Jak bieda wpływa na mózg? Mit “geniusza z biedy” upada

Współczesna psychologia bezlitośnie burzy mit, według którego najgenialniejsze pomysły biorą się z biedy. Brutalna prawda brzmi: niedostatek upośledza naszą inteligencję, kreatywność i wyobraźnię.
Jak bieda wpływa na mózg? Mit “geniusza z biedy” upada

Dobry scenariusz – orzekli decydenci jednej z hollywoodzkich wytwórni, proponując pewnemu twórcy pieniądze na produkcję filmu. Zastrzegli sobie „tylko” prawo do wprowadzenia zmian przed premierą. Artysta ofertę odrzucił. Wolał zainwestować wszystkie swoje oszczędności niż stracić niezależność. Ale gdy obraz był na ukończeniu, zabrakło funduszy. Zaczął starać się o kredyt, ale wszędzie odprawiano go z kwitkiem. Nikt nie wierzył w jego pomysł. Dopiero dziesiąty bank udzielił mu pożyczki. Film nosił tytuł „Gwiezdne wojny”.

Czy sukces George’a Lucasa nie potwierdza tezy, że ograniczenia służą twórczości? Syte i łatwe życie podobno rozleniwia szare komórki. W przeciwieństwie do przeciwności losu – te rzekomo wyostrzają umysł, zmuszając go do szukania nietuzinkowych pomysłów, kombinowania, łamania schematów. To zaś przekłada się ostatecznie na wyższy iloraz inteligencji.

Popularna teoria głosi, że nietuzinkowy umysł, aby rozkwitnąć, musi zderzyć się z brutalną rzeczywistością, problemami, dotkliwą biedą – dzięki temu powstały „Słoneczniki” van Gogha, symfonie Mozarta i wiersze Norwida. Przekonanie o wyższości niedostatku nad nadmiarem przenikało też świat antyczny – dowodzi tego łacińskie przysłowie „finezja rodzi się z głodu” (artificia docuit fames) i ostrzeżenie rzymskiego polityka Katona Starszego, że komfort jest drogą do upadku.

Wszystko to brzmi dość przekonująco, ale tylko dla kogoś, kto nie zna najnowszych odkryć dotyczących społecznych i ekonomicznych aspektów ludzkiej inteligencji. W ich świetle George Lucas to wyjątek od reguły. Podobnie jak każdy artysta, pisarz czy uczony, który arcydzieła tworzył w ubóstwie. Reguła jest taka, że bieda obniża IQ. I to już od pierwszych momentów życia!

 

Zaczyna się w kołysce

Ryzyko trudności rozwojowych związanych z trudną sytuacją materialną pojawia się już w okresie niemowlęcym – twierdzi dr Przemysław Tomalski z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Tomalski wraz z kolegami z brytyjskiego University of East London analizował aktywność spoczynkową mózgu londyńskich niemowląt w wieku od sześciu do dziewięciu miesięcy. Maluchom wykonywano EEG (elektroencefalografię). Nałożono im specjalne czepki z elektrodami, aby sprawdzić, jak synchronizują się obszary czołowe, ściśle związane z rozwojem językowym. Dzieci z rodzin o wysokim dochodzie wykazywały wyższy stopień synchronizacji niż ich rówieśnicy z rodzin doświadczających ubóstwa lub skutków długotrwałego bezrobocia.

Nie chodzi tylko o wymiar materialny i czynniki genetyczne. W biedniejszych – i przez to często patologicznych – środowiskach stosuje się inne niż w warstwach uprzywilejowanych modele wychowania. To one w dużym stopniu odpowiadają za gorsze wyniki w nauce i testach na inteligencję. Problemem zajęła się Annette Lareau z University of Pennsylvania, badaczka norm kulturowych w różnych kręgach społeczeństwa amerykańskiego. Razem ze swoimi asystentami spędziła ponad 20 lat w salonach i nędznych przyczepach kempingowych służących za mieszkania, obserwując funkcjonowanie rodzin. Zauważyła, że przedstawiciele klas wyedukowanych i nizin społecznych nie reprezentują stylów rodzicielstwa z przeciwnych końców tego samego kontinuum, ale tworzą zupełnie różne teorie i wzorce wychowania dzieci.

