Hańba rasowa: Zakazane romanse

Dla nich to była miłość, dla hitlerowskich urzędników – hańba rasowa. Za intymne kontakty z Niemkami polskim robotnikom przymusowym groziła śmierć.

Gestapowiec zapytał Juliana Majkę, czy ma jakieś ostatnie życzenie. Niektórzy przed egzekucją prosili o papierosa albo odesłanie osobistych rzeczy rodzinie. „Nein!” – odpowiedział jednak energicznym głosem Polak. Wówczas musiał stanąć na skrzyni, a dwaj kaci założyli mu na szyję pętlę. „Cera straconego stopniowo zbladła, a jego głowa pochyliła się powoli w prawą stronę” – zanotował hitlerowski urzędnik Franz Xaver Schlemmer. Lekarz z SS stwierdził zgon. Scenie przypatrywali się okoliczni mieszkańcy, którzy wdrapali się na dach oddalonego o czterysta metrów domu. Z ręki do ręki wędrowała lornetka.

28-letni Majka zmarł 18 kwietnia 1941 roku o godzinie 10.13. Był jednym z pierwszych polskich robotników przymusowych, którzy zapłacili życiem za romans z Niemką. „Szacuje się, że w sumie w Trzeciej Rzeszy odbyło się około siedmiuset takich egzekucji robotników przymusowych z Polski i Związku Sowieckiego” – mówi „Focusowi Historia” Thomas Muggenthaler, autor wydanej w Niemczech książki „Zbrodnia: miłość” (Verbrechen Liebe).

U progu II wojny światowej niemiecka gospodarka coraz dotkliwiej odczuwała brak rąk do pracy. Setki tysięcy mężczyzn służyło w Wehrmachcie. W fabrykach i na polach trzeba było kimś ich zastąpić. Już wiosną 1940 roku 300 tys. polskich jeńców wojennych zostało formalnie przeniesionych do cywila i skierowanych do pracy, głównie w niemieckim rolnictwie. Także na okupowanych terenach zachęcano do wyjazdu do Rzeszy. „Chodźmy na roboty rolne do Niemiec! Zgłoś się natychmiast u twojego wójta – nawoływały propagandowe plakaty. – Bezrobocie i nędza dla nas skończyły się, bo rolnik niemiecki da nam pracę, zarobek, mieszkanie i dobre wyżywienie”. Ochotników było jednak za mało i nagminne stały się uliczne łapanki. Do maja 1940 roku w Niemczech znalazło się już ponad milion polskich robotników przymusowych. Niektórzy nie mieli jeszcze osiemnastu lat. Inni byli dobrze po czterdziestce.

Pokusa silniejsza niż strach

Karol Wołowiec, rocznik 1917, pochodził ze wsi Tonia na terenie dzisiejszego województwa małopolskiego. Z zawodu był fryzjerem, ale w 1940 roku trafił na przymusowe roboty do Rzeszy. Został przydzielony rolnikowi z gminy Lengdorf na południu Niemiec. Ciemnowłosy, dobrze zbudowany, inteligentny, zaradny – szybko wzbudził zainteresowanie miejscowych dziewcząt. „Byłam w nim zakochana” – wspominała po latach Berta Hofbauer, wówczas nosząca panieńskie nazwisko Fritz. Wygląda na to, że była to miłość ze wzajemnością. Wołowiec snuł nawet plany ślubu. Chciał, by po wojnie oboje zamieszkali w Polsce. Napisał o tym swojej matce i ta listownie wyraziła zgodę.

Polskim robotnikom przymusowym nie wolno było utrzymywać prywatnych kontaktów z Niemcami. Na ubraniu musieli nosić widoczną naszywkę z literą P. W gospodach ich nie obsługiwano. Z transportu publicznego mogli korzystać tylko za specjalnym pozwoleniem. Jednak zwłaszcza na wsi pełne odseparowanie Polaków od miejscowej ludności okazało się niemożliwe.

„Przypadki, że Polacy lub Polki wchodzą w  niedozwolone relacje z  Niemcami, znacząco się rozmnożyły” – raportował w maju 1941 roku Hermann Edler von Gäßler, wysoki urzędnik hitlerowski w Ratyzbonie. Zdarzały się ponoć gwałty, próby gwałtu czy przypadki molestowania. Rozkwitły także setki polsko-niemieckich romansów.

Polskiej robotnicy przymusowej, która nawiązała intymne kontakty z  Niemcem, groziło 21 dni aresztu lub zsyłka do obozu koncentracyjnego. Polski robotnik, który miał romans z Niemką, zazwyczaj karany był śmiercią. Wiedział, że ryzykuje życiem, bo stosowne przepisy w języku polskim odczytywano każdemu. Robotnik musiał potwierdzić podpisem, że został z nimi zapoznany. Często jednak pokusa okazywała się silniejsza niż strach przed straszliwą karą.

