Drugie narodziny gwiazdy

W grudniu ubiegłego roku świat obiegła niezwykła plotka: podobno George Lucas, producent „Gwiezdnych wojen”, chce kręcić nowe filmy z nieżyjącymi już legendarnymi aktorami. Wprawdzie plotka została szybko zdementowana, ale eksperci twierdzą, że z technicznego punktu widzenia takie triki są już możliwe. Nie zdziwmy się więc, jeśli wkrótce zobaczymy zapowiedź nowego filmu z Humphreyem Bogartem albo Audrey Hepburn w głównej roli.

Cyfrowa technika filmowa może dziś aktora odmłodzić, odchudzić, a nawet przywołać z zaświatów

Nowa głowa – komputerowa

„Odtworzenie nieżyjących artystów jest już wykonalne” – mówi „Focusowi” Wojtek Wawszczyk, współtwórca efektów specjalnych m.in. do filmu „Ja, Robot”. „Można to zrobić na podstawie ujęć z kilku perspektyw. Istnieją nawet programy, które mogą automatycznie wykreować dowolny obiekt na podstawie fotografii z kilku rzutów. W ten sposób można stworzyć cyfrowego, fotorealistycznego manekina, aby w następnym kroku wprawić go w ruch. Uważam jednak, że na tym etapie będzie niezbędny jakiś aktor, którego gra będzie przechwytywana i nakładana na cyfrową postać” – zastrzega Wawszczyk. Postęp w cyfrowych efektach specjalnych dokonuje się tak szybko, że generowane komputerowo postaci jest coraz trudniej odróżnić od żywych aktorów. W „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona” widzieliśmy cyfrowo stworzone głowy, które były nakładane na ciała aktorów. W „Avatarze” wykreowano całe postaci. Popis możliwości wirtualnej charakteryzacji mogliśmy niedawno podziwiać w ostatnim hicie science fiction „Tron: dziedzictwo”. Po raz pierwszy w historii odmłodzono aktora o kilka dekad. Po tym, jak na potrzeby sequela „Tronu” wygenerowano młodszą wersję Jeffa Bridgesa, artysta pół-żartem stwierdził, że teraz będzie mógł grać w domu i udostępniać tylko licencję na swój wizerunek.

Teoretycznie jest to możliwe, ale trzeba zaznaczyć, że sam wizerunek to za mało. W „Tronie” Bridges musiał zagrać na potrzeby swojej cyfrowo wykreowanej młodszej wersji imieniem Clu. Przygotowując tę postać, specjaliści z wytwórni Disneya stworzyli najpierw silikonowy odlew głowy gwiazdora, pomalowali go tak, aby wiernie odwzorowywał oryginał, zrobili szereg zdjęć z różnych ujęć, które wprowadzili do komputera i cyfrowo wyretuszowali, m.in. usuwając zmarszczki, zmniejszając nos i uszy. W ten sposób powstał Jeff Bridges w wieku około 35 lat. Tak wykonaną wirtualną głowę cyfrowo połączono z ciałem młodszego aktora Johna Reardona. Aby komputerowa twarz ożyła, Bridges nosił kask z czterema kamerami i odgrywał kwestie przygotowane dla Clu, a specjalne kropki na twarzy aktora stanowiły znaczniki dla komputera, który przenosił mimiczne ruchy na wymodelowaną twarz. Podobnie postępowano w filmie o Benjaminie Buttonie. Cyfrowo wygenerowana głowa bohatera naśladowała grymasy stojącego przed kamerą Brada Pitta.

Psychika się wymyka

Aktorzy okazali się niezbędni, bo choć technika teoretycznie pozwala na wygenerowanie postaci od zera, to liczą się jeszcze aktorskie umiejętności, talent i temperament: psychika człowieka, której komputer jeszcze długo, a być może nigdy, nie będzie umiał naśladować. „Kiedy kontaktujemy się z innymi ludźmi, widzimy pewne subtelności w ich ruchach czy słyszymy jakieś drżenie głosu. Jest to coś takiego, co zawsze będzie postrzegane na poziomie czysto organicznym. Nawet nie będziemy w stanie tego dokładnie nazwać. To tak jak z pisaniem: pomimo świetnych edytorów tekstu i tego, że można komputer nauczyć składania całych zdań, nie będzie on potrafił napisać dobrej książki. W filmie »Ja, Robot« na planie grał aktor ubrany w zielony kostium, po czym był on wymazywany z ekranu i animatorzy przekładali jego grę aktorską na ruch animowanej lalki. To właśnie dzięki temu osiągnęliśmy sukces. Podobnie jest z »Avatarem«, w którym skanowano prawdziwe twarze, dzięki czemu cała gama emocji została zagrana przez prawdziwego aktora” – opowiada Wojtek Wawszczyk.

