DJ Wika. “W telewizji tylko młode cycki, usta wypchane botoksem”

„Człowiek spełniony i żyjący w harmonii jest po prostu zdrowszy i bogatszy wewnętrznie. Jeżeli jest samotny i boi się tej samotności, wtedy wychodzi z niego zgorzkniałość, pretensje do życia – nie do siebie, ale do życia w ogóle” – mówi DJ Wika
DJ Wika. “W telewizji tylko młode cycki, usta wypchane botoksem”

Jakub Jabłonka I Paweł Łęczuk: Pamięta pani swoją pierwszą muzyczną imprezę dla seniorów?

DJ Wika: Oczywiście! To było dwadzieścia lat temu. Pracowałam jeszcze w klubie seniora. Pomyślałam, że trzeba im zrobić potańcówkę i szukałam didżeja. Zgłosił się DJ Kris, który teraz towarzyszy mi na imprezach w całym kraju. Pamiętam jak dziś, że cudownie rozruszał nasze towarzystwo. Wszyscy tak dobrze się bawili, że następnego dnia już dzwonili z pytaniami, kiedy powtórka. Niestety, dom kultury stwierdził, że w skromnym budżecie nie ma środków na opłacanie didżeja. Zrobiło mi się żal seniorów. Mówili: „Wiko, wykłady wykładami, fajnie, ale zabawa potem musi być!”. Próbowałam jeszcze zabiegać o dofinansowanie, ale dyrekcja wpadła na lepszy pomysł. „Pani Wiko, skoro pani już tyle robi, to i grać się pani nauczy i sama będzie robić zabawy.

Oczywiście, dałam się w to wrobić. Musiałam przecież kontynuować potańcówki, żeby ludzie nie pouciekali mi z zajęć. Już po pierwszej zabawie zauważyłam, że muzyka i wspólne śpiewanie bardzo integrują moich seniorów i pobudzają ich do działania. Musiałam być więc trochę wodzirejem, wyciągać na parkiet, tworzyć atmosferę. Wprowadziłam taki trochę weselny klimat, organizowałam taniec w kółku, pociąg, robiłam wstawki ze śpiewaniem i przerwy artystyczne. W tamtych imprezach ważne było, abyśmy tworzyli wielką wspólnotę. Żeby każdy człowiek czuł się swobodny jak w domu, nie wstydził się wyjść pierwszy na parkiet. Zabawa miała być dla nich relaksem i odprężeniem. Najbardziej sprawdzała się muzyka biesiadna, cygańska, pieśni wojskowe i patriotyczne. Wtedy nie miałam takiej świadomości muzycznej jak dziś. Ciągle się uczyłam, kupując płyty i przygotowując się w domu do kolejnych imprez. Dopiero kiedy zaczęłam grać imprezy z młodymi ludźmi, zostałam didżejką pełną gębą.

Wszystko zaczęło się w pubie Bolek, w pięknym parku na Polach Mokotowskich, o czym już wspominałam. Właściciel lokalu wpadł na pomysł organizowania imprez dla osób 50+ i ja idealnie w ten klimat się wpasowywałam. Spakowałam swoje płyty i postanowiłam spróbować, chociaż bardzo się bałam. To już nie był klub seniora, tam przychodzili głównie ludzie młodzi, grali też młodzi didżeje. Na szczęście przyjęli mnie bardzo serdecznie i od razu ochrzcili DJ Wiką.

Mówili: „Jak ma pani imię Wika, to musi pani być DJ Wika!”. To nas bardzo zbliżyło, przy nich nabierałam wprawy. Wymienialiśmy się muzyką, ja się ich radziłam, chwaliłam się nowymi płytami, oni mówili, że też je mają i grają. Bardzo mnie wspierali. Któregoś dnia ktoś powiedział: „Pani Wiko, nie może pani grać tylko z tych odtwarzaczy. Jak ma pani być didżejką, to trzeba pani dać mikser!”. Ja, przerażona, mówię: „Dobrze, ale chociaż mi pokażcie ten mikser, spróbuję, czy w ogóle będę umiała opanować taki sprzęt”. No i jeden młody kolega pożyczył mi urządzenie. Tak mi się spodobało, że nie chciałam oddać. We wszystkim mi pomogli, doradzili, co kupić, jak podłączyć kable, ustawić basy. To była wielka przygoda i ważna integracja z didżejami.

