Historia tego człowieka jest zadziwiająca! Kozak, agent, postrach carów

Pewien wzięty w jasyr chłopak spod Tarnopola został kozackim atamanem, przyczynił się do triumfów Rzeczypospolitej w Rosji, ożenił się z carycą i marzył o własnym państwie.

Iwan urodził się na Kresach Rzeczypospolitej gdzieś w drugiej połowie XVI w. Pochodził z Zarudzia pod Tarnopolem, czyli z terenów obecnej Ukrainy. Jego ojciec był chłopem, więc szanse Iwana na karierę w stanowym społeczeństwie równały się zeru. Niestety, nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej – chłopiec został porwany przez Tatarów. Może po prostu któregoś dnia samotnie wałęsał się w okolicach rodzinnej wioski i został wzięty do niewoli przez niewielki oddział? A może wielki czambuł grasował w okolicach Tarnopola i porwał całą rodzinę Iwana? Nie wiemy.

W każdym razie jego los był tragiczny. Tatarzy pędzili jeńców z Rzeczypospolitej jak bydło, a potem sprzedawali dalej, głównie w osmańskiej Turcji… Chłopców często kastrowano, bo na eunuchów było duże zapotrzebowanie. Wielu mężczyzn kończyło jako galernicy. Kobiety trafiały do haremów, czyli stawały się seksualnymi niewolnicami. Tylko bogacze mieli szansę, by wykupiła ich rodzina z Rzeczypospolitej. Ale kto mógł interesować się losem biednego chłopca spod Tarnopola? Ot, jedna z tysięcy ofiar Tatarów.

SAMOZWAŃCÓW DWÓCH

Minęły lata. W 1604 r. w granicę państwa moskiewskiego wtargnął carewicz Dymitr Iwanowicz, który z pomocą polskich żołnierzy chciał zdobyć tron. Rosyjska propaganda ruszyła pełną parą, twierdząc, że to żaden carewicz, tylko oszust i przebieraniec – dziś znany jako Dymitr Samozwaniec I.

Mimo to pod jego sztandary garnęło się wielu mieszkańców ówczesnego państwa moskiewskiego. W tym Kozacy dońscy ze swoim atamanem Iwanem Zarudzkim.

Był to ten sam Iwan, którego przed laty uprowadzili Tatarzy. Przez jakiś czas pozostawał w niewoli, nauczył się nawet języka tatarskiego, ale gdy nadarzyła się okazja – uciekł. Schronienie znalazł nad Donem wśród tamtejszych Kozaków, którzy wychowali go, a w końcu wybrali na swojego wodza. Od rodzinnej wioski przybrał nazwisko Zarudzki.

Jak pisał o nim historyk Aleksander Hirschberg, była to „jedna z tego rodzaju osobistości, które tylko burze wyrzucają na widownię dziejową”. A burze rzeczy-wiście targały Rosją. Dymitr Samozwaniec I rządził krótko. W 1606 r. został zamordowany. Kolejnym carem został ten, który spiskował przeciwko Dymitrowi – Wasyl Szujski.

 

Lecz to był początek kolejnego zamieszania. Najpierw wybuchło chłopskie powstanie, krwawo stłumione. Później pojawił się człowiek, twierdzący, że jest… ocalonym carem Dymitrem. Akurat tym razem bez dwóch zdań był to oszust, w historiografii znany jako Dymitr Samozwaniec II.  A jednak znalazł zwolenników – wśród nich spore grono polskich zabijaków, którzy przybyli do Rosji z Dymitrem Samozwańcem I i nie mieli zamiaru szybko wracać do kraju.

Zarudzki ze swoimi Kozakami nie pozostawał bezczynny. Najpierw wspierał chłopskich powstańców, później zaciągnął się pod sztandary Dymitra Samozwańca II. Zwykle wojna domowa prowokuje sąsiadów do działania – i tak też było w tym przypadku. Do gry postanowiły wejść władze Rzeczypospolitej. Polskim planem minimum było odzyskanie Smoleńska i innych ziem pogranicznych zajętych przez Moskali. Plan maksimum przewidywał w praktyce podbój Rosji przez osadzenie na Kremlu polskiego króla Zygmunta III Wazy albo jego syna Władysława.

