“Doświadczyła wielu cierpień, nieustannie wyczuwała obecność zła” [FRAGMENT KSIĄŻKI]

– Jeśli odbierasz świat sercem, a nie rozumem i często odczuwasz więcej, niż chcesz, to nie jesteś sam – mówi Jamie Tworkowski. Na polskim rynku ukazała się jego książka „Emocje ZA BARDZO”, w której dzieli się z czytelnikami trudnymi historiami ze swojego życia, by ich przekonać, żeby przyznali, że w cierpieniu nie ma nic złego, i poprosili o pomoc. Oto jedna z nich.
“Doświadczyła wielu cierpień, nieustannie wyczuwała obecność zła” [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Z  głośników  słychać  zespół  Pedro  the  Lion,  otacza  nas  miasto widoczne za otwartymi oknami. Ona siedzi i śpiewa. Nogi ma podkurczone na siedzeniu dla pasażera; jej piękny głos jest tłumiony głośnymi dźwiękami. Muzyka to bezpieczny obszar, a Pedro należy do jej ulubionych zespołów. Dociera do mnie, że ona nie zobaczy tego widoku przez następnych kilka tygodni. Pochylam się, wiedząc, że będę musiał o tym napisać i pytam ją, co by powiedziała na to, że jej historia stanie się znana wielu ludziom. Uśmiecha się i odpowiada: „Powiedz im, by patrzyli w górę, by pamiętali gwiazdy”.

Myślałem  o  napisaniu  piosenki,  ponieważ  piosenki  nie  muszą mieć zakończenia i dlatego, że znaczą one dla niej tak wiele. Historie muszą się jakoś kończyć, a piosenki można śpiewać, nie wiedząc, co nastąpi dalej. Te słowa, jak większość słów, zostaną napisane nocą między huraganem a przystanią mającą przynieść jej nadzieję.   

Renee ma dziewiętnaście lat. Gdy ją spotkałem, ciągle była pod wpływem kokainy. Nie spała od trzydziestu sześciu godzin i nie zasnęła  przez  kolejne  dwadzieścia  cztery.  Miała  w  sobie  mieszankę kokainy, trawki i alkoholu. Zgodziła się z nami spotkać, wysłuchać i na to, byśmy się za nią pomodlili. Poprosiliśmy Renee, by poszła z nami, by pokonała tę straszną ciemność. Odpowiedziała, że jutro pójdzie na odwyk, że teraz nie jest jeszcze na to gotowa. To i tak była  olbrzymia  zmiana.  Pomodliliśmy  się  i  pożegnaliśmy;  ciężko było wyjść bez niej.

Doświadczyła tak wielu cierpień: jako dziecko miała przerażające sny i od tamtego czasu nieustannie wyczuwała obecność zła. Czuła na sobie dotyk wstrętnych nagich mężczyzn, walczyła z depresją, uzależnieniem i samobójczymi myślami. Jej ręce pamiętają dotyk ostrza żyletki, pięćdziesiąt ran, które sama sobie zadała. Sześć godzin po tym, jak ją spotkałem, czuła się jak w pułapce: dwie grupy „przyjaciół” proponowały całkowicie inne rozwiązania. Wszyscy śpią, wschodzi słońce. Pociąga długi łyk wódki, bierze żyletkę ze stołu i zamyka się w łazience. Tnie się, używając żyletki, by napisać na lewym przedramieniu wielkimi literami słowa „DO DUPY”.

Siostra w ośrodku zdrowia widzi ranę kilka godzin później. Ośrodek nie ma możliwości detoksykacji; nie zostaje przyjęta, gdyż uznano to za zbyt duże ryzyko. Przez następnych pięć dni to my z czułością się nią opiekujemy. My stajemy się jej szpitalem; możliwość niesienia pomocy przepełniła nas spokojem. Nie da się dobrze wyrazić tego słowami, lecz to my staliśmy się wtedy dla niej kościołem, ciałem Chrystusa, który przybył, by zaspokoić jej potrzeby, by otoczyć ją miłością.

Jest pełna kontrastów, pełna życia i jednocześnie bliżej śmierci, niż ktokolwiek kogo dotychczas znałem, na przykład jak Johnny Cash czy pewien reżyser teatralny. Jej sposób myślenia i poczucie humoru wskazują na kogoś, kto dziewiętnaście lat ma już dawno za sobą. Gdy opowiada mi swoją historię, jest pełna pokory, cicha i łagodna, jak gdyby ukształtowana przez skumulowane cierpienie setek żyć.

Czuję się uprzywilejowany, lecz jednocześnie bliski załamania, gdy jej słucham. Jej życie było dotychczas bardzo straszne, jednak w wypowiadanych przez nią słowach jest jakiś rodzaj łagodnej nadziei i w kolejne wieczory jestem świadkiem, jak najpiękniejsze dziewczyny w pokoju mówią jej, że jest przepiękna. Myślę, że to Bóg chciał jej o tym przypomnieć.

Jeszcze nigdy niczego takiego nie przeżyłem. Doszedłem jednak do wniosku, że jeśli jesteśmy w stanie przeprowadzić przez pięć dni kurację odwykową, to jest to najbardziej superrzecz w tym kraju, prawdziwy rock and roll. Zaczęliśmy od podstaw: od zabawy, mnóstwa kawy ze Starbucksa i – na pewno zbyt dużej ilości – papierosów.

W czwartek wieczorem siedzi w loży na koncercie zespołu Marino, najlepszego w Orlando. Reprezentują kierunek indie-folk-fabulous, trochę przypominający cyrk. Renee ich uwielbia i uśmiecha się, gdy wskazuję jej faceta z Atlantic Europe zajmującego się wyszukiwaniem talentów, który przyjechał z Londynu specjalnie na ten występ.