W tamtym czasie kupiłam też pierwszy komputer, bez którego dziś w ogóle nie wyobrażam sobie funkcjonowania. Odkryłam, że to fenomenalne narzędzie do wyszukiwania muzyki – w internecie jest właściwie wszystko, co mnie interesuje. (…) Po kilku miesiącach mojego grania w Bolku pojawiły się pierwsze propozycje wywiadów. Zaczęło się od „Przekroju”. Dziennikarz zajrzał na salę, zobaczył tłum ludzi i go zatkało. Podszedł do mnie, zapytał, kim jestem i co tu się w ogóle dzieje. Był bardzo zaskoczony, że seniorzy tak się potrafią bawić. Wpadł w osłupienie, kiedy powiedziałam, że my tak imprezujemy nawet trzy razy w tygodniu, w czwartek, sobotę i niedzielę. Dla mnie to też była nowa sytuacja, zaskakująca i onieśmielająca.

Tak zaczęła się seria wywiadów o seniorach. Mówiłam o moich doświadczeniach i o tym, że bardzo mi zależy, by pamiętać o seniorach. Napływały kolejne propozycje rozmów. Jednym z wątków były wypowiedzi młodych na temat starszych ludzi w komunikacji miejskiej. Ktoś w prasie napisał, że starzy ludzie blokują miejsca w tramwajach i autobusach, gdy młodzi jeżdżą do pracy. Mało tego! Pojawiły się żądania, żeby seniorzy wychodzili z domów, dopiero kiedy inni dojadą spokojnie do pracy. To mnie potwornie zdenerwowało! Wyraziłam oburzenie na Facebooku i wtedy odezwał się następny dziennikarz i pojawił się kolejny artykuł na temat starości i stosunku ludzi młodych do starych. Tłumaczyłam, że nie można nas tak traktować, bo dzięki nam oni żyją. Ludzie starsi to przecież matki, ojcowie, babcie, dziadkowie, którzy bezinteresownie angażują się w pomoc rodzinom. Jadą rano pilnować dzieci, gotować obiady i mają też własne sprawy do załatwienia. Dosadnie nazwałam tę sytuację „brakiem kultury”. Bo jak inaczej nazwać takie spychanie starszych na margines życia? W telewizji tylko młode cycki, młode usta wypchane botoksem, wszystko dla młodych. A co dla seniorów? Bardzo mnie ta sytuacja rozdrażniła.

Poczuła pani, że jej głos zaczyna się liczyć?

– Dziennikarz Tomasz Kin zwrócił mi na to uwagę przy okazji wywiadu dla magazynu „Exklusiv”. Powiedział: „Pani należy dziękować za wyciągnięcie tematu seniorów spod dywanu. Pokazała ich pani w całej Europie, na całym świecie”. Wtedy zdałam sobie sprawę, że zdjęcia z naszych zabaw w Bolku zaczęły pojawiać się w internecie i rzeczywiście obiegły świat. Byłam zszokowana tym międzynarodowym rozgłosem. Przyjeżdżali dziennikarze z Londynu, Berlina, Paryża, Wilna i Moskwy. Zapraszano mnie na kolejne wywiady, do telewizji. Dzięki temu w gazetach zaczęły pojawiać się informacje, że nareszcie w Polsce pokazują się seniorzy nie klęczący, a tańczący. Bardzo miło wspominam przyjazd młodych ludzi z telewizji w Hongkongu, przed Euro 2012. Byłam dla nich jedną z ciekawostek w Polsce. Przyjechali do Bolka, rozmawialiśmy i tańczyliśmy. Na koniec wręczyli mi płytę z muzyką z Hongkongu. Zabawa była przednia. Ukoronowaniem tych wywiadów były wyjazdy do Londynu i Budapesztu, gdzie grałam z okazji otwarcia polskiej biblioteki.

