Jadwiga Staniszkis

Socjolog, członek PAN, do 2008 r. wykładała na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka wielu książek, m.in. „Postkomunizm” (2001), „Władza globalizacji” (2003).

Dlaczego akurat Japonia?

Japonia jest dla mnie ważna, ponieważ tam udało mi się kiedyś (choć jest to dla mnie ważniejsze osobiście niż jako wydarzenie, które zmieniło świat) zrozumieć, na czym polega ten ich charakterystyczny dyktat formy i kanon kultury, w której podkreśla się, że sprzeczność jest iluzją.

Że sama kategoria róznicy jest bezuzyteczna?

Tak. Opisałam to nawet w książeczce „Ja. Próba rekonstrukcji”. Teraz znów byłam w Japonii w tych kamiennych ogrodach, ale nie udało mi się powtórzyć tamtego pierwszego doświadczenia. Pewnie dlatego, że wiedziałam już, czego oczekiwać. Poprzez samo zwerbalizowanie nie udało się odtworzyć tej sytuacji. Jednak za pierwszym razem w kamiennym ogrodzie, w którym w dodatku nikogo poza mną nie było, przydarzył mi się moment kontemplowania tej eksperymentalnie dopracowywanej przez wieki kompozycji oraz jej proporcji. Poczułam, że rzeczywiście patrząc na tę konfigurację kamieni, czuję się bardziej skupiona, jestem bardziej sobą. Istnieję równocześnie jako przedmiot, jak i podmiot, a ta kompozycja jest i zbiorem kamieni w pewnej konfiguracji, i aktywnym aktorem, poczułam, że można być czymś i czymś przeciwnym.

Niema madrosc…

Ten milczący przekaz ich kultury udało mi się zrozumieć przez samo przeżycie, które jest na to jedynym sposobem. Japończycy nie wierzą w symboliczne przełomy i zwroty. Sam moment nazywania bowiem już coś niszczy, bo odgradza, odcina. Ich metodą poznawania jest cierpliwe czekanie, aż przedmiot czy sytuacja same dadzą się poznać, co oczywiście przy moim podejściu do świata jako socjologa czy politologa, czyli narzucaniu pewnej siatki pojęciowej i wydobywaniu pewnych wypreparowanych już tendencji, jest o sto osiemdziesiąt stopni odmienne. Dla mnie najważniejsze są historie intelektualne i mapa odmiennych ścieżek, moim zdaniem ważna do dziś, choć często zakorzeniona np. w późnym średniowieczu. Wydaje mi się, że kluczowym momentem, który można prześledzić m.in. w historiach religii, jest ten moment, w którym człowiek jak gdyby wyrwał siebie z natury, uznał, że jego status jest czymś unikalnym i dopuścił wynikające z tego prawa i zobowiązania, jak np. w realizmie średniowiecznym godność oraz sprawiedliwość.

Wiele sie niestety zmieniło.

W krajach zachodnich zostało to odrzucone w przełomie nominalistycznym, który zrezygnował z ontologicznego istnienia takich uniwersaliów, i wtedy pojawiło się to pęknięcie, które dzisiaj wyjaśnia więcej niż doraźne koncepcje politologiczne. Popatrzmy na historię idei, która dla mnie jest tym czymś najbardziej istniejącym, najciekawszym i najważniejszym, wykazującym – powiedzmy – logiczność w tym sensie, że każdy kolejny krok jest odpowiedzią na napięcia poprzedniego. To rozejście się niektórych krajów Europy Wschodniej, Środkowej, tak jak m.in. Polski z krajami zachodnimi, odbyło się przez to, że u nas nie było przełomu nominalistycznego na tę skalę. W zachodniej Europie pojawiły się natomiast dwa momenty. Po pierwsze właśnie kres tych uniwersaliów, uznanie, że wartości te są po prostu kwestią wyboru, a z drugiej strony odrzucenie platonizmu. Dostrzeżono, co niesie filozofia analityczna, że język, realność, forma i treść mają różną dynamikę. Ten krok z kolei spowodował, że po dwóch wiekach musiał pojawić się liberalizm Locke’a, który wprowadził koncepcję wolności jako sytuacji poznawczej.

Tylko wolny człowiek potrafi uczynić niemożliwe możliwym i połączyć w wyobraźni te dwa odrębne poziomy. Rozpoczęła się pewna dynamika myśli, w którą myśmy nie weszli. Hobbes uznał, że jeżeli odrzuca się uniwersalia, które istnieją obiektywnie jak gdyby zawieszone nad światem, to wtedy nieuchronnie pojawią się arbitralnie różne systemy wartości i równie arbitralna władza, która wyznaczy granice. I w jakimś sensie nawet traktat lizboński realizuje tę formułę, wyznaczając warunki brzegowe przestrzeni równoległych systemów wartości. To jest realizacja tego przesłania.

W tej chwili mówi się o nurcie postsekularnym, w którym świat oparty tylko na wolności i tylko na arbitralnej władzy jest światem nietworzącym dostatecznie silnych fundamentów ładu społecznego i że trzeba cofnąć się do tamtego momentu oraz przyjąć istnienie tych uniwersaliów choćby jako założenia, niekoniecznie na zasadzie wiary, ale po prostu założyć, że być może tak jest. Wraca się taką pętlą do sporu realizm – nominalizm, a ten ciąg, który przechodzi przez dwa tysiąclecia, wciąż trwa. Karta Praw Podstawowych jest właśnie realizacją projektu postsekularnego, bo traktuje jako hipotezy różne systemy wartości, ale równocześnie pokazuje, że nie jest to przyjęcie na zasadzie wiary, bo przez równoprawność odmiennych systemów odziera się je z tegoż statusu absolutności. Czyli to, co jest trudnym do wyjaśnienia faktem politycznym, da się wytłumaczyć tylko przez sięganie do długo przechodzącej jak taka ukryta nitka przez wieki historii myśli. I dla mnie to jest najbardziej realna rzeczywistość.

Czyli długie linie pojeciowe…

Tak. Fakty typu „Solidarność”, a nawet rewolucja październikowa czy obalenie komunizmu to są oczywiście fakty. Ale dla mnie rzeczywistymi faktami, które mają moc sprawczą, są właśnie te długie linie pojęciowe. To, co mnie osobiście wydarzyło się w Japonii, pozwoliło mi to właśnie przeżyć. Tę kwintesencję ich kultury poprzez formę, która wymusiła na mnie taki sposób myślenia, bo tak silnie mną zawładnęła. To jedno z ogniw długiego ciągu. Da się zrozumieć tylko w tamtym ciągu, a dla nas, którzy przychodzimy z innej historii, jest wyzwaniem intelektualnym, pozwalającym dostrzec naszą odrębność. Nie po to, żeby ją skasować, tylko po to, żeby lepiej zrozumieć siebie.