poświęcony na zajmowanie się dziećmi uważały za mniej przyjemny niż ten spędzony na gotowaniu, robieniu zakupów i dojazdach do pracy.

Oczywiście przyjemność to nie to samo, co szczęście. Niestety, jednak nie wszyscy czerpią z rodzicielstwa taką samą satysfakcję. Najbardziej uszczęśliwia ono tych, którzy decydują się na dzieci późno, mieszkańców krajów skandynawskich oraz matki patrzące na świat przez różowe okulary.

Starsze mamy są szczęśliwsze

Sonja Lyubomirsky, profesor psychologii na University of California, poświęciła całą karierę szukaniu tego, co nas uszczęśliwia. W „Psychological Science” Lyubomirsky opublikowała wyniki swoich badań, tym razem nad satysfakcją życiową rodziców. Na podstawie ankiet przeprowadzonych wśród ponad 7 tys. Amerykanów uczona zauważyła, że najmłodsi rodzice – w wieku 17–25 lat – deklarują zadowolenie z życia niższe nie tylko od swoich bezdzietnych rówieśników, ale i od rodziców, którzy ukończyli już 26 lat. Jak dla mnie – dobra wiadomość (choć raz bycie matką po trzydziestce ma zalety). Dlaczego jednak tak się dzieje?

„Starsi rodzice są nie tylko bardziej dojrzali emocjonalnie, ale mają też zwykle więcej zasobów finansowych ułatwiających opiekę nad dziećmi” – tłumaczy Lyubomirsky.

Do podobnych wniosków doszli uczeni z Max Planck Institute w Rostocku, którzy przeanalizowali dane z Wielkiej Brytanii i Niemiec: osoby, które decydują się na potomstwo w wieku 35–49 lat, są szczęśliwsze niż młodsi rodzice. Różnice te, twierdzą niemieccy naukowcy, najsilniejsze są wśród kobiet. Najmniej zadowolone z macierzyństwa są panie, którym pierwsze dziecko rodzi się, zanim zdmuchną 23 świeczki na torcie.

Kiedy podbudowana tym, że mój wiek sprzyja rodzicielskiemu szczęściu, zabrałam się za lekturę badań przeprowadzonych w Ameryce Północnej, mina mi zrzedła: na ich podstawie można by dojść do wniosku, że po narodzinach dziecka poziom satysfakcji życiowej matek i ojców nieuchronnie spada. Dobra wiadomość jest jednak taka, że w Europie uczeni prezentują bardziej optymistyczne wyniki.

 

Kultura i polityka prorodzinna w wielu krajach Starego Kontynentu sprawia, że narodziny dzieci przynoszą młodym rodzicom długotrwałe szczęście. Wykazują to np. badania z Austrii, Niemiec czy Norwegii. Z analizy opublikowanej w ubiegłym roku w piśmie „Social Indicators Research” wynika, że najlepiej na rodzicielstwie wychodzą mieszkańcy krajów, w których rząd aktywnie wspiera młode rodziny, zapewnia dobre publiczne żłobki i przedszkola oraz urlopy macierzyńskie i tacierzyńskie (jest tak np. w państwach skandynawskich). Norwescy rodzice mogą na przykład podzielić między siebie pełnopłatny urlop wychowawczy.

A jak posiadanie dziecka zmienia poczucie szczęścia Polaków? Dr Anna Baranowska-Rataj z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie dowodzi, że narodziny pierwszego dziecka przynoszą Polkom szczęście – poczucie satysfakcji życiowej młodej matki rośnie u nas średnio o 9,1 punktu procentowego. Mężczyznom, twierdzi badaczka, posiadanie dzieci przynosi nieco mniej szczęścia niż kobietom.

Więcej dzieci = więcej szczęścia?

