Ech, katorżnikiem być

Z dr. Janem Trynkowskim, autorem przemowy  do „Dziennika syberyjskiego” Juliana Glaubicza Sabińskiego, rozmawia Tomasz Diatłowicki

Dla Polaków zsyłki do Rosji są fragmentem mitu narodowego. Czy nie jest on trochę zafałszowany?

Losy polskich zesłańców syberyjskich w XIX w. nie zawsze były tak straszne, jak sądzimy. Bywało, że pracowali w zawodzie i otrzymywali hojne wynagrodzenie!

Nieporozumieniem jest powszechne używanie słów „Sybir” i „Syberia” jako synonimów. „Sybir” to zmitologizowane dowolne miejsce zesłań. „Syberia” to konkretna kraina. Gdziekolwiek trafiali zesłańcy – uważano, że na Syberię. A przecież często kierowano ich do guberni europejskich. Fałszywy stereotyp pojawił się wraz z pierwszymi zesłańcami z końca XVIII w., czyli konfederatami barskimi. Przedtem na Syberii żyli już Polacy, jeńcy z czasów wojen z Moskwą. W naszej świadomości „Sybir” to kraina leżąca na północy. Słowacki w „Kordianie” pisze: „Polska jak kompas na północ obrócona, w Sybir patrzy mroźny”. A wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zobaczyć, że Irkuck jest położony bardziej na południe niż Warszawa.

Czym jest w naszym wyobrażeniu wypełniony ten mityczny Sybir?

On jest raczej pusty. Tę pustkę niezmierzoną wypełniają obrazy: kibitki, knut, okowy, żandarmi, kopalnie…

I katorżnik przykuty do taczki.

To też stereotyp. Kryminalni rzeczywiście byli tak traktowani, ale zesłańcy polityczni – rzadko. Z okresu międzypowstaniowego znam jeden i to szczególny przypadek przykucia do taczki. Piotra Wysockiego, który z kolegami podjął próbę ucieczki z bronią w ręku. Złapano ich, obito i przykuto do taczek.

Czym się różnią zesłania XIX-wieczne od XX-wiecznych?

Wszystkim. Podobna jest tylko geografia. W XIX w. kryminalni byli „mierzwą”, a polityczni elitą wśród zesłańców. Urzędnicy rosyjscy na Syberii wiedzieli, że to przyzwoici ludzie, wykształceni i mogący się przydać. W XX-wiecznych łagrach to polityczni byli „mierzwą”. I taka jest najistotniejsza różnica. Odrzuca mnie mówienie, że wywózki z XX w. to dalszy ciąg tych z poprzedniego stulecia. Rosja XIX-wieczna nie była krajem totalitarnym. Jakikolwiek był system carski, był systemem prawa. Z wielu pamiętników wiemy, że jeżeli prawa nie przestrzegano, to raczej na korzyść zesłańca. Gdy był na zesłaniu lekarz, który nie miał prawa wykonywania zawodu, miejscowy administrator pozwalał mu praktykować. Przecież najczęściej nie miał takiego specjalisty w promieniu kilkuset kilometrów. Władza w Petersburgu niby nic o tym nie wiedziała, lecz ten lekarz nie tylko pracował, ale i zarabiał. W oficjalnych dokumentach był np. stróżem w szpitalu. Zachowały się rachunki. Wiemy, że za jedną kurację lekarz potrafił brać 400–500 rubli. W tym samym czasie nauczyciel gimnazjum na ziemiach polskich rocznie zarabiał 800 rubli.

Z jakiego środowiska pochodził Julian Glaubicz Sabiński? Do jakich organizacji należał?

Pochodził z drobnej szlachty z okolic Kamieńca Podolskiego. Należał do elity intelektualnej i patriotycznej Podola, masonerii.Był członkiem Związku Wolnych Synów Podola, przypuszczalnie miejscowej kontynuacji Wolnomularstwa Narodowego Waleriana Łukasińskiego. Brał aktywny udział w powstaniu listopadowym, a w 1833 r. w tzw. zaliwszczyźnie. Następnie wstąpił do Stowarzyszenia Ludu Polskiego Szymona Konarskiego. W końcu został aresztowany i zesłany. Po powrocie skazano go ponownie na zesłanie. Umarł, nie wróciwszy do kraju. To bez wątpienia dzielny człowiek, ale takich losów było wiele. Gdyby nie dziennik, dziś byśmy się Sabińskim nie interesowali.

Dlaczego dzieło Sabińskiego jest szczególne?

Jest to jedyny dziennik – a nie pamiętnik, pisany po latach – zesłańca syberyjskiego, jaki znamy. Pisał go systematycznie przez prawie 19 lat. Dopiero w ostatnim okresie życia wpisy są rzadsze. Oczywiście dziennik nie zawiera całej prawdy. Treść poddano wielostopniowej cenzurze, nie tylko obyczajowej (autor pisał dla swoich dzieci). Sabiński wobec Rosjan wszystkiego się wypierał. Udało mu się ich przekonać, że nie brał udziału w powstaniu listopadowym. Kiedy aresztowano go za udział w spisku Konarskiego, poszedł tą samą drogą. Mimo to zesłano go. Inni skazani i ich rodziny pisali podania o łaskę. Sabiński nie pisał próśb, lecz skargi, jako ofiara niesprawiedliwych represji. Jednak ten numer „na bezczelnego” nie przeszedł. Zresztą władze i tak nie wiedziały o wielu znanych nam jego poczynaniach – np. o przerzucaniu przez granicę emisariuszy.

Więc Sabiński liczył się z tym, że nadzorcy mogą przejąć jego dziennik, i o wielu sprawach z przeszłości nie pisał.