Berta Fritz nie chciała wyjść za mąż za Karola Wołowca. Ale nie przestała się z nim spotykać. Szczęście trwało kilka miesięcy. W lipcu 1942 roku Polak został aresztowany. Przypadkiem wyszedł na jaw jego wcześniejszy romans z inną Niemką. Ktoś musiał wspomnieć także o Bercie.

Takich spraw byłoby znacznie mniej, gdyby nie gorliwi donosiciele. Denuncjowali sąsiedzi, lokalni urzędnicy, czasem rodzice dziewczyny albo koleżanki z pracy. Powody były rozmaite. „Rasizm, wiara w nazistowską ideologię, prywatne zatargi albo oburzenie, że córka zaszła w ciążę z Polakiem” – wylicza Muggenthaler. Nazwisk wielu denuncjatorów nie sposób dziś ustalić, bo często policja dostawała anonimy.

Wymuszone zeznania

Muggenthaler zetknął się z  zaledwie jednym przypadkiem denuncjatorki, która po wojnie została skazana. Karą były dwa lata pracy w obozie internowania w Augsburgu i grzywna wynosząca 20 tys. marek. Większość donosicieli w ogóle nie stanęła przed sądem. Nawet jeśli zainteresowała się nimi prokuratura, postępowanie z reguły umarzano. Także większość gestapowców odpowiedzialnych za egzekucje polskich robotników uniknęła konsekwencji. To właśnie gestapo prowadziło tego typu śledztwa. „Dziewczęta i  obiety były do tego stopnia bite, że podpisywały sfabrykowane przyznanie się do winy” – mówi „Focusowi Historia” Gisela Schwarze, autorka książki „Es war wie Hexenjagd” (To było jak polowanie na czarownice).

 

Maria K. z wioski Asbeck w Westfalii miała 14 lat, gdy we wrześniu 1941 roku była przesłuchiwana przez gestapo. Funkcjonariusz uderzył ją w twarz. „Przyznasz się, że odbyłaś stosunek płciowy z Polakiem?” – naciskał. Gdy naiwnie zapytała, co to znaczy, znów została uderzona. K. dobrze znała dwóch polskich robotników przymusowych: 26-letniego Floriana S. i młodszego o dwa lata Józefa G. Razem z nimi i Hedwigą N., 18-letnią siostrą szwagierki, chodziła na niedzielne spacery po okolicy. W wiosce plotkowano jednak, że doszło do czegoś więcej. W rzeczach Józefa policja odnalazła zdjęcie Hedwigi z dedykacją. To wystarczyło, by ruszyło brutalne śledztwo.

Gestapowiec obiecał płaczącej Marii, że jeśli podpisze podsunięte jej dokumenty, będzie mogła pójść do domu. Podpisała bez czytania, że trzykrotnie odbyła stosunek płciowy z Florianem S. Zmaltretowany Józef G. zeznał, że utrzymywał kontakty seksualne z Hedwigą N. Najgorsze miało dopiero nadejść. Nieletnia Maria trafiła najpierw do domu wychowawczego, a później do przeznaczonego dla dziewcząt obozu Uckermark. Hedwiga odsiedziała siedem miesięcy w więzieniu w Münster. Obaj Polacy zostali powieszeni.

Bez przebaczenia

I w tym, i w ogromnej większości przypadków nie było żadnego procesu przed sądem. Wystarczyło, że Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) w Berlinie wyraził zgodę na „specjalne potraktowanie”, jak w żargonie nazistowskich urzędników nazywana była śmierć przez powieszenie.

„Również oskarżeni mężczyźni byli bici. Gestapowcom chodziło o to, by móc zameldować RSHA możliwie dużą liczbę wykonanych wyroków” – tłumaczy Schwarze. Egzekucje z reguły przeprowadzali inni Polacy lub więźniowie najbliższego obozu koncentracyjnego. Katu przysługiwały trzy papierosy. Tak wynikało z zarządzenia szefa SS Heinricha Himmlera.

Winny „hańby rasowej” bardzo często był przewożony w pobliże miejsca, w którym wcześniej pracował. Tu już czekała prowizoryczna szubienica. Na miejsce egzekucji spędzano wszystkich polskich robotników przymusowych z okolicy. Mieli przekonać się na własne oczy, co czeka każdego, kto ośmieli się nawiązać romans z Niemką. „Polacy płakali. Byli całkowicie zdeprymowani i oszołomieni” – tak Josef Blomberger wspomina dzień, w którym został powieszony Julian Majka. Rzecz działa się w bawarskiej wiosce Michels-neukirchen. Dziś próżno tu szukać grobu Majki. Zwłoki straconych w tym regionie robotników przymusowych przypuszczalnie palono na terenie obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Niekiedy trafiały do instytutów anatomicznych.

