Dorosły do wzięcia

Jeden z kadrów filmu dokumentalnego „Adoptowani”: rozklekotana taksówka wiezie Giselę przez Akrę, stolicę Ghany. Zatrzymuje się przed betonowym domkiem należącym do rodziny, która ją zaadoptuje. „Nie możemy się doczekać. Mój ojciec jest wdowcem. Będziemy więc mieć czarnego dziadka i białą babcię” – mówi rozradowany Maxwell. Gisela rozgląda się po jego domu z ledwie maskowanym przerażeniem. Po chwili odgarnia z twarzy spocone włosy i niezgrabnie przytula nowe wnuki, krzyczące: „Witamy, babciu!”. W kolejnej scenie młodziutka Thelma trafia do pary z dwójką dzieci. Z zachwytem obserwuje, że jedna z córek nie opuszcza ramion mamy i że wszyscy jedzą rękami z jednej miski. Ludgera adoptuje wdowiec wychowujący kilkoro dzieci. Serdeczny i bezpośredni pan domu z dumą pokazuje Niemcowi jego pokój: maleńkie pomieszczenie z łóżkiem, stolikiem i krzesłem. „Jest pięknie, dziękuję” – uśmiecha się Ludger. Jest wyraźnie wzruszony. Pierwsze wrażenia z Akry: tłum, brud i hałas. Drugie: szerokie uśmiechy, dużo przytulania, śpiew. Afrykańczycy zdają się ciągle w ruchu, ale nigdzie nie pędzą. Gotują, kiedy są głodni, w kościele spędzają trzy godziny, choć materialne marzenia nie są im obce. „Chciałbym wyjechać do Ameryki, bo tam wszyscy mają komputery i rowery” – wyznaje Ludgerowi jego nowy „brat”. „Wiesz co, ja mam w Berlinie mieszkanie, laptopa i dwa rowery. Ale nie dały mi szczęścia” – odpiera Niemiec.

Afrykańskie rodziny adoptują dorosłych Europejczyków, którzy czują się osamotnieni w swoich społeczeństwach. Czy ten ryzykowny eksperyment ma szanse powodzenia?

Ludger ma 30 lat, rude włosy i smutek w oczach, chociaż jest aktorem w Berlinie i nieźle mu się powodzi. Z rodzicami widuje się rzadko, nigdy nie rozmawiają o uczuciach. Thelma pochodzi z Islandii, studiuje i pracuje w Berlinie, ale marzą jej się przygody. Chce zwiedzać świat, jest otwarta na nowości. Gisela to emerytowana nauczycielka z Niemiec. Od śmierci męża czuje się samotna. Co prawda ma dzieci, ale – jak mówi – matką jest tylko na papierze. Nie ma złudzeń, że jeśli zniedołężnieje, oddadzą ją do domu opieki społecznej. Ludgera, Thelmę i Giselę wiele dzieli. Łączy ich za to marzenie o prawdziwej, kochającej rodzinie. Dlatego zgłosili się do udziału w projekcie niemieckiej artystki konceptualnej Gudrun F. Widlok. „Adoptowani” to społeczny eksperyment, w którym rodziny z Afryki przygarniają samotnych Europejczyków. „Chciałbym być częścią dużej rodziny” – tłumaczy Ludger. „To cudowne zostać adoptowanym przez ciepłych, kochających ludzi z dalekiej Afryki” – rozpromienia się Thelma. „Mam dosyć Niemiec i wszystkiego, co niemieckie. Tęsknię za prawdziwymi emocjami. Może mogłabym jeszcze dla kogoś być babcią?” – marzy Gisela.

