Gdy ojciec zjadał syna…

Rocznica wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 r. celebrowana jest w Rosji jako narodowe święto. W ten oto sposób nasi sąsiedzi podnieśli do rangi sacrum największy chyba skandal w dziejach polsko-rosyjskich. Nasz sarmacki kanibalizm

Jakub Sobieski, ojciec króla Jana III, podróżując w latach 1607–1613 po Europie zachodniej, odwiedził również Paryż. Tam był świadkiem wydarzeń związanych z zasztyletowaniem króla Henryka IV przez fanatycznego katolika François de Ravaillac. Egzekucja mordercy króla, który pragnął zakończyć wojny religijne pomiędzy katolikami a hugenotami, odbyła się 27 maja 1610 roku. Przed uśmierceniem przestępca został poddany wymyślnym torturom, m.in. rozerwaniu końmi. Jego szczątki posiekano szpadami na drobne kawałki, które zostały częściowo rozgrabione przez motłoch. Kilka kęsów trafiło do gospodarzy Jakuba Sobieskiego. „Ten gospodarz – wspominał potem Sobieski – na pozór stateczny, z brodą wielką, przyniósł też był kilka sztuczek ciała tego Rawaliaka i z furyi wielkiej, z jadu smażył je w jajecznicy i jadł je, na co oczy moje i oczy JM pana Branickiego patrzały”. Dwa lata później – choć w zupełnie innych okolicznościach – Polacy także zajadali się ludzkim mięsem.

SUMIENIE BUDZIŁŁY SIĘ BUDZI

 

Wypadki, o których mowa, miały miejsce w samym sercu Moskwy, na Kremlu. Były to czasy upadku Rosji, zwane „wielką smutą”. Trwała wówczas wojna moskiewska wzniecona i prowadzona „z okazyi fałszywych Dymitrów” od 1604 do 1618 r. W 1610 r. Moskwa została zajęta przez uzurpatora popierającego oddziały Polaków. W zmiennych kolejach losu, prowodyrów tej „imprezy”, następujących po sobie „łżedymitrów” zabito, zaś ich najemne oddziały i zwolenników powstańcy rosyjscy oblegali na Kremlu i w Kitajgrodzie. Uporczywe próby wyrwania się z matni ani próby odsieczy nie dały rezultatów. Garnizon polski znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Wtedy nastąpiło najgorsze. Oddajmy głos uczestnikom tych wydarzeń. Pisze Józef Budziłło, chorąży mozyrski, pod datą 14 Octobra 1612 r. Głód był tak wielki, „niesłychany i do wypisania trudny, jakiego żadne kroniki i historie nie świadczą (…), bo gdy już traw, korzonków, myszy, psów, kotek, ścierwa nie stało, więźnie wyjedli, trupy wykopując z ziemi wyjedli, piechota się sama między sobą wyjadała i ludzie łapając pojedli. Truszkowski [Wojciech], porucznik piechotny, dwu synów swych zjadł; hajduk jeden także syna zjadł, drugi matkę; towarzysz jeden sługę zjadł swego; owo zgoła syn ojcu, ociec synowi nie spuścił, pan sługi, sługa pana nie był bezpieczny; kto kogo zgoła zmógł, ten tego zjadł, zdrowszy chorszego pozbył”.

I dalej, w liście z 14 stycznia 1613 r. już po kapitulacji, w imieniu jeńców ten sam Józef Budziłło do króla Zygmunta III Wazy pisze: „Smakowali jednak naszemu brzuchowi dla łaski JKM, dla wdzięczności Ojczyzny, kotki, psy, szczury i łupieże, a potym z nich śmierdzące ścierwy zakroczne, robaczywe a roztoczone, skóry i rzemienie wszelakie, z siodeł i łuków żyłowania, pergaminy, woski, trawy i zielska wszelakie, które jeno ziemia nosi, na ostatek, gdy to śnieg nielitościwie odjął, drzewo tarte, siano drobno siekane i co jeno podobieństwo do oszukania potrzebnego żołądka mieć mogło. Ma kto na tym mało, nie trzeba do infuł kanibalskim morzem żeglować: lądem się takiego okrucieństwa na stolicy dojechało, kilkadziesiąt więźniów w głodnych brzuchach pogrzebiono, tych gdy nie stało, zrazu między sobą losy miotano, potem już tak łakomą paszczękę głodna samojedź rozwarła, że pan sługi, sługa pana, towarzysz towarzysza nie był bezpieczen, jawnie ludzie na rzezią brano, zabijano, w sztuki rąbano, pieczono, warzono, na rożnach obracano, żadna cząstka ciała darmo nie uszła, ustąpiła wnet przyrodzona miłość, a ociec dzieci swe, wzajem synowie rodziców na pokarm zabijali – kto dłuższy, tym lepszy. (…) Śmierdzących nawet trupów z mogił dobywano, o trupa zmarłego krewnego, komu by do zjedzenia potraw siły w człowieku nic, a jak mówią, ni rąk, ni nóg”.