Aby więc przywrócić do życia np. Bogarta, trzeba znaleźć aktora, który w sposób genialny odtworzyłby wszystkie charakterystyczne cechy innego artysty. To będzie bardzo trudne. Bogart, Hepburn i inni zapewne prędzej czy później wrócą na ekran, ale czy nie będą wyglądali na parodię siebie samych sprzed lat?

Odchudzanie na ekranie

 

Faktem jest, że cyfrowe metody kręcenia filmów stają się coraz tańsze i dają coraz bardziej przekonujące efekty. Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology opracowali system do przechwytywania ruchu aktorów o nazwie Second Skin, który kosztuje tylko około tysiąca dolarów i działa nie gorzej niż urządzenia za kilkaset tysięcy dolarów. W „Avatarze” zakładano na ciało aktora odblaskowe markery, które były śledzone przez zestaw kamer i analizowane przez komputer. Oprócz bardzo wysokich kosztów, wadą tego rozwiązania są błędy powstające, kiedy droga dwóch markerów się przetnie. Inżynierowie z MIT zastosowali inne rozwiązanie. W ich pomyśle zamiast odblaskowych znaczników i kamer wykorzystywane są niedrogie projektory podczerwieni i zakładane na ubranie czujniki. Projektory wysyłają promienie o szybko zmieniającym się wzorze, a czujniki na ciele aktora odbierają je i na tej podstawie określają swoje położenie – podobnie jak systemy nawigacyjne GPS. Dzięki temu nie ma błędów. Dodatkowo system może pracować w pomieszczeniach i na zewnątrz, a nawet w całkowitych ciemnościach.

Przykładem tego, jak łatwa staje się manipulacja wyglądem filmowych postaci, może być program komputerowy MovieReShape, opracowany niedawno w Max-Planck-Institute. Za pomocą kilku suwaków można dodać aktorowi lub aktorce kilka centymetrów wzrostu, zwiększyć muskulaturę, zwęzić talię, wydłużyć nogi albo odchudzić uda. Sylwetka osoby na ekranie może być niemalże dowolnie ukształtowana. Wprowadzona zmiana automatycznie obejmuje wszystkie klatki filmu, a obsługa programu jest tak prosta, że poradzi sobie z nią nawet amator. Do nagrodzonej Oscarem roli we „Wściekłym Byku” Robert De Niro musiał przytyć prawie 30 kg. Dzisiaj, dzięki komputerom mógłby się w ogóle nie przejmować swoją posturą. Wkrótce aktorzy nie będą musieli przesadnie dbać o ciało i pracować nad sylwetką na potrzeby konkretnej roli. Kilka ruchów myszką zastąpi miesiące ćwiczeń na siłowni i z pryszczatego chudzielca uczyni przystojnego amanta.

Od zera do reżysera

Kilkanaście europejskich firm i instytucji badawczych w ramach projektu Salero opracowało komputerowy program, który pozwala kopiować i przenosić mimikę i wyrażane emocje z jednej wirtualnej postaci na inną. Tworzone kreacje na razie odpowiadają realizmem bardziej grom komputerowym niż kinowym produkcjom, ale program może zapowiadać kierunek, w którym podąży kinematografia. Dzięki wyrafinowanym algorytmom, tworzonym komputerowo osobom można dowolnie przypisać różnego rodzaju aktorską grę z puli zgromadzonych wcześniej wzorców. System wyszukujący pozwala natomiast na łatwy dostęp do obszernych baz danych. Oznacza to, że już niedługo każdy użytkownik komputera będzie mógł sam nagrać własny film: bez kamer, aktorów, oświetlenia, ekipy. Wystarczy, że wykorzysta zgromadzone w bazie zasoby. Będzie się to odbywać tak jak dzisiaj tworzenie strony internetowej przy wykorzystaniu bazy gotowych skryptów, szablonów i zdjęć. Albo jak komponowanie muzyki z sampli.