Berlińska melancholia

Wszystko zaczęło się od ulotki, którą niemiecka reżyserka Gudrun F. Widlok znalazła w skrzynce pocztowej. Było na niej zdjęcie smutnej dziewczynki i hasło: „Zasponsoruj dziecko z Trzeciego Świata”. Pomyślała: dlaczego nie odwrócić sytuacji i nie poszukać w Afryce ludzi, którzy przygarnęliby dorosłych z Europy? Pięć lat później Gudrun przegląda pliki dokumentów z wnioskami od osób, które chcą się poddać tej eksperymentalnej adopcji. Jest ich ponad setka: bladzi, smutni Niemcy, Holendrzy i Brytyjczycy w klimatyzowanych biurach i szarych garniturach oraz  roześmiane afrykańskie rodziny w kolorowych sukniach na tle palm. Kontrast nie mógł być większy. „Wielu Europejczyków, których znam, pragnie ciepła i  towarzystwa, ale nie mają ochoty zbyt mocno się angażować. Rodziny w Afryce, które zapraszają ich do siebie, dają im najlepszą lekcję więzi międzyludzkich” – tłumaczy Gudrun. Poszukiwania chętnych do projektu zaczęła w Burkina Faso, jednym z najbiedniejszych afrykańskich krajów, w którym podstawą życia społecznego jest wielopokoleniowa rodzina. Tam z pomocą kilku przyjaciół otworzyła pierwsze mobilne „biuro adopcyjne”, podobne oddziały powstały też m.in. w Ghanie. Udało się znaleźć rodziny dla 30 kandydatów z Europy. „Afrykanie ekscytowali się możliwością poznania innego świata. Są bardzo dumni z własnej kultury i chętnie dzielą się nią z innymi” – opowiada Niemka.

Rowery szczęścia nie dają

 

W miarę upływu dni więź, która połączyła obce rodziny, słabnie. „Tęsknię za intymnością, bo tutaj wszyscy robią wszystko wspólnie. Nie wypełnię tym swojej emocjonalnej pustki. Muszę szukać dalej” – stwierdza Thelma. Mimo pierwszych, trochę naiwnych zachwytów nad Afryką, to ona najszybciej się
poddaje i po kilkunastu dniach wraca do dawnego życia. Gisela, która tak nienawidziła Niemiec, w chaotycznej Ghanie stała się… bardzo niemiecka. „U nas nawet robotnik zostawiłby buty ustawione równo” – mówi zirytowana, poprawiając rozrzucone obuwie. Odkryła też, że od samotności gorsza jest niewygoda. Przeszkadza jej wszystko: upał, brak łazienki, muchy, dzieci. Wydaje się, że z całej trójki w Ghanie odnalazł się tylko Ludger. Buduje sklepik z wodą, pomaga dzieciom w lekcjach. Ale w końcu i on wraca. Afryka nauczyła go szanować to, co ma. Ze swoją przybraną rodziną często rozmawia przez Skype’a. Zwłaszcza że przygarnęła kolejnego Europejczyka – inicjatorkę całego projektu, Gudrun. „Kręcę tam filmy, fotografuję. Czuję się cudownie, jak w domu” – wyznaje.

Gudrun chciała sprawdzić, czy silne więzi rodzinne, z których słynie Afryka, mogą pomóc samotnym Europejczykom. W niektórych krajach adopcje dorosłych nie są rzadkością. W Japonii wspierają je relatywnie proste – jak na japońskie prawo – przepisy. Najczęściej adoptowani bywają… mężczyźni! Tradycyjnie, córki wydawane są za mąż i trafiają do domu teściów, więc to na najstarszym synu ciąży wiele obowiązków rodzinnych wobec rodziców. Przede wszystkim mieszkają w jego domu. On gwarantuje kontynuację rodowego nazwiska oraz opiekuje się grobami rodziców po ich śmierci. Jak tłumaczy dr Elżbieta Kostowska-Watanabe z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, to rytuał, któremu poświęcić należy sporo czasu: „Japońskie buddyjskie obyczaje pogrzebowe wymagają ceremonii żałobnych w wieloletnich odstępach, jak również przechowywania tabliczek z pośmiertnymi imionami rodziców w domowym ołtarzyku, tzw. butsudan”. Kto więc zajmuje się rodzicami – za życia i po śmierci – jeśli w rodzinie są tylko córki? Mąż jednej z nich, który zostaje oficjalnie adoptowany. W zamian za przejęcie obowiązków wobec rodziców dostaje nazwisko żony i cały rodzinny majątek. To o tyle kuriozalne, że mukoyoshi, jak określa się takiego przyszywanego syna, jest dla swojej żony jakby bratem. „Dla Japończyków większym zmartwieniem jest brak kogoś, kto wypełni wymagania wobec grobów przodków, niż takie czysto prawnicze kazirodztwo” – mówi dr Kostowska-Watanabe.

