Fakt trochę zmyślony

Rodzime brukowce nie narodziły się wraz z upadkiem komunizmu. Istniały przed wojną i prawie w niczym nie różniły się od ich dzisiejszych naśladowców

Potworna zbrodnia. Matka przygwożdżona widłami do ziemi. Dwuletnia córeczka uduszona w szafie”, „Straszliwe obrzędy tajemniczej sekty w Indiach” – reklamowali warszawscy gazeciarze, wykrzykując tytuły z pierwszej strony „Kuriera Czerwonego”. – „Rekord bigamisty. W ciągu sześciu lat jedenaście żon”, „Śmiertelna bójka o kawałek śledzia. Zięć zabił teścia widelcem”.

„Nie wiem, czy jest drugie takie pismo w Europie
– o najpopularniejszej przedwojennej popołudniówce pisał Antoni Słonimski. – Brukowe, dość ruchliwe i dość cyniczne, obliczone na kuchty i szwaczki, nie podające prawie żadnych informacji poważniejszych, już w układzie, łamaniu i wielkich tytułach przeznaczone dla analfabetów”.

Prasa sensacyjna rozpowszechniła się w Polsce na początku ubiegłego stulecia, pół wieku później niż w ojczyźnie gatunku – Stanach Zjednoczonych. Rozwój przemysłu i migracja ludności do miast stworzyły nową grupę czytelników, oczekujących od gazet raczej rozrywki niż informacji. Koniunkturę na nowy rodzaj dziennikarstwa najlepiej wykorzystali dwaj przedsiębiorcy: Henryk Butkiewicz i Antoni Lewandowski, którzy w 1922 r. założyli w Warszawie koncern „Prasa Polska”. Do wydawnictwa należało kilkanaście tytułów – wszystkie adresowane do masowego i raczej mało wyrafinowanego odbiorcy. Wśród nich znajdowały się flagowe gazety koncernu: „Kurier Czerwony” i „Express Poranny”. Z racji koloru czcionek, używanych w winiecie i tytułach, nazywano je „czerwoniakami”.

W tym czasie większość gazet przeznaczonych dla inteligencji borykała się z trudnościami finansowymi. „Prasa Polska” – odwrotnie. Symbolem sukcesu była już siedziba wydawnictwa przy placu Unii Lubelskiej, zwana „Domem Prasy”, jeden z najbardziej okazałych budynków w Warszawie. „Gmach, jak na tamte czasy imponujący – wspominała jedna z dziennikarek „Kuriera”. – Wszystkie piętra, przeznaczone na pomieszczenia zarówno drukarni, zecerni, poligrafii, jak i gabinetów redakcyjnych, miały ściany z grubego szkła, tak że stojąc w jednym pokoju gmachu, widziało się na przestrzał, co się dzieje w całym »Domu Prasy«”.

Praca w „czerwoniaku” nie była może zajęciem najbardziej prestiżowym, ale z całą pewnością dobrze płatnym. W okresie prosperity wydawnictwo oferowało najlepszym dziennikarzom pensję w wysokości 1000 zł, powiększoną o również hojnie naliczaną wierszówkę. Była to suma przewyższająca kilkakrotnie honoraria w poważnych, opiniotwórczych dziennikach.

„Kurier” i „Express” redagowano według prostych zasad, sprawdzonych już w innych krajach. Krótkie teksty opatrywano dużą ilością zdjęć. O atrakcyjności pisma decydowały zwłaszcza tytuły: dobitne, pełne wartościujących przymiotników stanowiły kilkuzdaniowe streszczenie artykułu: „Wstrząsające zbrodnie szaleńca. Cztery trupy. Dwie kobiety ranne”, „Uciekła do Polski z Murzynem piękna Angielka na dwa dni przed ślubem”, „Zepsuta kierownica przyczyną katastrofy pod Wilanowem. Trzy osoby ranne, szofer aresztowany”.

W artykułach najczęściej opisywano rozboje, morderstwa i katastrofy. Doniesienia z zagranicy przeważnie dotyczyły wojen i skandali towarzyskich; eksponowano sensacje o egzotycznym posmaku w rodzaju „Naszyjnik Marii Antoniny w skarbcu maharadży Barbhanga”.

TRUPY POLSKIE – NAJCENNIEJSZE

 

Pierwszeństwo dawano doniesieniom lokalnym, wychodząc z założenia, że to one najbardziej poruszą czytelnika. Henryk Butkiewicz zazwyczaj instruował nowo zatrudnionych dziennikarzy: „Panie kolego, jeśli chodzi o atrakcyjność materiału przeznaczonego do warszawskiej gazety, kierujcie się następującą kolejnością: jeden trup na Marszałkowskiej równa się dziesięciu trupom w Paryżu, stu trupom w Nowym Jorku, tysiącom trupów w Brazylii, dziesięciu tysiącom trupów w Chinach. Jasne?”.