Także los kobiet, które przyłapano na romansie z Polakiem, miał być przestrogą dla miejscowej ludności. Winne „hańby rasowej” były napiętnowane jako „polskie dziwki”. Zdarzało się, że obcinano im włosy. Jeśli były w ciąży, pozwalano im urodzić. Potem jednak trafiały zwykle do zakładu poprawczego, więzienia lub obozu koncentracyjnego.

Berta Fritz znalazła się w kobiecym obozie Ravensbrück. Pracowała przy budowie ulic i przenoszeniu skrzyń z amunicją. Z czasem trafiła do mniejszego obozu Neurohlau, gdzie warunki były nieco lepsze. Została tu skierowana do fabryki porcelany. Jej matka, która straciła już na wojnie syna, napisała do samego Adolfa Hitlera, błagając o zwolnienie córki. Być może pomógł właśnie ten list. Jakiś czas później Berta Fritz mogła wrócić do domu. Karol Wołowiec nie przeżył wojny. 30 września 1942 roku trafił do obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Zmarł tam niespełna półtora miesiąca później.

Zniemczenie albo śmierć

Polski robotnik, który z powodu romansu z  Niemką dostał się w tryby nazistowskiego aparatu policyjnego, miał niewielką szansę na odzyskanie wolności. By tak się stało, musiał zostać uznany za „zdolnego do zniemczenia”. Ostatnie słowo należało w tej sprawie do Heinricha Himmlera. Większość wniosków była odrzucana.

Los Juliana Majki rozstrzygnął się w urzędniczych gabinetach. Fritz Popp, szef gestapo w  Ratyzbonie, dopuszczał ponoć możliwość zniemczenia, bo za Polakiem miał przemawiać aryjski wygląd. Z akt sprawy wynika, że Majka był też gotów poślubić Niemkę, która zaszła z nim w ciążę. Nazistowscy urzędnicy nie pozwolili jednak na małżeństwo. Zdecydowało to, że mężczyzna był już wdowcem i miał w Polsce dziecko.

Więcej szczęścia miał Stanisław Młynarski, aresztowany za romans z młodą Niemką, która także zaszła w ciążę. Trafił do więzienia w  Ratyzbonie, a następnie w Monachium. 

Tam został poddany badaniu rasowemu. Nazistowski lekarz sprawdzał mu m.in. kości policzkowe, nos, powieki, długość nóg. Szef Urzędu Rasowego uznał, że Młynarski jest zdolny do zniemczenia. Być może pomogła mu także dobra znajomość języka. Gdy latem 1942 roku Polak odzyskał wolność, jego syn Gerhardt miał już pięć miesięcy.

Zmowa milczenia

Stanisław Młynarski dożył 91 lat i miał jeszcze dwójkę dzieci. Zmarł w 2008 roku. Gerhardt, najstarszy syn, mówi z mocnym bawarskim akcentem. „Ojciec po wojnie był kilka razy w Polsce, ja nigdy” – opowiada. Jako syn Polaka bywał w szkole obiektem drwin ze strony rówieśników. Z rodzicami rozmawiał zawsze tylko po niemiecku. O wojennych przeżyciach ojca wiedział, ale w domu nie rozprawiało się dużo na ten temat.

Bardzo często było jeszcze gorzej. Na temat romansów Niemek z polskimi robotnikami przymusowymi w  wielu wioskach panowała po wojnie zmowa milczenia. Sąsiedzi skłonni byli kryć donosicieli i nawet po latach potępiać kobiety, które zadały się z Polakami. Te zaś milczały, bo bały się lub nie umiały rozmawiać o traumatycznych przeżyciach. Wiele z nich przeżyło obóz koncentracyjny, by po powrocie w  rodzinne strony spotkać się z pogardą. Dziecku, które było owocem wojennego romansu, nie zawsze mówiły prawdę. Czasem wolały skłamać, że ojciec był niemieckim żołnierzem i poległ na froncie.

Syn Juliana Majki dorastał u niemieckich dziadków. Dopiero po śmierci matki dostał od wujka zdjęcie swojego polskiego ojca. O tym, co dokładnie spotkało w czasie wojny jego rodziców, przypadkowo dowiedział się w 2003 roku z audycji radiowej. Rodzina nie chciała o tym rozmawiać. Dużo więcej powiedziały archiwa.