Richard Ramirez, tandem seryjnych zabójców i Polak, który został bohaterem amerykańskiej policji

Nieczęsto się zdarza, aby Polak był prominentną postacią w amerykańskiej policji. Jeszcze rzadziej, jeśli rzecz dotyczy czasów głębokiego PRL-u i człowieka, który przybył do USA ze statusem zbiega politycznego.
Richard Ramirez, tandem seryjnych zabójców i Polak, który został bohaterem amerykańskiej policji

A jednak casus Richarda A. Grzybowskiego jest dowodem na to, że dobry fachowiec zawsze może liczyć na uznanie. Także w tak elitarnej dziedzinie, jaką jest technika kryminalistyczna. Grzybowski przez niemal całą swoją służbę pracował jako ekspert od broni palnej, uczestnicząc w setkach śledztw, nie tylko zresztą w Stanach zjednoczonych. Obecnie Grzybowski jest partnerem w kancelarii prawniczej i może sobie pozwolić na ujawnianie szczegółów ze swojej bogatej drogi zawodowej. Tak powstała książka „Ślady zbrodni”, której fragment poniżej publikujemy.


Ta historia zaczęła się cał­kiem zwyczajnie. Było lato 1985 roku. Środek tygodnia. W małej mieścinie na połu­dniu zwanej South San Fran­cisco sprzedawca w sklepie z narzędziami i materiała­mi budowlanymi zauważył dwóch podejrzanych typów. Jeden wyglądał na Chińczyka, drugi był biały, wysoki i miał gęstą czarną brodę. Niby oglądali różne narzędzia, ale tak naprawdę to nie – brali je do ręki i niemal natychmiast odkładali na miejsce. Spoglądali przy tym nerwowo w stronę sprzedawcy, jakby sprawdza­jąc jego czujność. Kamery przemysłowej w sklepie nie było. Sprzedawcy nie zdziwiła więc próba kradzieży, tylko towar, który mężczyźni wynieśli ze sklepu – imadło. Chińczyk schował je pod płaszczem i wy­biegł na ulicę. Świadkowie widzieli, jak złodziej wrzuca imadło do małej hondy zaparkowanej niedaleko sklepu. Nie odje­chał jednak, tylko pobiegł za róg i zniknął. Jego biały wspólnik został złapany. Po paru minutach przyjechał radiowóz. Policjanci zatrzymali brodacza, podeszli z nim do hondy i kazali otworzyć bagażnik. Leżało tam imadło. Mężczyzna zaczął tłumaczyć, że samochód jest pożyczony, a on niczego nie ukradł, ale w bagażniku znaleziono także pistolet i amunicję.

Policjanci zażądali, by zatrzymany się wylegitymował. Mężczyzna wyciągnął pra­wo jazdy, ale na zdjęciu był ktoś inny, dla­tego przewieziono brodacza do pobliskie­go komisariatu. Pobrano od niego odciski palców i zaprowadzono do jednego z po­kojów na przesłuchanie. Zatrzymany cały czas zachowywał się spokojnie, ale po serii dociekliwych pytań funkcjonariusza podał prawdziwe imię i nazwisko. Przyznał, że jest poszukiwany przez FBI. Poprosił o szklankę wody i kawałek papieru, by napisać wia­domość dla żony. Jego prośba nie zdziwiła funkcjonariusza. Kiedy tylko podał zatrzymanemu wodę, mężczyzna wziął coś do ust (prawdopodobnie ukrył to wcześniej w kołnierzyku koszuli – przeszukanie na komisariacie ma na celu tylko sprawdzenie, czy zatrzymany nie ma przy sobie broni), wypił niewielki łyk i kilka sekund później upadł w konwulsjach na ziemię, a w kąci­kach jego ust pojawiła się piana. Policjant wezwał kilku kolegów, ale próby reanimacji nie powiodły się. Samobójcę zawieziono do szpitala i tam zmarł. Sekcja zwłok wykazała zatrucie cyjankiem potasu.

* * *

Dalsze śledztwo ujawniło personalia samobójcy. Był to Leonard Lake, miesz­kaniec Wilseyville w hrabstwie Calaveras – małego miasteczka poprosili o pomoc nas, kryminalistyków z San Francisco. Przyho­lowali hondę na parking w Hall of Justice. Zszedłem na dół, zajrzałem do auta i zo­baczyłem ślady krwi. Znalazłem też pocis­ki i łuski. Siostra zaginionego mężczyzny rozpoznała samochód, a my wiedzieliśmy, że jego właściciel nie zmarł śmiercią natu­ralną. Postanowiliśmy znaleźć byłą żonę Leonarda Lakea. Ta kobieta mogła powiedzieć nam więcej niż ślady krwi, pociski i łuski.