Rodzina instant

Na adopcję dorosłych osób decyduje się też coraz więcej amerykańskich rodzin. „Nie mamy dokładnych statystyk, ale ten trend zaczyna być widoczny. Nieważne, ile ma się lat, każdy chce być częścią rodziny” – mówi Chuck Johnson, prezes Narodowej Rady Adopcyjnej (National Council For Adoption). Najczęściej dorosłe dzieci z rodzin zastępczych zostają adoptowane przez zastępczych rodziców. Bywa też tak, że ludzie z domów rozbitych czy dysfunkcyjnych zaprzyjaźniają się ze starszą od siebie parą i chcą sformalizować powstałą więź.

Tak było w przypadku  29-letniej Jillian z Waszyngtonu, która ma biologicznych rodziców, ale nie utrzymuje z nimi kontaktu. W dzieciństwie zajmowała się nią babcia, bo matka była zajęta szukaniem kochanków i kokainy, a ojciec imprezował. Jillian dobrze pamięta, jak pijany trzymał ją na muszce przez kilka minut. O swoich traumach jednak nikomu nie opowiadała. Żyła tak, jakby nie miała rodziny. Do momentu, kiedy poznała Rossa i jego żonę Sandrę. Coś między nimi zaiskrzyło, zaczęli się przyjaźnić. „Nie wiem dlaczego, ale od pierwszej chwili miałam do niej słabość, jak matka” – mówi 49-letnia Sandra, matka kilkorga dorosłych dzieci z  pierwszego małżeństwa. „A może tak byście mnie adoptowali?” – zażartowała Jillian pewnej niedzieli, którą jak zwykle spędzali razem. Sandra wpisała w Google hasło „adopcja dorosłych”. Okazało się, że w Waszyngtonie jest legalna. Ross uznał, że to świetny pomysł. Kiedy w listopadzie 2010 roku sędzia zapytał ich, dlaczego chcą adoptować dorosłą kobietę, cała trójka płakała. Na pierwsze wspólne święta Jillian dostała srebrną dziecięcą filiżankę ze swoimi nowymi inicjałami: JT. „To najlepsze, co nam się w życiu przytrafiło” – przyznali nowi rodzice. „Poczucie, że dla kogoś jesteś najważniejsza na świecie, że kocha cię bez względu na to, co zrobisz, jest bezcenne. Żyłam bez tego wiele lat, tym bardziej je teraz cenię” – wyznała Jillian.

Adopcję dorosłych od adoptowania dziecka odróżnia zakres opieki i kontroli. Naturalne jest, że w przypadku dzieci jest ona dużo większa, w przypadku dorosłych – umowna. Psychologowie ostrzegają więc, że adopcja dorosłych może być jak jogging po polu minowym. „To mieszanka różnych emocji. Nawet jeśli adopcja była pożądana przez wszystkie strony, u osób adoptowanych mogą obudzić się złe wspomnienia, dawne poczucie odrzucenia lub niewiara w to, że jest się naprawdę akceptowanym i kochanym. Stworzenie domu to nie gotowanie zupy z proszku. Na pewno nie jest łatwo stać się rodziną instant” – tłumaczy Deb Castaldo, terapeuta rodzinny z New Jersey. Nie w każdym kraju taka adopcja jest możliwa. Dorosły może stać się prawowitym członkiem rodziny w Niemczech, ale już w Wielkiej Brytanii nie ma zapisów regulujących te kwestie. Polscy prawnicy też raczej drapią się w głowę, jeśli spytać ich o podobne precedensy. A tym, którzy nie mogą porozumieć się z własną, biologiczną rodziną, pozostaje pocieszająca świadomość, że rodziców można sobie czasem wybrać, choćby w dalekiej Afryce.