Jesteśmy postrzegani przez pryzmat grupy, którą się otaczamy. Efekt cheerleaderki

Niektórych rzeczy po prostu nie warto robić samemu. Czasem nawet na randkę lepiej iść w większym towarzystwie – trzeba je tylko odpowiednio dobrać.
przyjaciele, przyjaźń, ludzie
przyjaciele, przyjaźń, ludzie

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego nos Micka Jaggera wydaje się odrobinę mniejszy niż zazwyczaj, gdy muzyk jest obok kolegów z zespołu? Albo czemu niepozornemu Ringo Starrowi w otoczeniu reszty Beatlesów przybywa centymetrów? I dlaczego dziewczyny ze Spice Girls razem olśniewały, a osobno – już trochę mniej? Jesteśmy postrzegani przez pryzmat grupy, w której się znajdujemy – wyjaśniają psychologowie. I podpowiadają, że jeśli chcemy wydać się bardziej atrakcyjni, powinniśmy zadbać nie tylko o strój, makijaż i fryzurę, ale także o towarzystwo.

Efekt cheerleaderki

Wszystkiemu winne jest ludzkie oko, a dokładniej mechanizm uśredniania. Kiedy patrzymy na grupę ludzi, wyciągamy średnią z ich wyglądu. Jest ona zwykle całkiem niezła – w otoczeniu odrobinę ładniejszych od siebie ci trochę mniej atrakcyjni zyskują na urodzie. Co prawda mózg jest wybredny – lubi symetrię i za piękne uważa raczej twarze symetryczne, a nie asymetryczne – kiedy jednak tych twarzy jest dużo obok siebie, jest w stanie nieco zmniejszyć swoje wymagania. Psychologowie z University od California nazwali to zjawisko efektem cheerleaderki (choć można by je także nazwać efektem drużyny koszykarzy): każda z dziewcząt w atrakcyjnej grupie okazuje się bardziej olśniewająca, niż gdyby postawić ją obok i poprzyglądać jej się dłuższą chwilę. Wówczas być może spostrzeglibyśmy, że nie ma tak wysmukłych nóg ani tak wielkich oczu, jak nam się jeszcze przed chwilą wydawało.

Drew Walker i Edward Vul, psychologowie z University of California w San Diego, sprawdzili w doświadczeniu z udziałem 130 osób (studentów, jak to bywa najczęściej w testach psychologicznych), w jaki sposób otoczenie wpływa na postrzeganie pojedynczej osoby. Badanym pokazano zdjęcia 

100 kobiet i mężczyzn. Fotografie przedstawiały ich w niewielkich grupach lub pojedynczo. Rezultat badania nie zdziwił: twarze na fotografiach solo były odbierane jako mniej atrakcyjne niż te w towarzystwie. Działo się tak niezależnie od tego, czy na zdjęciu była kobieta, czy mężczyzna, i niezależnie od tego, kto oceniał, kobieta czy mężczyzna.

Czy wystarczy więc, by niezbyt atrakcyjna koleżanka poszła do klubu z oszałamiającą pięknością, a uroda drugiej spłynie na pierwszą? Niestety, nie do końca. „Istnieje jeszcze coś takiego jak efekt kontrastu. Dlatego nie radzę, by niepozorna szara myszka udawała się na podryw w towarzystwie klasycznej piękności. Będzie między nimi tak duża różnica, że ta pierwsza zniknie w tłumie i nie znajdzie adoratora. Będzie się wydawała jeszcze mniej atrakcyjna niż jest” – ostrzega dr Anna Braniecka, psycholożka z Uniwersytetu SWPS.

 

„Umiejętność dobrania sobie towarzyszki czy towarzysza o określonym wyglądzie może zwiększyć lub zmniejszyć naszą szansę na podryw. Lepiej by jedna z osób była średnio atrakcyjna – powiedzmy na 5, a druga – atrakcyjna na 6. Wówczas obie mają szansę mieć atrakcyjność na poziomie 5,5”. 

Kiedy patrzymy na grupę ludzi, wyciągamy średnią z ich wyglądu: w otoczeniu trochę ładniejszych ci nieco mniej atrakcyjni zyskują na urodzie 

Prawdopodobnie moglibyśmy nauczyć się wykorzystywać ten efekt dla swoich egoistycznych celów. Ale czy nie byłoby to wstrętne, gdybyśmy kolegowali się z kimś tylko dlatego, by wykorzystać jego atrakcyjność do poprawienia własnej? W każdym razie, zanim zgodnie z radą z piosenki Kabaretu Starszych Panów zjednoczymy się „wespół w zespół”, powinniśmy przyjrzeć się sobie i oszacować swój stopień atrakcyjności.

