Darwinizm jak na dłoni

Nawet bakterie jelitowe „wiedzą”, że teoria ewolucji jest prawdziwa. Czemu więc tak trudno zaakceptować to ludziom?

Na 2009 rok przypadają dwie okrągłe rocznice: dwusetna urodzin Karola Darwina i sto pięćdziesiąta opublikowania książki pt. „O powstawaniu gatunków”, w której tenże uczony przedstawił teorię ewolucji. Wydawać by się mogło, że 150 lat to dużo, by poglądy na temat powstawania gatunków dojrzały i rozpowszechniły się. W tym czasie przecież nauki przyrodnicze ogromnie się rozwinęły. Gdy Darwin pisał swe dzieło, nie wiedział, jakim prawom podlega dziedziczenie, nie wspominając już o genach i DNA.

A jednak do dziś wielu ludzi nie akceptuje teorii ewolucji. Niektórzy – kreacjoniści czy zwolennicy „teorii inteligentnego projektu” – uważają nawet, że Darwin się mylił. I obstają przy tym, choć naukowych dowodów wspierających ewolucjonizm mamy coraz więcej.

Nową ich porcję dostarczyło niedawno laboratorium prof. Richarda Lenskiego z Michigan State University. Ów znakomity mikrobiolog wykazał czarno na białym, że poprzez drobne mutacje dobór naturalny selekcjonuje cechy, dzięki którym organizm lepiej przystosowuje się do otoczenia. Ewolucja w jego laboratorium trwała „tylko” 20 lat.

Prof. Lenski hodował oddzielnie 12 populacji bakterii jelitowych Escherichia coli, pochodzących z jednego szczepu. Wszystkim podawał pożywkę z glukozy, która jest standardowym pokarmem tych mikrobów w laboratorium, oraz – dodatkowo – cytrynian, którego nie są w stanie przyswoić.

W jednej grupie, po upływie ok. 31 tysięcy pokoleń, zaobserwowano wyjątkowy wzrost bakterii. Po szczegółowych badaniach okazało się, że ta jedna jedyna populacja zaczęła przyswajać pożywkę, która dotąd była „niejadalna”.

Co się stało? Ponieważ prof. Lenski co 500 pokoleń zamrażał próbki pobrane ze wszystkich populacji, mógł potem odtworzyć – jak z playbacku – to, co się wydarzyło w genomie wybrańców. Chciał się także przekonać, czy zdolność do przyswajania cytrynianu wyewoluuje ponownie i też tylko w jednej populacji.

Po wielu próbach okazało się, że faktycznie nowa cecha pojawia się tylko w pojedynczej grupie i tylko wówczas, gdy do hodowli pobierane są bakterie po dwudziestotysięcznym pokoleniu. Wtedy zdarzyć się musiała jakaś ni e zwykl e rzadka mutacja, która otworzyła drogę dalszym. W ich wyniku – po upływie następnych 10 tys. pokoleń – bakteria zaczęła delektować się cytrynianem. W ten sposób Lenski wykazał, że bardzo złożone cechy – w tym przypadku przyswajanie pożywienia, którego dany gatunek wcześniej nie był w stanie „przetrawić” – mogą wyewoluować z jednej mutacji.

Pojawienie się jej może być mało prawdopodobne i zdarzać się niezwykle rzadko. Ale wystarcza, aby otworzyć drogę dalszym mutacjom, w wyniku których organizm zdobywa nowe możliwości. Gdyby ta jedna „szczęśliwa” populacja E. coli żyła poza laboratorium, szybko zdobyłaby nowe „tereny” i skumulowałaby odmienne mutacje niż populacja macierzysta. Wiele pokoleń później różnice między nimi byłyby tak duże, że zaczęlibyśmy traktować je jak dwa różne gatunki.

Nie wiem, ile lat zajęło ludziom, aby uwierzyli, że to Ziemia się kręci wokół Słońca, a nie odwrotnie. Ale podejrzewam, że przez wiele lat po Galileuszu i Koperniku w dziełach astronomicznych nadal, wbrew argumentom naukowym, jako alternatywę podawano historię o płaskiej Ziemi, która stoi na skorupie żółwia. 150 lat jak na ewolucję – obojętnie czy to gatunku, czy poglądu – to jednak bardzo mało.