W oblężonym Kremlu i Kitajgrodzie prócz żołnierzy były również ich rodziny, a także bojarzy, służba, kupcy i inni. Każdy martwił się tylko o siebie. Biedniejsi łapali gryzonie, psy i koty, zaś bogatsi za pieniądze i kosztowności kupowali resztki jedzenia. Rychło rozwinęła się kontrabanda z ludnością Moskwy – wymiana klejnotów na chleb. Lecz i to ukrócono, szczególnie po tym, jak coraz częściej zdarzały się podłe oszustwa za strony moskiewskich „kwatermistrzów”.

Najwięcej szczegółów o głodzie, który zapanował na Kremlu i w Kitajgrodzie, znajdujemy w relacji kupca kijowskiego Bożka Bałyki: „Tego roku dnia 14 września głód wielki zaczął uciskać, piechota nowa (600 piechurów węgierskich Feliksa Niewiarowskiego) zaczęła z głodu mrzeć i mało nie wszyscy umarli, i nasza piechota, i towarzystwo także wszystkich zjedli; Niemcy kotki i psy wszystkie wyjedli, zielskiem i trawą, i lada czym żywili się, bo wszystko Moskwa odjęła; drożyzna wielka nastała (…). A potem już głód nieznośny zaczął trapić, tak że piechota i Niemcy zaczęli ludzi rżnąć i jeść. My najpierw, idąc z sobornej cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy z nabożeństwa, głowę i nogi ludzkie w dole naleźli, w kajstrze (worku – przyp. JTB); wyciągnąwszy z turmy kilkunastu moskiewskich ludzi, piechurów, pomordowali, tych wszystkich zjedli (…) Pacholika jednego, niedawno zmarłego, z grobu wykopali i zeżarli”.

Zagłada z rąk oszalałych z głodu kanibali groziła nie tylko oblężonym, lecz także oblegającym Moskalom, np. Kozakom Trubeckiego. Dochodziło bowiem do tego, że zdeterminowani hajducy, nie bacząc na wrogów, zeskoczyli z murów Kitajgrodu, jednego z nieostrożnych oblegających porwali, zaraz zabili i skonsumowali. Bożek Bałyka pisze dalej: „Syn mytnika Petrykowskiego z nami w oblężeniu był, tego bez wieści porwali i zjedli i innych ludzi i chłopiąt bez liczby zjedli; przyszliśmy do pewnej izby, tamże natrafiliśmy na kilka beczek osolonego mięsa ludzkiego; jedną beczkę Żukowski, towarzysz Kołontajowy, wziął; (…) ponad dwóch set piechoty i towarzyszów zjedli”.

CENA LUDZKIEJ NOGI

Ale najgorsze miało dopiero nadejść. 16 października spadł śnieg. Opady były obfite. Przykryły trawę i korzenie, utrudniając głodującym do nich dostęp. Wnet wzmógł się niezwykle silny głód. W Kitajgrodzie jedzono trawę z łojem świecy, pasy i skórzane pochwy, kości, padlinę, a nawet księgi pergaminowe. Najistotniejszym problemem wszystkich wojskowych stała się już nie obrona przed wrogiem, ale znalezienie czegokolwiek do jedzenia. W śmiertelnych opałach znalazł się jeden z żołnierzy garnizonu, niejaki Bikowski, który nieopatrznie od towarzystwa swego z zamku oddalił się między piechotę. Tego piechurzy zaraz porwali i chcieli ubić nad rzeką. Uratowała go dopiero odsiecz towarzystwa, które usłyszało jego rozpaczliwy krzyk. Bardzo wielu usiłowało ratować się z tego piekła dezercją, ale i to było ryzykowne, gdyż tylko nielicznym udało się trafić na litościwych wrogów.