Kiedy więcej znaczy lepiej

Są jednak i takie sytuacje, w których bycie wśród ludzi działa na naszą korzyść niezależnie od tego, jakiej wielkości jest nasz nos i czy mamy proste zęby. Otaczanie się sporą grupą stanowi synonim powodzenia towarzyskiego, co zdecydowanie zwiększa atrakcyjność jednostki, zwłaszcza wśród nastolatków, ale nie tylko. „Z wiekiem ta zależność się zmienia: o ile czterdziestolatkowie otoczeni wianuszkiem adoratorów są odbierani pozytywnie, o tyle seniorów raczej taki tłum onieśmiela” – mówi dr Anna Braniecka.

Istnieją też podstawowe różnice w postrzeganiu tłumu przez kobiety i mężczyzn w sytuacji miłosnych polowań. Otoczona przez adoratorów kobieta zwykle nie onieśmieli mężczyzny. „Z badań wynika, że panowie chętnie idą w konkury, nie odstraszają ich konkurenci. Ba – wydaje się, że jest dla nich ważna opinia znajomych i kolegów na temat danej kobiety” – mówi dr Braniecka. Odwrotnie wygląda sytuacja w przypadku pań. Zbyt szeroki wianuszek wielbicielek wokół mężczyzny budzi w nich niepokój – kobiety raczej nie będą się ścigać, żeby osiągnąć sukces w ramionach tego wybranego. Odpuszczą i zadowolą się tym, któremu one także wpadną w oko bez stawania w blokach startowych.

Podwójne szczęście lepiej smakuje

Załóżmy, że mieliśmy szczęście i z klubu – także dzięki odpowiedniemu wsparciu znajomych – nie wyszliśmy samotnie. Potem zaś już dzięki naszym osobistym przymiotom ducha i ciała udało nam się znajomość rozwinąć i pogłębić. Czy warto pochwalić się powodzeniem przed przyjaciółmi? 

Wiadomo – prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Za dobrego przyjaciela uważamy często osobę, która zabiera nas na piwo i pociesza, gdy nie zdali albo nie dostaliśmy awansu. My odwzajemniamy, pozwalając wyżalić się koledze, którego właśnie rzuciła dziewczyna. Z nowych badań wyłania się jednak nieco inne wyobrażenie o przyjaźni: bratniej duszy równie mocno jak w chwilach klęsk ludzie potrzebują wówczas, gdy powodzi im się szczególnie dobrze.

Po co mielibyśmy słuchać o sercowych podbojach pięknej koleżanki? Choćby po to, by być szczęśliwszym! Okazuje się, że kiedy przyjaciel czy przyjaciółka opowiada ci o swoim sukcesie, obie strony czerpią z tego korzyści. On czy ona, bo jeżeli zrelacjonuje ci np. udaną randkę, będzie miał(a) milsze i bardziej szczegółowe wspomnienia z tym związane (co przyda się w chwilach gorszego samopoczucia). Ale i ty czerpiesz siłę z pozytywnego nastawienia swoich znajomych.

 

Z nowych badań wynika, że najszczęśliwsi są ci, którzy pozostają przy znajomych, kiedy w ich życiu wszystko się dobrze układa, i których sukcesy odbierają z radością. „Mówiąc inaczej: w naszym interesie powinno leżeć, aby naszym przyjaciołom wiodło się jak najlepiej, bo wtedy także my opływamy w dobrostan” – podkreśla dr Anna Braniecka. Potwierdzają to badania Shelly Gable z University of California, dowodzące że kiedy ludzie nie potrafią cieszyć się z sukcesów bliskich, wzrasta prawdopodobieństwo, że ich relacja się rozpadnie (uwaga! częściej dzieje się tak w przypadku mężczyzn, którzy – jak wynika z ostatnich badań – rzadziej potrafią cieszyć się z sukcesów partnerki niż na odwrót).

Nie wszyscy ludzie jednak czerpią radość z sukcesów innych, jednocześnie im przy tym nie zazdroszcząc. „Umiejętność bezinteresownego cieszenia się z powodzenia innych ludzi jest sama w sobie komplementem dla nas. Dlaczego? Bo stanowi niepodważalny dowód, że mamy dojrzałą osobowość i umiemy regulować swoje emocje” – dodaje dr Anna Braniecka. Jednym słowem: że jesteśmy wypełnieni miłością do innych, bez względu na to, czy mają nosy małe czy duże. 

Więcej:psychologia