Tak. Kilkakrotnie robiono mu rewizje. Dziennika jednak nie znaleziono.

Dokąd Sabiński został zesłany?

Od schyłku 1839 r. był na katordze w Usolu w zakładach solnych, kilkadziesiąt kilometrów od Irkucka. Naczelny dyrektor warzelni na Syberii potrzebował nauczyciela dla dzieci. Sabiński uczył ich języków obcych. Wyszedł z katorgi w 1843 r. i jako osiedleniec przeniósł się do domu księcia Wołkońskiego, czołowego dekabrysty. Uczył jego syna. Nie brał za to grosza. Jego zdaniem polscy zesłańcy tyle zawdzięczali dekabrystom, że to nie wypadało. Zresztą jako szlachcic był przekonany, że branie pieniędzy jakoś by go uzależniało. Wolał otrzymywać pomoc z niezbyt zamożnego domu (często się zapomina, że zesłania były dużym obciążeniem dla wielu polskich gospodarstw). Z czasem Sabiński uczył też dzieci miejscowej elity. Dzięki temu potrafił innym zesłańcom załatwiać rzeczy zupełnie niewiarygodne. Poszedł np. do gen. Zapolskiego i powiedział: „Jest tu wcielony karnie do wojska taki a taki. Czy nie można by zrobić tak, żeby nie musiał mieszkać w koszarach i nosić munduru, ale mógł uczyć francuskiego?”. Pada odpowiedź: „Bardzo proszę”.

Właśnie od Sabińskiego dowiadujemy się, że rzeczywiste losy wielu zesłańców były inne niż te zapisane w urzędowych papierach.

W okresie międzypowstaniowym los zesłańca przede wszystkim zależał od niego samego – od jego wykształcenia, przedsiębiorczości itd. Oczywiście zesłańcy rozpaczali po utracie wolności, ojczyzny i rodziny. Niektórzy uciekali więc w pijaństwo i moralnie upadali. Ale inni wracali z zesłania bogatsi, niż wyjeżdżali. Niektórzy, cierpiąc później biedę na emigracji w Paryżu, wspominali, jak w gruncie rzeczy dobrze mieli na zesłaniu. Znane są też przypadki suchotników, którzy wracali z Syberii zdrowi, bo był tam dla nich znakomity klimat. Nie chciałbym jednak, żeby ktoś odniósł wrażenie, że chwalę zesłania. Podobno najgorsza była droga.

Przeczytałem kilkadziesiąt pamiętników zesłańców. Zwykle około jedna trzecia ich objętości poświęcona jest drodze. To było straszne doświadczenie. Oczywiście nie wyglądało tak, że tysiące kilometrów pokonywano na piechotę i w kajdanach. Chociaż i tak się zdarzało. Ale codziennie, bez względu na pogodę, przebywano ok. 30 km. Miejsca etapowe były zawszone, zapluskwione, brudne. Nie jedzono za dobrze, choć lepiej, niż nam się wydaje. Znalazłem listę codziennych wydatków, spisaną przez zesłańców. Czytałem ją w stanie wojennym; z niejaką zazdrością myślałem o tym, ile oni jedli wtedy mięsa.

A jaki obraz Rosjan utrwalili zesłańcy?

Odpowiem cytatem z dziennika Sabińskiego. Lato 1844 r., letnia rezydencja Wołkońskich. „Dziś przypłynął tu Angarą z Irkucka pan Bezobrazow. U stołu była rzecz o różnych plemionach słowiańskich, o rodzinnych pomiędzy nimi cechach podobieństwa (…). Wtem nagle Bezobrazow obraca się do mnie z tymi słowami: »Kiedyż na koniec czas przyjdzie, że wszelka nienawiść i niechęci narodowe między nami ustaną? Że już nie jak Polak na Rosjanina, albo odwrotnie, lecz jak bracia Słowianie wzajem na siebie patrzeć będziemy?«. Zdziwiony takim zagadnięciem, »Wtedy taki czas przyjdzie«, odparłem, »kiedy już stanie się rzeczą niemożebną, by mnie lub komu bądź z moich ziomków pytanie to czynione było w Syberii«”.

Co kształtowało mit Sybiru – poza zasadniczym faktem, że pobyt tam był formą represji za czyny niepodległościowe?

Na mit Sybiru nakładają się inne polskie mity, np. przedmurza zachodniej cywilizacji i przynależności do jedynie słusznego chrześcijaństwa. Nasi zesłańcy byli wychowywani w takim przekonaniu.

Chce pan potwierdzić opinię Dostojewskiego o Polakach wywyższających się nad innych?

Oczywiście, bo często ze wspomnień wynika, że wszystkie pożyteczne rzeczy na Zabajkalu zrobili Polacy. Pierwsza uprawa ziemniaków – Polacy, wytwórstwo sera – Polacy itd. Duże zasługi tam położyliśmy, ale bez przesady. Poza ewidentnymi zasługami naukowymi w badaniu Syberii są to często rzeczy trudno uchwytne. Wielu zesłańców było nauczycielami języków, gry na fortepianie, rysunku. To przecież zostawiało ślad. A weźmy lekarzy: jak zmierzyć, ile istnień ludzkich ocalili?

Myśli pan, że polskie osiągnięcia są na Syberii pamiętane?

Na różnych sesjach naukowych spotykałem się z uczonymi z Jakucji. Ich opowieści o tym, co Polakom zawdzięczają, były naprawdę wzruszające. Jedyny słownik języka jakuckiego – Edwarda Piekarskiego. Opis kultury i obyczajów – Wacława Sieroszewskiego… Oni tym ludziom stawiają pomniki! Napomykali też o „Solidarności”, że była dla nich wzorem. Mówili to szczerze.