Od pewnego momentu moje życie nabrało takiego tempa, że sama już nie jestem pewna, kiedy co się działo. Chyba w 2012 roku zaangażowałam się w dancingi międzypokoleniowe. Najpierw było spotkanie z Pauliną Braun w Bolku. Paulina właśnie zaczynała organizować takie imprezy. Opowiedziała mi, jaka temu przyświeca idea: przez muzykę integrować ludzi starszych i młodych. Pomyślałam, że to powoli dzieje się podczas moich imprez w Bolku. Integracja polega na tym, że w trakcie takiej imprezy międzypokoleniowej ja gram razem z młodym didżejem. Ja puszczam swoją muzykę, a on swoją i gramy w klubach, do których chodzą zazwyczaj ludzie młodzi. Chcemy seniorom pokazać świat młodych i jednocześnie chcemy, by młodzi zobaczyli na parkiecie seniorów. Żeby się nawzajem poznawali. Bardzo mi się ten pomysł spodobał.

Pamiętam, że pierwsza tego rodzaju spontaniczna zabawa z moim udziałem była w sezonowym kompleksie UFO obok fontanny przy placu Na Rozdrożu w Warszawie. Tam zrobiono basen, w którym mogli pływać starzy, młodzi i dzieci. W namiotach oferowano kawę, herbatę, piwo i coś do zjedzenia. Były też dechy, na których można było tańczyć. Pierwszy dancing międzypokoleniowy grałam z młodym didżejem Mario Sikorą. Na zmianę graliśmy hity z lat 60., 70. i 80., doskonale się przy tym bawiąc. Pogoda była piękna, przyszło mnóstwo seniorów i mnóstwo młodych. Lubię zaglądać na Facebooka do zdjęć z tej imprezy. Na początku sporo ludzi siedziało na ławkach i korzystało głównie z basenu. Ale później impreza niesamowicie się rozkręciła i tańczyli dosłownie wszyscy. I starzy, i przedszkolaki, nawet w kąpielówkach, no, po prostu bomba!

 

Poczuła się pani didżejem dla wszystkich, starych i młodych.

– Chciałam więcej! Następna taka zabawa odbyła w Cafe Kulturalna w Pałacu Kultury i Nauki. I znów miejsce magiczne, obok legendarnego Teatru Dramatycznego. Fantastyczny klimat artystycznej kawiarni. Impreza też była niesamowita i przeszła moje oczekiwania. Znów grałam z młodym didżejem, ale dodatkowo zaproszono bardzo zdolnych raperów: Wujka Samo Zło i Pono. To było moje pierwsze spotkanie ze środowiskiem hiphopowym, pokochałam tych młodych chłopców i poczułam ich wspaniałą pasję, miłość do muzyki i słowa.

Kolejną taką niezapomnianą imprezą była zabawa międzypokoleniowa na barce na Wiśle, w Klubie BarKa. Cudowna atmosfera i bardzo dużo ludzi tańczących na pokładzie oraz na dwóch brzegach rzeki. Na koniec rejs do Płyty Czerniakowskiej i zabawa przy światłach. Projekt dancingów międzypokoleniowych jest wyjątkowy. Łączy dwa różne światy. Udowadnia, że granice i bariery wieku są w dużej mierze sztucznie tworzone przez nas samych, bo w praktyce wygląda to nieco inaczej. I nie można uogólniać, że starość jest nieciekawa. Zabawa oddala strach przed starością. Pokazuje, że tylko od nas zależy, jacy jesteśmy. Jeżeli w młodości mamy apetyt na życie, ciekawość świata, chcemy być aktywni – to także nasza starość będzie inspirowała do tego, żeby się rozwijać i nie zasypiać gruszek w popiele.

To właśnie daje integracja poprzez muzykę – wspólna zabawa, wspólne śpiewanie, wspólne tańce. To niezapomniane i wzruszające momenty, gdy młodzi zapraszają do tańca starszych, a później starzy – młodych. Wielkie wspólne koło, wspólna lambada, pociąg. Cieszę się, że mogę od czasu do czasu w tych zabawach uczestniczyć i wierzę, że mają głęboki sens. (…)

O czym pani teraz marzy?