Lake mieszkał w pięknej okolicy. Góry. Dużo zieleni. Cisza. Spokój. Adres dała nam, co może być zaskoczeniem, jego była żona, która przekazała nam też kilka kaset wideo – widocznie, obawiając się konse­kwencji, wolała się ich od razu pozbyć. Kobieta nie była zbyt przejęta śmiercią eksmęża, chciała pomóc w śledztwie. Pi­lotowała policyjne samochody do małej chaty, w której do niedawna dużo czasu spędzał Leonard Lake. W chacie policjan­ci znaleźli kolejne taśmy wideo, w sumie kilkadziesiąt. Na każdej – film o Lake’u na­kręcony przez Lake’a z pomocą Chińczyka, tego od kradzieży imadła. Lake na wielu nagraniach opowiada o swojej filozofii ży­ciowej. Sporo mówi o kobietach i swoich seksualnych podbojach. Ale to nie wszyst­ko: na taśmach znalazły się sceny, które oglądamy raczej w horrorach niż w życiu.

Nigdy nie zapomnę tego niedzielnego poranka. Porucznik z Biura Szefa Policji San Francisco zatelefonował do mnie do domu i wezwał do sali konferencyjnej w Hall of Justice na dziesiątą rano. Na miejscu zastałem już grupę operacyjną z wydziału zabójstw, głównego lekarza sądowego i techników kryminalistyki. Z przerażeniem oglądaliśmy taśmę po taśmie. Na każdej z nich Lake i jego part­ner uwiecznili tortury i śmierć kolejnych kobiet. Chińczyk, grożąc pistoletem, wy­muszał na kobietach różne praktyki sek­sualne. Zastraszone na kolanach prosiły o łaskę, błagały o życie, ale na próżno. Na koniec zawsze padał strzał. Na wielu taśmach, spoza kadru, słychać było płacz dzieci.

Szybko zorientowaliśmy się, że szeryf hrabstwa Calaveras nie podoła skompli­kowanemu śledztwu ze względu na brak zaplecza kryminalistycznego. Konieczna była nasza pomoc. Poza tym istniało duże prawdopodobieństwo, że właściciel hondy zginął właśnie tam.

Szef policji San Francisco powołał specjalną grupę operacyjną. W grupie tej byłem odpowiedzialny za badania sero­logiczne i balistyczne. Ciała właściciela hondy nigdy nie znaleziono, ale ślady pozostawione w aucie doprowadziły nas do zidentyfikowania Chińczyka – okazało się, że to Charles Ng, który miał już bogatą policyjną kartotekę.

Kolejną ofiarą Chińczyka był gej, który poznał Nga w barze i zaprosił do siebie. Mężczyzna został znaleziony w swoim mieszkaniu z kulą w głowie i w pozycji świadczącej o egzekucji. Jego partner zo­stał postrzelony, ale przeżył i rozpoznał sprawcę. W tym samym czasie w bunkrze pod chatą Lake’a odkryto tysiące spalonych ludzkich kości. Główny lekarz sądowy San Francisco otworzył drugie, „zapasowe” prosektorium w podziemiach Hall of Justice, żeby na czterech stołach sekcyjnych rozłożyć to, co zostało z ofiar, i umożliwić antropologowi sądowemu re­konstrukcję ich ciał.

Była żona Lake’a zeznała, że Ng zatele­fonował do niej z prośbą o podrzucenie go na lotnisko. Miał przy sobie broń, amuni­cję i kilka praw jazdy i kart kredytowych na różne imiona i nazwiska. Kobieta nie wiedziała jednak, gdzie i jakimi liniami lotniczymi Ng chciał uciec. Rozesłano za nim listy gończe.

 

FBI namierzyło Charlesa Nga w Kana­dzie, w Calgary. Nie udała mu się próba kradzieży w sklepie. Gdy miejscowy poli­cjant usiłował go zatrzymać, Ng postrzelił go w rękę. Został aresztowany i postawio­ny przed sądem. Wyrok: cztery i pół roku więzienia.