Łakomy kąsek stanowiły dramaty miłosne. „Dziś przed sądem apelacyjnym stanęła 20-letnia służąca Maria Roszkowska z Knyszyna – donosił ogromną czcionką „Express” – oskarżona o podstępne otrucie Franciszki Klepackiej, której wlała do ust podczas snu znaczną dozę kwasu karbolowego. Pomimo natychmiastowej pomocy Klepacka zmarła w straszliwych męczarniach. W toku śledztwa ustalono, że Roszkowska romansowała z mężem Klepackiej”.

Historie o tragicznych konsekwencjach sercowych rozczarowań obowiązkowo trafiały na pierwszą stronę: „Około godziny 11 wieczorem na pustej ulicy Panieńskiej na tyłach szpitala Przemienienia Pańskiego znaleziono wijące się na ziemi w bólach dwie młode dziewczyny. Powiadomiono policję i dziewczęta przeniesiono do szpitala, gdzie dyżurny lekarz stwierdził otrucie esencją octową. Obie samobójczynie umieszczono w szpitalu. Stan ich zdrowia jest ciężki. Jak wynika z dalszego dochodzenia, przyczyną zamachu na życie była miłość. Obie dziewczęta kochały tego samego chłopca, obie spotkał jednak zawód”. Podobne doniesienia trafiały niemal do każdego numeru.

Żelazna zasada, do których stosowały się przedwojenne tabloidy, głosiła, że pierwsza strona musi zawierać przynajmniej kilka wstrząsających informacji. Jeśli poprzedniego dnia nie zdarzyło się nic dostatecznie sensacyjnego, dziennikarzom pozostawało posiłkować się wyobraźnią.

„Pogryziona przez kota – głosił dramatyczny tytuł na pierwszej stronie jednego z numerów „Kuriera”. – Przy ul. Zamenhofa w domu nr 6 pogryziona została dotkliwie przez kota Maria Chmielewska lat 29, urzędniczka. Z trudem oderwano od niej rozwścieczone zwierzę. Pogryzioną opatrzył lekarz pogotowia”.

Znakiem firmowym „czerwoniaków” była kronika kryminalna. Doniesienia, które w innych gazetach trafiały na przedostatnią stronę, obok wiadomości sportowych, „Kurier” i „Express” umieszczały na czołówce. Podstawowym źródłem informacji nie były depesze agencji prasowych ani reporterzy, lecz przecieki z komisariatów. Przy ich gromadzeniu niezbędny był spryt i determinacja. „Zdobywanie wiadomości kryminalnych nie było sprawą prostą – pisał we wspomnieniach dziennikarz bulwarówki. – Kronika kryminalna wymagała wyjątkowych kwalifikacji. Opierała się w dużej mierze na przekraczaniu prawa, które nakazywało tajemnicę śledztwa aż do jego zamknięcia”.

Redaktorzy wiedzieli, że aby tekst był atrakcyjny, narracja musi skupić się na szczegółach. Którędy zamaskowani bandyci dostali się do domu ofiary? W jaki sposób obezwładnili domowników? Gdzie ukryte były kosztowności? W którą stronę uciekli złoczyńcy? Czytelnikom nie szczędzono dokładnych opisów i fachowych informacji. Tłumaczono, jak można odczytać przebieg bójki z kształtu ran oraz w jaki sposób włamywacze zdołali wyłączyć instalację alarmową. „Kurier Czerwony” jako pierwszy w historii polskiej prasy zaczął posługiwać się infografiką. Gdy cały świat ekscytował się w 1931 r. porwaniem synka amerykańskiego lotnika Charlesa Lindbergha, gazeta wydrukowała trójwymiarowy szkic domu, zaznaczając dokładnie trasę przebytą przez porywaczy.

Trzeba przyznać, że przedwojenne „czerwoniaki” stanowią dziś bezcenne źródło do historii przestępczości. Możemy się z nich np. dowiedzieć, że jeszcze w latach 30. zmorą stolicy była „banda korsarzy drogowych, grasująca na szosie między Radzyminem a Wyszkowem, która napada na powracających z Warszawy kupców i włościan”. Niektóre przestępstwa przywodzą na myśl sceny rodem z Dzikiego Zachodu. Regularnie dochodziło np. do napadów na pociągi. Szajki przyczajone w pobliżu zwrotnic i rozjazdów wykorzystywały moment, gdy lokomotywa musiała zwolnić i wdzierały się do wagonów, rabując podróżnych lub zabierając towar. Niejednokrotnie uzbrojeni w rewolwery konduktorzy odpowiadali ogniem, a strzelaninę słychać było nawet w okolicznych wsiach.