– Najczęściej o świętym spokoju. A tak poważnie, jakiś czas temu chciałam założyć partię albo stowarzyszenie, które dbałoby o nasze sprawy. Chciałam, żeby przedstawiciele seniorów byli obecni w Sejmie. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Polityka jest brudna i zawiła. Nie wiem, czy bym się w niej odnalazła. Ja jestem idealistką i zapewne bym walczyła. Jednak w walce politycznej jest zbyt dużo przeszkód niezwiązanych z samą ideą pomocy seniorom.

Marzy mi się na przykład program w telewizji poświęcony sprawom seniorów. Tylko nie mogą prowadzić go osoby, które nie znają życia za 600–800 złotych miesięcznie, bo nie byłyby autentyczne. Kiedy przebywałam za granicą, spotkałam się z dużym szacunkiem wobec starszych, oni byli autorytetami. W Polsce mamy zupełne przeciwieństwo. Marzy mi się więc, żeby to zmienić. A przynajmniej spróbować. Mam świadomość, że moja rozpoznawalność i pewnego rodzaju błazenada pomaga zwrócić uwagę na wiele trudnych tematów, z którymi osoby starsze muszą zmagać się każdego dnia.

Pani pracę na rzecz seniorów można podzielić na dwa etapy: pracę wśród seniorów dla seniorów i pracę dla seniorów, ale już poza nimi, czyli na przykład w mediach, które docierają do wszystkich. Jest pani ambasadorką seniorów.

– Macie rację. Seniorzy potrzebują osoby, która będzie głośno mówić o ich problemach. Oni są bardzo nieśmiali, boją się otwartości, niechętnie przyjmują nowe dla nich wzorce. Na szczęście to się powoli zmienia, zaczynają skupiać się na sobie, na własnej samodzielności i zdrowiu, które nie zależy tylko od sfery fizycznej, ale też od psychiki. Od relacji z dziećmi i rodziną. Człowiek spełniony i żyjący w harmonii jest po prostu zdrowszy i bogatszy wewnętrznie. Jeżeli jest samotny i boi się tej samotności, wtedy wychodzi z niego zgorzkniałość, pretensje do życia – nie do siebie, ale do życia w ogóle. Zaczyna się zniechęcać do ludzi, wychodzi z niego agresja i złe emocje wynikające ze strachu.

Jak pani odbiera swoją popularność?

– Mam świadomość, że popularność niesie ze sobą także dużą odpowiedzialność. Kiedy grałam tylko dla seniorów, zachowywałam się jak jedna z nich, zgodnie z ich upodobaniami, oczekiwaniami. Gdy na moje imprezy zaczęli przychodzić ludzie młodzi, musiałam się do tego dostosować i zmienić program. Kiedy gra się dla trzystu, czterystu osób, to jednak trzeba się odpowiednio nastawić i przygotować, żeby to jakoś udźwignąć. To jest stres, tempo i adrenalina non stop przez kilka godzin.

 

Popularność nałożyła na mnie dodatkowy strach. Znalazłam się w nowej roli, bo przecież nie jestem muzykiem. Dużo mi pomogło doświadczenie w pracy z młodzieżą. Jeżeli gram z młodymi didżejami, od razu wchodzę z nimi w dobre układy, zawsze mówię: „Ty jesteś szefem, ja tylko dodatkiem. Trzymaj poziom, ja się dostosuję”. Oswajanie z popularnością jest pewnego rodzaju nauką, jak nie zatracić rozumu, jak nie zgubić samej siebie i nie popaść w euforię. Nie uwierzyć ślepo we własny sukces, bo on przecież nie będzie wieczny. Moja popularność jest przesłaniem dla wszystkich seniorów, inspiracją. To ważne, że mam szansę pokazać, że wiek nie jest przeszkodą w realizowaniu marzeń. Trzeba być w stu procentach naturalnym i robić to z całym zaangażowaniem, ale też wiedzieć, kiedy się wycofać. I nie wstydzić się, jeżeli coś nam nie wyjdzie tak, jak byśmy chcieli.

Jak w piosence Perfectu: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym…”.

– O tak! To dobrze powiedziane! Chociaż artyści nie zawsze mają tego świadomość. Ale mówiąc poważnie – jeżeli będę wiedziała, że już nie daję rady albo moja praca wzbudza w innych uczucie litości, wtedy odejdę. Póki co popularność jest dla mnie wielką frajdą i wiem, że nie tracę głowy. To najważniejsze.