„ŚCIĄĆ, ZABIĆ, UTOPIĆ”

Wojska Rzeczypospolitej ruszyły na Rosję, ale szybko utknęły pod świetnie obwarowanym Smoleńskiem. Tymczasem król i jego doradcy próbowali przeciągnąć na swoją stronę polskich żołnierzy, służących pod sztandarami Dymitra Samozwańca II. Była to epoka wojsk zawodowych i żołnierze rozmaitych nacji walczyli pod różnymi sztandarami, ale wojaków z Rzeczypospolitej cechował duży patriotyzm. Zazwyczaj nie chcieli walczyć przeciw swoim. Polacy z armii Samozwańca przekazali swojemu królowi, aby zawrócił z Rosji, bo sami pokonają Szujskiego, co i tak przyniesie korzyści Polsce. Tak naprawdę chodziło im jednak głównie o żołd. Samozwaniec obiecywał swoim ludziom, że dostaną pieniądze po zdobyciu Moskwy, a tymczasem nadejście wojsk Rzeczypospolitej mocno komplikowało całe przedsięwzięcie. Król też oferował pieniądze, ale mniejsze, stąd negocjacje pod nosem Dymitra szły bardzo wolno.

W tym całym galimatiasie całkiem nieźle odnajdywał się Zarudzki. Hetmanem wojsk Samozwańca był Polak – kniaź Roman Różyński, zdolny dowódca, tyle że prawie stale pijany. Dlatego faktycznym dowódcą wojsk był kozacki ataman. Jak wspominał jeden ze współczesnych, Zarudzki „kogo było ściąć, zabić, utopić z niemałą pilnością odprawował”. Pijaństwo Różyńskiego miało jeszcze jedną konsekwencję. Pewnego wieczoru zaczął się awanturować z Samozwańcem. „Ej, ty moskiewski sk…synu! – wrzeszczał kniaź. – Czort cię wie, ktoś ty taki. My, Polacy, już długo przelewamy krew za ciebie, a jeszcze ani razu nie dostaliśmy wynagrodzenia za to!”.

Przerażony Samozwaniec już dwa dni później chciał się ulotnić z obozu, ale został osadzony w areszcie domowym. Po dwóch tygodniach podjął kolejną, tym razem udaną, próbę ucieczki. Był styczeń 1610 r.

POD KOMENDĄ ŻÓŁKIEWSKIEGO

Tymczasem Rzeczpospolita dyplomacją próbowała wyciągnąć z obozu Dymitra Samozwańca II nie tylko polskich żołnierzy, ale i rosyjskich bojarów. Kuszono ich pieniędzmi i wizją przywilejów zbliżonych do tych, jakimi cieszyła się nasza szlachta (czyli, mówiąc dzisiejszym językiem, przyznaniem praw obywatelskich). Wśród tych kuszonych rosyjskich dostojników, kościelnych hierarchów i dobrze urodzonych kniaziów znalazł się też Zarudzki, syn chłopa spod Tarnopola.

Dogadano się dość szybko i ustalono, że kolejnym carem Rosji zostanie królewicz Władysław, najstarszy syn Zygmunta III. Oznaczało to w dalszej perspektywie unię personalną. Bo tron w Polsce był wprawdzie elekcyjny, ale nikt poważny nie wątpił, że Władysław zostanie następnym królem.

 

Tymczasem pojawiła się obawa, że cały plan weźmie w łeb. Wojska Rzeczypospolitej mogły tracić kolejne miesiące pod Smoleńskiem, bo w samej Rosji szachowało się dwóch carów: Samozwaniec i Szujski. Jednak po ucieczce Samozwańca szala przechyliła się zdecydowanie na korzyść cara Wasyla Szujskiego. Ten zaczął gromadzić potężną armię, by przyjść z odsieczą Smoleńskowi i przepędzić Polaków z Rosji. Niektóre przekazy mówią, że carowi udało się zebrać nawet 70 tys. żołnierzy, jednak dziś redukuje się tę liczbę do 38 tys. Tak czy owak, 4 lipca 1610 r. w bitwie pod Kłuszynem hetman Stanisław Żółkiewski miał pod swoją komendą niecałe 7 tys. żołnierzy, a mimo to Polacy odnieśli absolutny triumf. Stracili kilkuset ludzi, poległych Moskali liczono w tysiącach. O zwycięstwie przesądziła głównie husaria, ale po polskiej stronie walczyło też kilkuset Kozaków na czele z Iwanem Zarudzkim.

URAŻONA DUMA CZY SZPIEGOSTWO?