W San Francisco cały czas trwało śledz­two. Byłem zajęty badaniem dowodów z różnych miejsc związanych z działalno­ścią morderczego tandemu. Charles Ng używał do morderstw-egzekucji pistoletu Ruger Mark II kaliber 22 z tłumikiem. Jed­nego rugera znaleziono w chatce w Wilseyville, ale wiedzieliśmy, że Ng ma ich więcej, bo użył takiej broni w Kanadzie, a numer seryjny pistoletu użytego do zamordowania kobiet (odczytany dzięki zrobieniu stop­-klatek i zbliżeń) nie zgadzał się z nume­rami seryjnymi broni, które już mieliśmy.

Wyciągnąłem pociski z prawego podgłówka i z prawego daszka przeciwsło­necznego hondy. W mieszkaniu, w którym Ng zamordował geja, znaleziono łuskę. Miałem więc materiał porównawczy.

Niestety okazało się, że pociski są tak zniszczone, że niewiele śladów lufy można znaleźć i porównać. Tłumik przykręcony do lufy pistoletu jeszcze bardziej znie­kształcił każdy wystrzelony pocisk, co znacznie utrudniło identyfikację.

Do San Francisco przylecieli prokura­torzy z Kanady, którzy chcieli, aby kalifor­nijski prokurator obiecał, że jeśli dojdzie do ekstradycji Nga, nie będzie żądał dla niego kary śmierci. Prosili o to dlatego, że w roku 1976 kara śmierci została usunięta z kana­dyjskiego kodeksu karnego. Prokuratorowi z Kalifornii trudno było się na takie roz­wiązanie zgodzić, bo przecież karę śmierci w Kalifornii wprowadzono, by karać ta­kich psychopatów jak Ng. Zarówno pro­kuratorzy z San Francisco, jak i z hrabstwa Calaveras zobowiązali się wobec swoich wyborców, że właśnie takiej kary będą żą­dać, gdy Ng stanie przed sądem…

W rozmowach ze mną Kanadyjczycy podkreślali, że nie znaleziono żadnych dowodów bezpośrednio wskazujących na Charlesa Nga jako sprawcę morderstw, a moje badania balistyczne nie doprowadziły do identyfikacji broni, którą widać było w jego rękach na analizowanych przez nas taśmach wideo. Przypuszczałem więc, że „wydobycie” od policji kanadyjskiej pi­stoletu, z którego Ng strzelał do policjanta w sklepie w Calgary, nie będzie łatwe.

Nie myliłem się: tego pistoletu nigdy nie dostałem do ekspertyzy.

Taśmy wideo faktycznie nie pokazywa­ły bezpośrednio samego zabójstwa. Widać było Nga z pistoletem w ręku, jego ofiary – często na kolanach, błagające o życie – po czym słychać było mocno wytłumiony strzał i często płacz dziecka.

Podczas dyskusji z prokuratorami ko­rony (bo tak tradycyjnie nazywani są pro­kuratorzy kanadyjscy, co wywodzi się jesz­cze z czasów, gdy Kanada była dominium brytyjskim) podjęto decyzję, żeby na razie nie sprzeciwiać się ich naleganiom, a potem „się zobaczy”.

 

* * *

Charles Ng i Leonard Lake zamordo­wali od jedenastu do dwudziestu pięciu dorosłych oraz kilkoro dzieci. Można to wywnioskować z taśm wideo, jak również z dowodów rzeczowych zebranych w róż­nych miejscowościach, w których widywa­no ich razem lub osobno. Charles Ng wal­czył z wnioskami o ekstradycję przez sześć lat, ale w końcu w 1991 roku kanadyjskie władze wydały go w ręce FBI. Morderca tra­fił do więzienia w San Quentin. Ng spierał się siedem lat z wymiarem sprawiedliwo­ści o to, gdzie ma być sądzony, a niełatwo znaleźć miejsce w Kalifornii, w którym nie słyszanoby o duecie seryjnych morderców, o ucieczce Nga do Kanady i o jego „taśmach śmierci”. Dzięki temu obrona skutecznie oddalała datę spotkania swego klienta z wy­miarem sprawiedliwości.