Wodzowie moskiewscy Trubecki i Pożarski od dezerterów z Kremla i Kitajgrodu, którym udało się zachować życie, dowiadywali się, że „z Moskwy uciekają wychodcy: Rusini, Litwini, Niemcy, i mówią, że na Kremlu i Kitajgrodzie ginie od ostrzału wielu ludzi i z głodu giną, a Litwini jedzą ludzi. Chleba i innych zapasów nie ma”. W garnizonie dochodziło do całkowitego upadku dyscypliny. Żołnierze w poszukiwaniu żywności m.in. mocno poturbowali księcia Fiodora Mścisławskiego. Sprawcami byli niejaki Woroniec i Szczerbina, którzy swój czyn przypłacili głowami. Na rozkaz Mikołaja Strusia, dowódcy garnizonu, pierwszy jako szlachcic został ścięty i pochowany. Kozaka Szczerbinę mimo wcześniejszych zasług (27 września 1612 r. przekradł się na Kreml z listem od króla Zygmunta III) powieszono. Ale nawet godzinę nie wisiał, gdyż piechota zaraz go odcięła i to bynajmniej nie z szacunku do „osoby nieboszczykowskiej”. Natychmiast porąbano go na sztuki i… zjedzono!

W tym okresie pewien żołnierz nieznany z nazwiska w porozumieniu z wrogiem chciał poddać jedną z baszt Kremla. Zdradę wykryto. Niedoszły sprawca został schwytany, skazany na śmierć i natychmiast zabity. Następnie zaś – jak łatwo się domyślić – skonsumowany. Ceny żywności osiągnęły na Kremlu niebotyczny pułap. Jednak mięso ludzkie okazało się być wyjątkowo tanie. Pod koniec października 1612 r. za kwartę gorzałki można było kupić 20 nóg lub 13–14 głów, za 1 kota – 4 nogi, za dwie myszy – ludzką głowę.

OKRUTNY ODWET

Wkrótce padł Kitajgród zdobyty przez żołnierzy moskiewskich Pożarskiego i Trubeckiego. Nie doczekawszy się odsieczy wojsk królewskich z Zygmuntem III i królewiczem Władysławem na czele, dowódca garnizonu moskiewskiego pułkownik Mikołaj Struś skapitulował.

Przed kapitulacją Polaków, która miała miejsce 7 listopada 1612 r., Moskale zobowiązali się pozostawić jeńców przy życiu. Obietnicy jednak nie dotrzymali. Podkomendnych pułkownika Strusia wydano na pastwę Kozaków. Przez następne dni oszalały z nienawiści motłoch katował ich na różne sposoby i uśmiercał. Tylko nielicznym udało się ujść z życiem. Żołnierzy z chorągwi Budziłły wybito w Galiczu do nogi. Taki sam los spotkał w Undzie podkomendnych Strawińskiego. Dowódcy polscy: starosta Struś, kapitan Charliński i Józef Budziłło mieli szczęście w nieszczęściu. Uratowali życie, spędziwszy wiele lat w moskiewskiej niewoli. Trudno dziś ocenić, jaki wpływ na rzeź pokonanych miała wiedza powstańców moskiewskich o kanibalizmie. Na pewno nie było to tajemnicą. Tym bardziej że znaleziono ewidentne dowody. Bez wątpienia to, co Kozacy zobaczyli w Kitajgrodzie, wywarło na nich upiorne wrażenie. Mnich Palicyn napisał, że w wielu domostwach znaleźli oni „dużo starannie podzielonych płatów ludzkich, solonych, i pod stropami dużo trupów”. Mięso ludzkie, niczym w jatce, było składowane, konserwowane i gotowe do spożycia. Ludożercy zasługiwali więc na bezlitosną zagładę.

Zdobycie Moskwy i utrzymanie Kremla przez 19 miesięcy przez wielu historyków zaliczane bywa do największych zwycięstw I Rzeczypospolitej na Wschodzie. Ale cena za ten przejściowy sukces była ogromna. Drugi i zarazem ostatni raz Polacy jako zwycięzcy byli w Moskwie 200 lat później. Razem z Napoleonem. I ten pobyt nie skończył się dla nas szczęśliwie. W trakcie Wielkiego Odwrotu Rosjanie „często spotykali Francuzów w szopach, siedzących wokół ognia na ciałach martwych towarzyszy, z których wycięli najlepsze kąski, by zaspokoić głód. Później słabli coraz bardziej i padali martwi, aby z kolei stać się pożywieniem innych”.

Kanibalizm we wschodniej Europie bynajmniej nie zniknął w XIX wieku. Upiór ludożerstwa odrodził się w XX w. w ZSRR. Już rewolucjoniści francuscy (np. Legendre i in.) chętnie posługiwali się frazeologią typu „Zabijcie arystokratów, pijcie ich krew, jedzcie ich ciało”, zaś druga zwrotka antyjakobińskiego hymnu termidoriańskiego brzmiała: „Cóż! Te ludożercze hordy, Które piekło wyrzygało, Głoszą rzezie, głoszą mordy! Twoją krwią okryte całe!”.