Dzielna postawa na polu walki bywała podstawą do uzyskania szlachectwa. Zarudzki mógł pozostać w służbie polskiej i liczyć na karierę w służbie Ojczyzny. Tymczasem kiedy Żółkiewski dotarł pod Moskwę, kozacki ataman… wrócił pod sztandary Dymitra Samozwańca II. Miały zaważyć względy ambicjonalne. Zarudzki, „iż go nie tak szanowano, jak sobie życzył i jako się spodziewał, uraził się” i zmienił front (jak twierdzi świadek z epoki Mikołaj Marchocki w „Historii wojny moskiewskiej prawdziwej”). Pewnie szlacheccy panowie bracia nieraz dali odczuć różnicę pochodzenia chłopskiemu synowi… Ale są również wskazówki, że właśnie wtedy ataman rozpoczął karierę… agenta. W interesie Rzeczypospolitej leżało, aby Samozwaniec utrzymywał się na powierzchni, bo wtedy można było straszyć nim rosyjskie elity na zasadzie: „Albo nam się poddacie, albo będziecie mieli wojnę domową”.

Moment na zmianę frontu został starannie wybrany. Polacy na czele z Żółkiewskim już stali pod rosyjską stolicą, ale jeszcze trwały pertraktacje z bojarami co do szczegółów objęcia tronu przez nowego cara – królewicza Władysława. Obawa przed Samozwańcem ciągle przemawiała za Polakami. Koniec końców, nasi weszli do Moskwy i w miarę spokojnie rządzili miastem aż do grudnia 1610 r.

Wtedy gruchnęła wieść, że Samozwaniec został zamordowany. Kilka tygodni wcześniej kazał bić knutami swojego podkomendnego, niejakiego Piotra Urusowa, tatarskiego kniazia. Ten zapamiętał zniewagę i zemścił się na swoim mocodawcy w czasie polowania. Najpierw strzelił do niego z pistoletu, a potem szablą obciął mu rękę i głowę.

W obozie Dymitra zapanował totalny chaos. Wściekli Kozacy dońscy w akcie zemsty pozabijali wszystkich Tatarów, a rosyjskie chłopstwo ostrzyło noże na nielicznych Polakach pozostałych jeszcze w służbie oszusta. Zarudzki mądrze stwierdził, że nic tu po nim, i chciał uciekać, ale został zatrzymany siłą przez swoich podkomendnych. Oni chcieli walczyć dalej. Wprawdzie nie było już cara, ale mieli carycę.

POŻARSKI KONTRA ZARUDZKI

Można się zastanawiać, czy w 1612 r. Pożarski (powyżej) nie zarzucał Zarudzkiemu współpracy z Rzecząpospolitą fałszywie, chcąc wyeliminować konkurenta z gry o władzę. Jednak zachowały się źródła, mówiące o kontaktach atamana z Polakami. „Prawdopodobnie istniało tajne porozumienie pomiędzy atamanem Iwanem Zarudzkim i Gosiewskim, a później także Chodkiewiczem, czego dowodem jest chociażby usunięcie Lapunowa” – pisze historyk Tomasz Bohun w świetnie udokumentowanej książce „Moskwa 1612”.

PIĘKNA MARYNA

Rzeczywiście, Dymitr pozostawił wdowę. Nazywała się Maryna Mniszchówna, miała 22 lata i właśnie po raz drugi została wdową. Wprawdzie bycie wdową po dwóch Dymitrach Samozwańcach to kiepska podstawa roszczeń do korony carów, ale Maryna w chwili śmierci drugiego męża była w zaawansowanej ciąży. W styczniu 1611 r. urodziła syna – Iwana, który stał się naturalnym kandydatem do moskiewskiego tronu.

 

Tymczasem wzbierała fala, która miała ruszyć na Polaków w Moskwie. Prawdziwym spiritus movens całego przedsięwzięcia był wojewoda riazański Prokop Lapunow. Dołączył do niego… Zarudzki – przekonany rzekomo argumentem, że po wypędzeniu Polaków carska korona przypadnie synowi Maryny, od niedawna… jego kochanki. W Polsce Marynę i Zarudzkiego dzieliłaby stanowa przepaść: on syn chłopa, ona córka wojewody sandomierskiego i senatora Rzeczypospolitej. Ale w Rosji, w tamtych dziwnych i okrutnych czasach, ona była carycą, a on kozackim atamanem.

Zarudzki wprawdzie był już żonaty, ale to nie stanowiło problemu – wtrącił żonę do klasztoru, a następnie popełnił bigamię, ślubując wierność i uczciwość małżeńską Marynie.

AGENT ZARUDZKI  WKRACZA DO AKCJI

Rosyjskie pospolite ruszenie wprawdzie dotarło pod Moskwę, ale Polaków nie wypędziło. Co więcej, sami oblegający zaczęli walczyć między sobą. Lapunow próbował zaprowadzić twardą dyscyplinę – a to było nie w smak Kozakom, którzy czekali na pretekst, by zlikwidować dumnego wojewodę. Dostarczył go Aleksander Gosiewski, polski komendant Moskwy. Mając dostęp do carskiego archiwum, zabawił się w fałszerza dokumentów. Przekonał jednego z rosyjskich jeńców, że prowadzi tajne rozmowy z Lapunowem, rzekomym polskim stronnikiem. Gosiewski pokazywał nawet listy podobno pisane przez wojewodę. Potem komendant odesłał jeńca do rosyjskiego obozu. Uwolniony oczywiście rozpowiedział o wszystkim, co zobaczył, a Zarudzki i jego ludzie nie czekali ani chwili i rozsiekli szablami Lapunowa.