Pod koniec dwudziestolecia międzywojennego pojawiają się zwiastuny nowych form rabunku, do dziś boleśnie odczuwanych w dużych miastach. Oczywiście brukowe gazety pierwsze informują o nich. „Od pewnego czasu zdarzają się coraz częstsze wypadki kradzieży samochodów, pozostawionych na chwilę przez właścicieli na ulicy. Jest rzeczą wysoce prawdopodobną, że kradzieże popełnia ta sama, dobrze zorganizowana i sprytnie działająca szajka gangsterów samochodowych, a których wyczyny złodziejskie dotychczas uchodzą bezkarnie. Przed paru dniami ukradziono limuzynę pozostawioną przez Ludwika hr. Łubieńskiego przed zajazdem hotelu Bristol. Dziś z rana w lasku młocińskim tuż przy drodze znaleziono ukrytą w krzakach karoserię tego samochodu. Jest to Polski Fiat 508. Złodzieje zabrali z auta wszystkie cenniejsze, nadające się do łatwego spieniężenia części samochodu, a więc motor, koła i inne akcesoria. Pozostał tylko goły szkielet podwozia”.

BEZKOMPROMISOWA ULEGŁOŚĆ

Nieodłącznym uzupełnieniem sensacji był populizm: „Kurier” i „Express” wysoką sprzedaż zawdzięczały w znacznej mierze językowi epatującemu grozą i przesyconemu pogardą wobec złoczyńców. „Czwarty dzień upływa od chwili dokonania potwornego mordu dwojga dzieci w mieszkaniu robotnika Witkowskiego przy ul. Towarowej – czytamy w „Kurierze” z 1938 r. – Cztery dni krwawy upiór z Towarowej przebywa na swobodzie – policja tropi jego ślady. Wszystkie szczegóły potwornego dramatu wskazują, iż mordercą jest zwyrodniały zboczeniec. Wyrafinowany przestępca snadź dobrze obmyślił plan działania, nim spełnił straszne dzieło. Nie ulega wątpliwości, iż krwawy upiór śledzi i bada rozwój i postępowanie śledztwa – zboczeniec przeciwdziała mu, podsuwając mylne ślady i tropy”.

Gazety poświęcone zbrodniom i kataklizmom jednocześnie pielęgnowały swój wizerunek jako prasy społecznie zaangażowanej. Pomstowano na drożyznę, bezrobocie i „trudny los prostego człowieka”. „Express” stworzył nawet specjalną rubrykę pod nazwą „Trybuna uciśnionych”, w której drukowano listy czytelników, skarżących się na doznane krzywdy. „Ludzie, co znoszą piekielną udrękę, żądają od władz zbadania potwornego stanu kolejek dojazdowych” – krzyczały nagłówki.

Dziennikarze bezkompromisowo tropili występki polityków – zarówno lewicy, jak i prawicy – i stawiali ich pod pręgierzem opinii publicznej. „Nowa skandaliczna kompromitacja magistratu na moście Kierbedzia” – pisano o niespodziewanych utrudnieniach w ruchu ulicznym. „Wariaci przemawiają w sejmie. Gorszące sceny w gmachu przy ul. Wiejskiej. Ustawa owiana duchem średniowiecza przyniosłaby nieobliczalne szkody miastom polskim” – krytykowano w 1925 r. rządowy projekt reformy przemysłu. Podawano nazwiska urzędników, którzy – pod pozorem udziału w konferencjach – na koszt miasta wciąż podróżowali za granicę. „Szeroka ręka w wydatkowaniu pieniędzy publicznych na sute diety i luksusowe koszty podróży wynika ze zbyt ciepłych stosunków i stosuneczków” – grzmiał „Kurier”.

Jednak do rządów sanacyjnych „czerwoniaki” odnosiły się z respektem, wręcz uniżonością. Drukowano dziarskie relacje z konferencji prasowych poszczególnych ministrów; wychwalano „podniesienie kultury produkcji i pracy organizacyjnej” i podkreślano, że dzięki „nadzwyczajnym uprawnieniom wojewodów” korupcja i marnotrawstwo zostały ukrócone. Obok spływających krwią reportaży śledczych publikowano życzenia z okazji imienin marszałka Rydza-Śmigłego: „w jego osobie zbiegła się bowiem cała świadomość historyczna narodu i otoczyła go powszechna wiara i miłość”.

Na początku lat dwudziestych „Kurier Czerwony”, odpierając zarzuty o schlebianie najniższym instynktom, napisał z dumą, że „ma odwagę pisać prawdę, o której inni wolą milczeć”. Rychło miało się okazać, że najbardziej istotną cechą prasy sensacyjnej jest konformizm – uległość zarówno wobec gustów czytelniczych, jak i dyktatorskich rządów.

Więcej:gazetyprasa