 

Dzieci z tzw. dobrych domów wzrastają w atmosferze określanej przez Lareau zgodnym wychowaniem. Ich rodzice angażują się we wszystkie dziedziny życia swoich pociech. Podejmują spójne wysiłki, by dostarczyć im nieprzerwany strumień stymulujących informacji, wrażeń i doświadczeń. Wożą je z jednych zajęć na drugie i pilnują, by w trakcie 10-minutowej przerwy między tenisem a nauką kodowania ich latorośl odrobiła pracę domową z fizyki jądrowej. Reżim nie do pozazdroszczenia. Ale czy będąca jego skutkiem dojrzałość społeczna nie jest warta największego wysiłku? Dzieci wiedzą, jak się obracać w świecie zorganizowanych instytucji, sztywnych reguł i konwenansów. Umieją występować przed publicznością, robić dobre wrażenie i rozmawiać z dorosłymi, patrząc im prosto w oczy. Niektóre nawet przewidują konsekwencje swoich czynów.

Gdy Annette Lareau pokazywała gorzej sytuowanym rodzicom grafik zajęć pewnej zamożnej rodziny, łapali się za głowę. Uważali, że z powodu stresu, tempa i obciążeń dzieciaki z bogatych domów muszą być niewiarygodnie smutne. Przedstawiciele niższych klas społecznych byli pewni, że pozwalając własnym dzieciom na więcej wolności, uszczęśliwiają je i uczą samodzielności. Rzeczywiście, były bardziej rozluźnione, energiczne i spontaniczne. Rzadziej też narzekały na nudę. Lareau dostrzegła wiele zalet modelu wychowania w niższych klasach. Ale zwróciła też uwagę na jego wady. Za małą wagę przywiązuje się w nich do wpajania zasad współczesnej ekonomii – oceniała. Wprawdzie uboższe dzieci mają lepszy kontakt z dalszymi krewnymi i kolegami z podwórka, lecz w sytuacjach publicznych, oficjalnych tracą całą pewność siebie. Ich zdolności komunikacyjne, językowe pozostawiają wiele do życzenia, co zdecydowanie odróżnia je od rówieśników z elitarnych dzielnic i szkół prywatnych. Słabiej też kontrolują swoje emocje i impulsy.

„Efekty widać gołym okiem. Studenci z najbiedniejszych ćwierci populacji mają 8,6 proc. szansy na zdobycie dyplomu. Studenci z najbogatszej ćwierci – aż 75 proc.” – pisze David Brooks w książce „Projekt życie”. I cytuje Jamesa J. Heckamana, laureata Nagrody Nobla z ekonomii: „50 procent różnic w dochodach w trakcie całego życia determinują czynniki obecne w życiu człowieka przed ukończeniem osiemnastu lat. Większość tych różnic wiąże się ze zdolnościami nieuświadomionymi, takimi jak postawy, postrzeganie i normy”.

 

Zafiksowani na niedostatku

Kolejna zła wiadomość: choćbyśmy dorośli w dobrobycie, wcale nie musi to nas ochronić przed spadkiem inteligencji i obniżeniem statusu społecznego. W dowolnym momencie życia mogą dopaść nas problemy bytowe, długi czy choroby wyłączające nas z życia zawodowego. A to – jeśli wierzyć badaniom – nie wpłynie pozytywnie na nasze IQ. Prof. Bohdan Wasilewski, psychiatra z Instytutu Psychosomatycznego, zwykł podkreślać, że człowiek to zwierzę zaprojektowane przez ewolucję do walki wręcz lub ucieczki.

Dlatego mniej obciąża jego organizm, psychikę i intelekt konieczność wydostania się z płonącego budynku niż sytuacja, gdy trzeba równocześnie spłacić pożyczkę, zorganizować opiekę nad dzieckiem i jeszcze utrzymać pracę. Osoba, która bez przerwy główkuje, jak związać koniec z końcem, ma średnio o 13 punktów mniejsze IQ – szacują naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Choć nie wiadomo, czym jest to spowodowanie – stresem, bezsennymi nocami czy poczuciem niemocy. Całą energię intelektualną, wyobraźnię i kreatywność ludzie ci zużywają na obronę przed klęską, bankructwem, społeczną degradacją i wykluczeniem. W ich życiu nie ma miejsca na edukację, kulturę, pasję. Z czasem nawet tracą zainteresowanie tym, żeby wydostać się z matni. Biernością zarażają najbliższych, w tym dzieci. Tak ubóstwo staje się przewlekłym i samonapędzającym się mechanizmem psychologicznym.