Siedzi na dobrym miejscu, gdy kolejnego wieczoru grają Magic i Sonics i krzyczy z zachwytu po każdej strofie zaśpiewanej przez Dwighta Howarda. W drodze do domu zatrzymujemy się na kawę i by kupić książki Blue Like Jazz i Traveling Mercies Anne Lamott.

W sobotę jest w mieście koncert z cyklu Taste of Chaos. Nie jestem pewien, czy uda się nam dostać. Na szczęście kilka minut po zaparkowaniu jesteśmy już na sali. Występuje The rice, jeden z jej ulubionych zespołów. Renee stoi dziesięć stóp od perkusisty i nieustannie się uśmiecha. To magiczny moment, gdy muzyka i deszcz nad sceną mieszają się ze sobą. Pachnie uzdrowieniem i nadzieją.

W niedzielny wieczór jesteśmy w kościele; wiele osób gromadzi się po nabożeństwie, by pomodlić się za Renee, w ostatni dzień przed pójściem na kurację odwykową. Niektórych z nich nie znamy, lecz w ten wieczór wszyscy są przyjaciółmi. Nastrój modlitwy się zmienia, staje się ona coraz bardziej przesycona wsparciem. Mówimy do Boga, lecz myślę, że w taki sam sposób mówimy do niej; mówimy, że jest kochana i że nie jest sama. Jeden z nas zna ją najlepiej. Ryan siedzi z boku i, delikatnie trącając struny gitary, nuci inspirujące piosenki.

Po kościele dom zapełnia się przyjaciółmi, by jeszcze pobyć z nią chwilę przed pożegnaniem. Każdy ma dla niej jakiś upominek – słowa wsparcia, przytulenie. Renee bierze mnie na stronę i mówi, że chciałaby mi coś ofiarować. Uśmiecham się zaskoczony, zastanawiając się, co też to może być. Idziemy przez zatłoczony pokój do garażu, gdzie miała swoje rzeczy.

Daje mi żyletkę i mówi, że to ta sama, której użyła do przygotowania ostatniej linijki kokainy i do pocięcia się pięć dni temu. Miała ją cały czas ze sobą; doszła do wniosku, że ta noc będzie najtrudniejsza i nie powinna jej mieć. Wziąłem żyletkę ostrożnie, podziękowałem jej i instynktownie poczułem, że ten moment i ten podarunek zostaną ze mną. (…)

Gdy dojeżdżamy do centrum odwykowego, Renee kończy: „Gwiazdy zawsze tam są, lecz tracimy je z oczu przez pył i chmury. Tęsknimy za nimi w czasie burzy. Powiedz im, by nie zapominali o nadziei. Ona istnieje”.

Widziałem, jak życie do niej wraca; uważam to za przywilej. Gdy zaczęliśmy się nią opiekować, ktoś zaproponował zmiany, lecz jest to język biznesu. Miłość jest czymś lepszym. Stanąłem przed wyzwaniem i zmieniłem się; przypomniano mi, że miłość jest prostą odpowiedzią na wiele najtrudniejszych pytań. Don Miller mówi, że jesteśmy po to, by trzymać dłonie na ranach świata i tamować krwawienie. Zgadzam się z nim całkowicie.

Wielokrotnie prosimy Boga, by się nam ukazał. Modlimy się o pomoc. Być może Bóg prosi nas, byśmy to my byli tą pomocą, byśmy byli Jego ciałem, byśmy zajmowali się tym, co jest ważne. Nie jest niewidoczny, gdy powracamy do życia. Być może to trywialne, ale coraz bardziej wierzę, że Bóg jest miłością, przemawia za pomocą miłości i objawia się poprzez naszą miłość.

Dostrzegłem to w tamtym tygodniu i było to bardzo proste: trzeba przygarnąć załamaną dziewczynę, traktować ją jak księżniczkę, dać jej najlepsze miejsce w domu. Kupić jej kawę i papierosy, książki i przybory toaletowe. Powiedzieć jej coś prawdziwego, gdyż do tej pory znała tylko kłamstwa. Powiedzieć, że Bóg ją kocha. Powiedzieć jej o przebaczeniu i wolności; o tym, że została stworzona; o tym, że może tańczyć w białej sukni. To wszystko prawda.

Jesteśmy tylko proszeni, byśmy kochali, dawali nadzieję tak wielu ludziom, którzy jej nie mają. Nie będziemy mieli wpływu na zakończenie wszystkich historii, lecz możemy pomagać. Nie rozwiążemy wszystkich  tajemnic  i  niewątpliwie  przyjdzie  nam  z  tego  powodu cierpieć, lecz jest to najlepsza droga. Zostaliśmy stworzeni, by ofiarować miłość tam, gdzie jest cierpienie, by dawać siebie innym (..).

Nauczyłem się tak wiele przez jeden tydzień od tej dzielnej dziewczyny. Jest ona teraz bezpieczna w centrum odwyku, gdzie mimo ataków szaleństwa okazują jej cierpliwość, i wierzy, że Bóg wszystko odmieni, że oznacza On nadzieję i uzdrowienie wśród gwiazd. Renee prosiła, abyś o tym pamiętał.

 

Fragment książki “Emocje ZA BARDZO” Jamiego Tworkowskiego, założyciela TWLOHA, organizacji zapobiegającej samobójstwom i wspierającej ludzi pogrążonych w depresji czy uzależnionych od internetu, alkoholu czy narkotyków.