Dzisiaj nikt nawet nie zauważa, że znaczna część scenografii to efekt pracy komputera. Aktor gra swoją rolę w zielonym pokoju, a widzowie oglądają go później na plaży lub w górach. Podobnie stanie się z samymi aktorami i ich udział, przynajmniej w niektórych produkcjach, będzie szczątkowy. Same narzędzia to oczywiście nie wszystko. Nawet za produkcjami powstającymi wyłącznie w komputerze będą stali ludzie, przede wszystkim animatorzy. Ale być może w pewnym momencie przesyt cyfrowych efektów wywoła głód naturalności i powrót do bardziej ludzkiej formy wyrazu.

„Myślę, że kino będzie ewoluowało w dwóch kierunkach. Rozłam już się rozpoczął, ale będzie się pogłębiał. Po jednej stronie staną widowiska z komputerowymi efektami, a po drugiej znajdą się filmy bardziej kameralne, dotyczące może właśnie tego, co z roku na rok staje się coraz trudniejsze, czyli kontaktów między ludźmi” – uważa Wojtek Wawszczyk. Przyszłość kina zależy od widzów, filmy są przecież odzwierciedleniem świata, który wszyscy tworzymy.

Najbardziej znane filmy, w których zastosowano technikę cyfrową:

Tron

Młodsza wersja Jeffa Bridgesa została wykreowana w komputerze na podstawie silikonowego odlewu głowy aktora. Aby cyfrowej głowie nadać
mimikę, Bridges grał z kropkami na twarzy – kropki te stanowiły punkty orientacyjne dla komputera. Potem odmłodzona głowa została cyfrowo obsadzona na ciele innego aktora.
Twórca efektów: Digital Domain (USA) Rok produkcji:2010 

AVATAR

W „Avatarze” wszystkie sceny zostały zagrane  przez aktorów. Ich naturalny ruch został wprowadzony do komputera i zamieniony na animację cyfrowych postaci. Podobnie postępowano z mimiką. Kamera śledziła twarze aktorów pokryte znacznikami, które stanowiły punkty odniesienia dla komputera.  Twórca efektów: Weta Digital (Nowa Zelandia) Rok produkcji:2010

PIRAMIDA  STRACHU: MŁODY SHERLOCK HOLMES

Rycerz wychodzący z witraża był pierwszą w historii kina wirtualną postacią, która zagrała u boku aktorów. Po narysowaniu sylwetka została zeskanowana i naniesiona na film za pomocą lasera. John Lasseter – człowiek, który to zrobił
– wsławił się dziesięć lat później jako twórca  przełomowej animacji komputerowej: „Toy Story”.
Twórca efektów: Industrial Light & Magic (USA) Rok produkcji: 1985

CIEKAWY PRZYPADEK BENJAMINA BUTTONA

Zdjęcia modeli głowy bohatera w różnym wieku wprowadzono do komputera. Potem pokryto twarz Brada Pitta fluorescencyjnym pyłem i rejestrowano ruchy jego twarzy w świetle, którego intensywność zmieniała się 100 razy na sekundę. Zapisany zestaw ruchów pozwalał komputerowi na rozpoznawanie późniejszej gry aktora.
Twórca efektów: Digital Domain (USA) Rok produkcji:2008

Trup w roli głównej
W 2002 r. podczas zdjęć do filmu „Kruk” zginął Brandon Lee, odtwórca głównej roli. Film dokończono wrysowując aktora cyfrowo w brakujące sceny. Sztuczki techniczne okazały się drogie (8 mln dol.) i film kosztował dwa razy więcej niż planowano. Trzy miliony dolarów kosztowało cyfrowe zastąpienie Olivera Reeda (a raczej jego głowy), który zmarł podczas kręcenia „Gladiatora”. Kiedyś aktorzy też umierali podczas zdjęć, ale by ich wskrzesić używano tańszych środków. Belę Lugosiego w „Planie nr 9 z kosmosu” zastąpił pewien dentysta (jako jedyny z ekipy był wystarczająco wysoki; zagrał z twarzą zasłoniętą płaszczem). Zastępczyni Jean Harlow w „Saratodze” zagrała po prostu w wielkim kapeluszu.