 

Co dzieje się z umysłem, nawet dojrzałym, uformowanym w warunkach długotrwałej biedy? Odpowiedź przynosi książka „Scarcity: Why Having Too Little Means So Much” (Niedostatek. Dlaczego «za mało» znaczy tak dużo). Jej autorzy, ekonomista behawioralny Sendhil Mullainathan i psycholog Eldar Shafir, przypomnieli wyzwanie, któremu musieli stawić czoło alianci pod koniec II wojny światowej. Chodziło o przezwyciężenie głodu, który doskwierał milionom Europejczyków. Zastanawiano się, jak najlepiej ich dożywiać: czy od razu dostarczać im pełne posiłki, czy raczej zacząć od małych porcji, które z czasem będą rosnąć.

Wątpliwości polityków rozwiały się po eksperymencie zrealizowanym na University of Minnesota. Grupie zdrowych mężczyzn podawano posiłki zawierające minimalne ilości kalorii niezbędnych do zachowania podstawowych funkcji organizmu, takich jak oddychanie i praca serca. Wpłynęło to destrukcyjnie na ich psychikę. Badani popadali w obsesję. W filmach interesowały ich tylko sceny z jedzeniem, zaczęli marzyć o karierze w gastronomii i rolnictwie.

Niedostatek zajmuje szare komórki, a wtedy nasza błyskotliwość spada bardziej, niż gdy jesteśmy niewyspani – twierdzą Mullainathan i Shafir. Nie odnosi się to tylko do pożywienia. „Umysł automatycznie i niezwykle silnie nakierowuje się na niezaspokojone potrzeby”. To jak z internetem. Dopóki działa, nie myślimy o nim. Gdy operator wyłączy go z powodu niezapłaconego rachunku, nie umiemy myśleć o niczym innym. Zjawisko to może dotyczyć np. raportu kwartalnego, którego napisanie wymaga koncentracji, a nasza uwaga skierowana jest na wiele zadań. Albo spłaty rat kredytu hipotecznego z pensji, której nie wystarcza. Niedostatek to więcej niż dyskomfort związany z posiadaniem niewielkiej ilości zasobów. Zmienia nasz sposób myślenia. Odczuwając brak – tłumaczą autorzy „Scarcity” – lepiej radzimy sobie z pilnymi potrzebami. Tyle że cierpią na tym priorytety: zaniedbujemy inne sprawy i stajemy się mniej efektywni w innych sferach życia.

 

Więcej optymizmu!

Jednym z naukowców, którzy przez lata badali związki między dorastaniem w ubóstwie a rozwojem i inteligencją, był Eric Turkheimer z University of Virginia. Ciekawiło go głównie to, jakie elementy wychowywania się w biedzie przynoszą najbardziej negatywne skutki. Próby zmierzenia wpływu określonych zmiennych nie dały jednak spodziewanych efektów. Turkheimer doszedł do wniosku, że o naszym IQ decyduje niezliczona liczba powiązanych z sobą przyczyn. Wszystkie zaś giną w mroku wątpliwości, przypuszczeń i wyssanych z palca założeń. Trudno przezwyciężać skutki biedy, w tym otępienie umysłu, skoro nie można rozbić jej na czynniki pierwsze – stwierdził uczony, nazywając to spostrzeżenie ponurą perspektywą.

Inni mają więcej optymizmu. David Brooks radzi, by skupić się na całych kulturach, a nie poszczególnych elementach nędzy czy niedostatku, ponieważ żadna określona interwencja nie odmieni trwale życia dziecka (ani dorosłego): „Jeśli jednak zdołamy umieścić człowieka w nowej kulturze, odmiennej sieci relacji, wówczas przyswoi on nowe nawyki myślenia i zachowań w sposób, którego nie będziemy mogli zmierzyć czy zrozumieć”.

Inny pomysł proponuje Robert Knight z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Jak przekonuje, różnice intelektualne wynikłe ze statusu materialnego da się wyeliminować za pomocą właściwego treningu. Razem z neurologami ze swojej uczelni pracuje nad grami stymulującymi aktywność kory przedczołowej dla dzieci w wieku szkolnym. Dzięki nim można poprawić zarówno wskaźniki fizjologiczne, jak i behawioralne – podkreśla z błyskiem w oku.

Mózg ludzki to bardzo plastyczny organ. Nic nie przesądza o jego ostatecznej kondycji. Przy odpowiednich warunkach rozbłyśnie pełnią swoich możliwości.