Poważnym problemem były także koszty procesu. Zgodnie z prawem miej­sce, gdzie Ng byłby sądzony, czyli hrabstwo Calaveras, musiałoby ponieść koszty pro­cesu. Przeniesienie procesu gdzieś indziej to dodatkowy olbrzymi wydatek. Trzeba zapłacić za hotele, koszty utrzymania pro­kuratorów, obrońców, świadków, personelu ądowego, funkcjonariuszy zapewniających bezpieczeństwo i tak dalej. W końcu de­cyzja zapadła: proces zostaje przeniesiony do Santa Ana w południowej Kalifornii, stolicy hrabstwa Orange. Rozpoczyna się w 1998 roku. To najdroższy proces w Ka­lifornii w tamtych czasach. Szacuje się, że kosztował dwadzieścia milionów dolarów. Jestem jednym z ekspertów, którzy mają zeznawać. Gdy zjawiam się w sądzie, by złożyć zeznania, już nie pracuję w policji w San Francisco. Jestem starszym specjali­stą od broni w ATF.

Wchodząc na salę sądową, widzę oskar­żonego. Ng wygląda doskonale jak na go­ścia z „hotelu San Quentin”. Siedzi prawie bez ruchu. Dziwi mnie to, że nie ma przy nim ani jednego ochroniarza sądowego. Obok Ng siedzi tylko jego obrońca. Zazwy­czaj w takich procesach tuż za oskarżonym siedzi dwóch lub trzech uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy z biura szeryfa. Za­stanawiam się, dlaczego człowiek, któremu grozi kara śmierci za wielokrotne i okrutne morderstwa, nie jest pilnie strzeżony

Po złożeniu zeznań, w przerwie, py­tam jednego z pracowników ochrony sądu o brakujących strażników Okazuje się, że pod koszulą Ng nosi specjalny pas z urzą­dzeniem emitującym prąd o wysokim napięciu, a pracownik ochrony sądu siedzący na sali rozpraw trzyma w ręku urządzenie sterujące paralizatorem. Jeśli oskarżony wykona choć jeden ruch w złym kierun­ku, funkcjonariusz naciska guzik, a z pa­ralizatora płynie prąd o bardzo wysokim napięciu, który obezwładnia oskarżonego w ułamku sekundy Żadne inne środki przymusu nie są konieczne. Zresztą widać, że Ng uważa na każdy swój ruch.

Chociaż proces rozpoczął się trzynaście lat po zakończeniu śledztwa, pamiętam je dokładnie. Rozmowa na korytarzu z głów­nym lekarzem sądowym San Francisco Boydem Stephensem, który właśnie skończył zeznawać, jeszcze bardziej przybliża te pełne emocji chwile sprzed lat. Zeznaję pod przysięgą. Cały dzień opisuję zebrane do­wody, badania porównawcze i ich rezultaty. Następnego dnia odpowiadam na pytania obrony – koncentrują się one wokół tego, czego ze stuprocentową pewnością ustalić się nie dało: że to właśnie Ng pociągał za spust.

Przewód sądowy trwał osiem miesięcy, ale ławie przysięgłych wystarczyło tylko kil­ka godzin, żeby skazać Nga na karę śmierci za zabójstwo sześciu mężczyzn, trzech ko­biet i dwóch kilkumiesięcznych chłopców. Pozostałych morderstw, kradzieży i rozbo­jów, w tym zabójstwa właściciela hondy, nie udało się udowodnić. Charles Ng do dziś siedzi w celi śmierci więzienia San Quentin, oczekując na wykonanie wyroku. Czy zostanie stracony? Raczej tak. Obywatele stanu zdecydowali o utrzymaniu kary śmierci w Kalifornii.

Śmierć długo czekała na Richarda Rąmireza – seryjnego mordercę’ z Los Ange­les, który przyjechał na gościnne występy do San Francisco w czasie, gdy policja zajmowała się wyczynami Charlesa Nga.

Richard Ramirez terroryzował Los Angeles już od roku, gwałcąc, rabując i mordując. Na miejscach zbrodni rysowały diaboliczny pentagram, a ofiary, które prze- ‘ żyły atak, wspominały straszliwy odór jego ciała. Ramirez pocił się straszliwie, a nie dbał o higienę.

 

Nie zostawiał żadnych śladów biolo­gicznych – odcisków palców, włosów czy naskórka. Mieliśmy tylko jego opis, po­dawany przez ofiary, które przeżyły bru­talne ataki i złożyły na policji zeznania. Ale od początku.