Przetrwałam okres noworodka i teraz dni rozjaśnia mi uśmiech mojej córki. Czy nie lepiej byłoby mieć wokół siebie więcej takich roześmianych buź? Czy czwórka dzieci to cztery razy tyle szczęścia, co jedno, czy może przeciwnie – cztery razy mniej? Jak podaje CBOS w badaniu z 2013 roku, niemal połowa Polaków chciałaby mieć dwójkę dzieci, a co czwarty – trójkę. Co ciekawe, według ankiety z 2012 roku (również przygotowanej przez CBOS) aż 15 proc. spośród tych, którzy mają troje lub więcej dzieci, uważa, że idealnie byłoby mieć ich mniej.

Badania rzeczywiście wykazują, że o ile narodziny pierworodnego syna czy córki mogą przynieść szczęście, o tyle kolejne dzieci wcale nie sprawiają, że stajemy się bardziej zadowoleni z życia. Z niektórych analiz wynika, że poziom rodzinnego szczęścia utrzymuje się na stałym poziomie niezależnie od liczby pojawiających się w domu dzieci, a z innych, że z każdym dzieckiem spada. Dla przykładu, uczeni z Max Planck Institute w Rostocku, bazując na danych z Niemiec, wyliczyli, że tak jak po narodzeniu drugiego dziecka poziom szczęścia rodziców jeszcze nieznacznie (i niestety – jedynie tymczasowo) wzrasta, tak po narodzinach trzeciego – spada.

Również w Polsce więcej dzieci wcale nie równa się więcej szczęścia, na co wskazują badania dr Baranowskiej-Rataj. „Na razie możemy jedynie spekulować, co za tym stoi – być może urodzenie pierwszego dziecka jest przełomem w życiu młodych rodziców, dostarcza wielu nowych doświadczeń i wrażeń, a przy drugim dziecku i kolejnym tego efektu nowości już nie ma. Być może rodzice, którzy mają dwoje dzieci lub więcej, doświadczają znacznie większych trudności finansowych, trudniej jest im pogodzić obowiązki zawodowe z rodzinnymi” – tłumaczy dr Baranowska-Rataj.

Dzieciowolni

Z wizytą przyszli do nas znajomi. Są w naszym wieku, ale nie mają dzieci. Zasiedzieli się do pierwszej w nocy, a ja z rosnącą paniką patrzyłam na zegarek – o szóstej czekała mnie nieuchronna pobudka (wtedy wstaje moja córka). Z zazdrością myślałam o długim, leniwym poranku czekającym znajomych. Czy bezdzietni są szczęśliwsi od rodziców, czy może wręcz przeciwnie – w dłuższej perspektywie ich poczucie zadowolenia z życia leci nieuchronnie w dół?

Liczba Polaków, którzy nie chcą mieć dzieci, rośnie z roku na rok. Do bezdzietnych z wyboru – czyli „dzieciowolnych” (ang. childfree) – zaliczają się choćby Hanna Bakuła, Oprah Winfrey i Renée Zellweger. Czy dzieciowolni skazują się na nieszczęśliwą, samotną starość? Niekoniecznie. Uczeni z Penn State University wykazali, że bezdzietność nie ma wpływu na depresję ani samotność w podeszłym wieku. Potwierdzają to badania Sonji Lyubomirsky – osoby powyżej 63. roku życia, które nie mają dzieci, wcale nie deklarują niższej satysfakcji życiowej od swoich dzieciatych rówieśników.

 

„Czasem to, że w podeszłym wieku bezdzietni nie będą mogli liczyć na pomoc dorosłego potomstwa, sprawia, że zaczynają wcześniej niż inni planować starość” – twierdzi na łamach pisma „Social Indicators Research” norweski psycholog Thomas Hansen. Osoby bezdzietne mają dużo czasu na to, by przygotować się na jesień życia bez wsparcia synów, córek i wnuków. Przez lata budują wokół siebie siatkę wsparcia – dbają o przyjaźnie, o dobre kontakty z sąsiadami. I w rezultacie wcale nie są mniej szczęśliwi od reszty. Są jednak wyjątki. Kobiety, dla których bezdzietność nie była wyborem, lecz zrządzeniem losu, i które nie pogodziły się ze swoim stanem, są w podeszłym wieku bardziej podatne na depresję i samotność niż matki czy te kobiety, które świadomie zdecydowały się nie mieć dzieci.