W rosyjskim dowództwie znajdował się pewnie agent Rzeczypospolitej, ale nie był nim Lapunow. Przebywający w tym czasie w Moskwie polski żołnierz Samuel Maskiewicz zanotował w pamiętniku, że Zarudzki „był poniekąd nam życzliwy, jeno publice nie mógł tego pokazować nigdy”. Iwan kontaktował się też listownie z hetmanem wielkim litewskim Janem Karolem Chodkiewiczem, który chciał przyjść z odsieczą polskiej załodze.

Wyeliminowanie Lapunowa zatrzymało pierwszą rosyjską falę buntu, jednak niedługo potem ruszyła druga, która miała już zmieść Polaków z Moskwy. Jednym z jej przywódców był kniaź Dymitr Pożarski, który dostał informację o kontaktach Zarudzkiego i Chodkiewicza, a następnie ją upublicznił.

Zarudzki wiedział, że nie będzie miał czasu na tłumaczenia. 7 sierpnia 1612 r. o godzinie czwartej uciekł spod Moskwy na czele swoich ludzi.

ATAMAN W SZACHU

Ucieczka Zarudzkiego w pewnym sensie przesądziła o losie polskiej załogi Kremla. Hetman Chodkiewicz, który zjawił się miesiąc później, nie zdołał przedrzeć się przez rosyjskie wojska i dostarczyć żywności oblężonym. W listopadzie 1612 r. wygłodzona załoga, żywiąca się psami, kotami, świecami łojowymi i ludźmi, poddała się, po czym wbrew układom w większości została wymordowana przez Rosjan.

 

Zarudzki robił, co mógł, walczył z wrogami Polaków, „przez lato i zimę tłukł się z Moskwą”. Według rosyjskich źródeł ciągle pozostawał w porozumieniu z polskim królem Zygmuntem III, który obiecywał mu Nowogród Wielki, Psków lub Smoleńsk. Zdaniem historyka Aleksandra Hirschberga ataman miał zdecydowanie większe ambicje: „Ostatnie wypadki przekonały go, że nie zdoła (…) pozostać jednym z naczelników państwa moskiewskiego, ani też przeprowadzić wyboru Iwana, syna Dymitra. Postanowił więc nad dolnym biegiem Donu i Wołgi, z ludności kozackiej oddzielne utworzyć państwo i rządzić niem jako mąż czy też kochanek Maryny”.

Zimę z 1612 na 1613 r. spędził w Astrachaniu, szukając sojuszników. Nawiązał kontakt z Tatarami nogajskimi. Pisał nawet do szacha perskiego Abbasa, w zamian za pomoc obiecywał Astrachań. Początkowo Abbas był gotów poprzeć atamana, ale później rosyjska dyplomacja odwiodła go od tego pomysłu.

Wiosna 1613 r. upłynęła już pod znakiem zdecydowanych sukcesów wojsk nowego cara Michała Romanowa. Zarudzki, zdradzany przez kolejnych sojuszników, musiał uciekać z Astrachania. Schronił się na „Niedźwiedzim ostrowie” na rzece Ural. Towarzyszyła mu Maryna, jej dwuletni syn Iwan i garstka wiernych Kozaków. 4 lipca 1613 r. zostali zaskoczeni przez ludzi Michała. Następnego dnia Kozacy wydali Zarudzkiego, Marynę i Iwana, po czym złożyli przysięgę wierności Romanowowi.

To już był koniec. Więźniów przewieziono do Astrachania, a stamtąd do Moskwy, gdzie byli osobiście przesłuchiwani przez cara Michała. Iwan Zarudzki, chłopski syn spod Tarnopola, który został kozackim atamanem, polskim agentem i mężem carycy, został wbity na pal. Marynę Mniszchównę zamknięto w więzieniu, gdzie zmarła – według oficjalnej wersji rosyjskiej dyplomacji – „wskutek choroby i zmartwienia”, a wedle innych źródeł została uduszona lub utopiona. Niespełna trzyletniego Iwana Dymitrowicza powieszono na haku; chłopczyk konał podobno cztery godziny. W taki sposób zaczynał swoje rządy car Michał Romanow, założyciel ostatniej dynastii w historii Rosji.