W sierpniu 1985 roku w spokojnej dzielnicy Lakeside w San Francisco chiń­skie małżeństwo zostało zaatakowane przez śmierdzącego bandytę. Mężczyzna ten wszedł do domu przez okno, zastrzelił gospodarza, po czym zgwałcił i postrzelił jego żonę. Kobieta przeżyła atak i podała dosyć dokładny opis napastnika. Na miej­scu zbrodni znaleziono łuskę z pistoletu małego kalibru. Z podanego przez ofiarę opisu szybko wywnioskowano, że prawdo­podobnym sprawcą jest poszukiwany seryj­ny morderca z Los Angeles. Wiadomo było, że tamtejsi prokuratorzy będą pilnowali ba­listycznych dowodów, zabezpieczonych na miejscach zabójstw na południu Kalifornii i na przysłanie ich do San Francisco raczej nie mogłem liczyć. Skorzystałem więc z tego, że szefem wydziału zabójstw naszej policji był funkcjonariusz polskiego pocho­dzenia George Kowalski. Bardzo dobrze nam się pracowało, George miał do mnie zaufanie i szybko (zazwyczaj była to kwestia tygodni) podpisał moją delegację do Los Angeles. Po wizycie w zakładzie medycy­ny sądowej i odebraniu pocisku wyjętego z ciała ofiary poleciałem do Los Angeles, ‘gdzie w laboratorium kryminalistycznym szeryfa porównałem „nasz” pocisk i łuskę z materiałem dowodowym z trzech innych morderstw dokonanych przez podejrza­nego mężczyznę. Pociski i łuski doskonale do siebie pasowały, ale trzeba było jeszcze złapać mordercę, a śmierdzący bandyta nie próżnował. Tydzień po wydarzeniach w Lakeside uderzył ponownie: zabił mężczyznę i zgwałcił jego narzeczoną. Narze­czona podczołgała się do okna i zdołała opisać samochód, którym morderca odje­chał. Jakiś przypadkowy nastolatek, pamię­tając ten opis, zanotował częściowy numer rejestracyjny pomarańczowej toyoty.

Cztery dni później policja odnalazła ten samochód, porzucony. Oczywiście został skradziony, ale na lusterku znaleziono odcisk palca, który zidentyfikowano jako należący do Richarda Ramireza, sprawcy wszystkich tych seryjnych mordów i gwał­tów. Wreszcie do opisu mordercy i portre­tów pamięciowych można było dodać imię, nazwisko oraz zdjęcia. W mediach opubli­kowano fotografie Ramireza. Następnego dnia we wschodnim Los Angeles wściekły tłum zatrzymał i pobił Ramireza w trakcie próby kradzieży kolejnego auta. Można powiedzieć, że aresztowanie przez policję uratowało mu wtedy życie…

(…) W 1989 roku Ramirez został skazany na karę śmierci, a w 2006 roku całkowicie za­kończyły się wszystkie odwołania i manewry jego obrony. Czekał na wykonanie kary kilka lat, ale natura okazała się szybsza niż wymiar sprawiedliwości – Ramirez zmarł 7 czerwca 2013 roku z powodu niewydolności wątroby, co było konsekwencją wieloletniego naduży­wania twardych narkotyków.

Dodam, że prokurator z San Francisco postanowił nie wnosić aktu oskarżenia przeciwko Ramirezowi za morderstwo i gwałt z sierpnia 1985 roku. Tłumaczył to chęcią trzymania tego aktu „w zapasie” – na wypadek gdyby obrona użyła jakiegoś kruczka prawnego w procesie w Los An­geles i uniemożliwiła skazanie Ramireza na karę śmierci. Złożenie aktu oskarżenia w San Francisco dałoby możliwość osobnego procesu i uzyskania wyroku śmierci.

Ponury epilog tej sprawy dopisało życie w 2009 roku. Laboratorium kryminalistycz­ne policji w San Francisco porównało DNA Ramireza z próbką, która została zabezpie­czona na miejscu morderstwa dziewięcio­letniej dziewczynki w piwnicy jednego z hoteli w San Francisco w 1984 roku. Hotel ten znajdował się niedaleko innego, w któ­rym mieszkał w tamtym czasie Ramirez.

Ta procedura nazywa się cold hit, czyli „uderzenie w ciemno” – próbkę DNA zna­lezioną podczas niewyjaśnionego dotych­czas przestępstwa (najczęściej morder­stwa) porównuje się z danymi z CODIS, czyli bazy zawierającej informacje o DNA około miliona dwustu tysięcy skazanych już przestępców. Próbkę z hotelu połączo­no z Ramirezem…