Groźne dziewczynki

Kiedy na świecie pojawia się potomstwo, młodzi rodzice zaczynają się częściej kłócić, co nie sprzyja ich poczuciu szczęścia. Matkom różowe okulary spadają z oczu zwykle tuż po porodzie, a ojcom nieco później – sześć do piętnastu miesięcy po narodzinach dziecka. Jak podają Philip i Carolyn Cowanowie z University of California w Berkeley, nawet 59 proc. świeżo upieczonych rodziców przyznaje, że nie czują się już tak szczęśliwi w związku jak wcześniej. Co gorsza, w trakcie pierwszych osiemnastu miesięcy życia dziecka jedna trzecia małżeństw przechodzi tak poważny kryzys, iż zagraża on trwałości związku. Zdaniem Cowanów „transformacja w rodziców działa niczym szkło powiększające, które wydobywa i wzmaga istniejące już wcześniej problemy”. Sytuacji nie poprawia fakt, że większość par zostaje rodzicami w ciągu pierwszych pięciu lat od ślubu, czyli w okresie, w którym ryzyko rozwodu jest zwykle największe.

Na kryzys szczególnie narażone są pary, którym niedługo po ślubie urodziła się córka – zauważyli autorzy badań opublikowanych w 2009 roku w „Journal of Personality and Social Psychology”, którzy przez osiem lat śledzili losy 218 małżeństw. Dlaczego małe dziewczynki miałyby bardziej destrukcyjnie niż chłopcy wpływać na związek rodziców? Naukowcy tłumaczą to tym, że ojcowie zwykle bardziej angażują się w opiekę nad synami, a ich zaangażowanie zmniejsza liczbę konfliktów małżeńskich.

Są jednak i dobre wiadomości dla młodych (i przyszłych) rodziców. Psycholog Jay Belsky z University of California w Davis dowiódł, że niemal 12 proc. młodych matek i ponad 10 proc. młodych ojców po narodzinach dziecka deklaruje jeszcze większą miłość do partnera niż wcześniej. Co więcej, jak twierdzi Belsky, nawet zanim na teście ciążowym pojawią się dwie kreski, można przewidzieć, komu dzieci dodadzą małżeńskiego szczęścia, a komu je odbiorą.

Sporym zaskoczeniem dla wielu par jest to, że im bardziej cenią sobie romantyczną stronę związku, im bardziej uważają się za kochanków niż za przyjaciół, tym bardziej narażeni są na kryzys, kiedy na świat przyjdzie dziecko. Powód? Wymagania opieki nad maluchem powodują, że na romans nie zostaje wiele miejsca, a ze stertami pieluch, płaczem i piętrzącymi się rachunkami lepiej radzą sobie ci rodzice, którzy potrafią działać ramię w ramię – właśnie tak, jak zrobiliby to przyjaciele czy partnerzy.

 

Latające talerze

O co kłócą się młodzi rodzice? „Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że o pieniądze, seks i wtrącających się teściów” – mówi Jay Belsky. „Tak naprawdę jednak najpoważniejszym powodem konfliktów jest podział obowiązków”. Wielu świeżo upieczonych rodziców jest zaskoczonych nawałem pracy po narodzinach dziecka. Nagle trzeba wstawać co chwila w środku nocy, prać niekończące się stosy ubrań, jeździć po lekarzach. I zwykle większość z tych zadań ląduje na barkach matek. Według badań Pentora z 2006 roku przeciętna Polka spędza średnio 20,5 godziny tygodniowo na pracach wokół domu, a Polak – 12,8 godziny, chociaż 68 proc. mężczyzn i 79 proc. kobiet uważa, że obowiązki te powinny być podzielone po równo. Zdaniem Belsky’ego, taka rozbieżność między przekonaniami a rzeczywistością jest głównym powodem spadku małżeńskiego szczęścia po narodzinach dziecka. „Częstym zaskoczeniem dla młodych rodziców jest to, że podział obowiązków w domu staje się jeszcze bardziej tradycyjny, niż był przed ciążą. Wiele młodych matek ze zdziwieniem odkrywa, że ich małżonkowie nie są tak nowocześni, jak im się wydawało” – mówi Belsky.

Największym powodem konfliktów jest nie tyle to, kto robi pranie, a kto gotuje, lecz poczucie, że partner niesprawiedliwie ocenia wysiłki małżonka. „Żona patrzy na męża i mówi: nie pomagasz w domu wystarczająco. A on nie rozumie: przecież robi dużo więcej niż jego ojciec. I tu leży sedno problemu. Bo żona porównuje wysiłki męża ze swoimi, a on porównuje się z innymi mężczyznami. Wydaje mu się, że żona jest niesprawiedliwa” – tłumaczy Belsky. Co więc robić?

Belsky radzi przyszłym matkom, by w czasie ciąży były pesymistkami i spodziewały się trudności po narodzinach dziecka. Po porodzie zaś warto, by zmieniły okulary na różowe i zamiast koncentrować się na tym, czego mąż nie zrobił, chwaliły go za to, co robi. Jest to o tyle istotne, że walki między partnerami nie tylko odbijają się negatywnie na ich poczuciu szczęścia, ale również na szczęściu dzieci. Po pierwsze podminowują poczucie bezpieczeństwa dziecka, a po drugie sprawiają, że stajemy się gorszymi rodzicami – zestresowani i źli jesteśmy mniej czuli na potrzeby dzieci.

Kiedy to usłyszałam, zapaliła mi się czerwona lampka: dlaczego to ja mam być domowym dyplomatą? Czy to sprawiedliwe, że kobiety muszą dopingować mężów do prac domowych, kiedy same robią dużo więcej? „Nie, nie jest to sprawiedliwe. Ale można albo się buntować i zamienić dom w pole bitwy, albo pogodzić się z tym, że żyjemy w takim, a nie innym świecie, i powoli pracować, by zmienić go na lepsze” – mówi Belsky. Co nie znaczy, że nie warto dążyć do partnerskiego podziału obowiązków i tego, by mężczyźni brali za nie współodpowiedzialność. Jak najbardziej warto! Tyle że oznacza to pracę, rozmowy i negocjacje, podczas których dobrze jest zachować trzeźwy realizm.

Ważne jest też, jak twierdzi wielu ekspertów, by w nawale rodzicielskich wyzwań nie zapominać o tym, że ciągle jest się parą: od czasu do czasu pójść na romantyczną kolację, do kina albo choćby na spacer – i to bez wózka. Biegnę zatem po moje różowe okulary i zaczynam szukać miejsca na romantyczną małżeńską randkę.

Warto wiedzieć:

  • 84% Polaków twierdzi, że żeby czuć się spełnionym, trzeba mieć przynajmniej jedno dziecko.
  • 15% osób, które mają co najmniej troje dzieci, jest zdania, że idealnie byłoby mieć ich mniej.
  • 45% Polaków uważa, że posiadanie potomstwa wymaga zbyt dużych wyrzeczeń.
  • 68% mężczyzn i 79% kobiet sądzi, że obowiązki domowe powinny być podzielone po równo.
  • 12 proc. młodych matek i ponad 10 proc. młodych ojców po narodzinach dziecka deklaruje większą miłość do partnera niż wcześniej.
  • Rodzicielstwo najbardziej uszczęśliwia tych, którzy decydują się na dzieci późno, mieszkańców krajów skandynawskich oraz matki patrzące na świat przez różowe okulary.

Bezdzietność nie ma wpływu na depresję czy samotność w podeszłym wieku.