Jak chłopi przyczynili się do upadku Rzeczypospolitej

Do upadku Rzeczypospolitej nie doprowadziła sama szlachta. Winien był także polski chłop, a w zasadzie wielomilionowa bezwolna masa chłopska.

Kryzys, jaki dotknął Rzeczpospolitą szlachecką, nie był wyłącznie skutkiem tragicznych wojen XVII w. Jego zarzewie tkwiło w samym ustroju, w gospodarce opartej na folwarku pańszczyźnianym. Te wielkie gospodarstwa rolne bazujące na przymusowej pracy chłopów pojawiły się po rozejściu się ekonomicznych dróg wschodniej i zachodniej Europy (tzw. dualizm agrarny).

Na Zachodzie zmiany

Od końca XIII w. zachodnia Europa głodowała. Zaczęło się od kryzysu gospodarczego, potem przyszedł czas nieurodzaju, wojen, czarnej śmierci. W sumie według prof. Jana Szpaka z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie populacja zachodniej Europy zmniejszyła się z 73 mln w 1300 r. do 45 mln w 1400 r. Brakowało rąk do pracy.

Jednak mimo tych klęsk Zachód i tak był gęsto zaludniony – średnio trzy razy bardziej niż Polska. Wielkie miasta znajdowały się w Polsce w odległości ok. 300 km (np. Kraków-Lwów ok. 340 km, Poznań-Gdańsk ok. 300 km), podczas gdy we Francji dzieliło je średnio 100 km, w płn. Włoszech i Anglii – 80 km. W XV w. Kraków, Gdańsk i Wrocław liczyły ok. 15-20 tys. mieszkańców, Paryż, Londyn czy Brugia – niemal lub ponad 50 tys. A ci wszyscy ludzie potrzebowali żywności…

Znaleźć transport i nadwyżkę

Tymczasem w zachodniej Europie zboża ubywało. Chociażby w Hiszpanii, gdzie poczynając od XIII w. związek hiszpańskich hodowców owiec (tzw. mesta) zagarnął więcej niż połowę ziemi, która mogła być przeznaczona pod uprawę. Z czasem problemy się pogłębiały i pojawiły w kolejnych krajach (np. w XVI- i XVII-wiecznej Holandii, gdzie sporo miejsca zajmowała dochodowa uprawa tulipanów). W efekcie zachodnioeuropejscy mieszczanie nie mieli dosyć jedzenia, mieli za to pieniądze. Szczególnie od XVI w., po wielkich odkryciach geograficznych.

Zboże na wygłodniały Zachód mogła dostarczać Polska. Należało tylko rozwiązać dwa problemy. Pierwszy to transport zboża. Nie opłacało się go przewozić konno. Pozostawała więc droga wodna – przede wszystkim Wisłą do Gdańska. Drugim problemem było wytworzenie odpowiedniej nadwyżki na eksport. Technika i technologia produkcji rolnej w Polsce dorównywały zachodniej. Jak jednak wyprodukować więcej, dysponując mniejszą liczbą rąk do pracy? I tu szlachta wykorzystała folwark. Termin ten pochodzi z języka niemieckiego (vorwerk) i oznacza rezerwę pańską, czyli część włości feudalnej na bezpośredni użytek dworu. Gdy zarysowała się możliwość zbytu zboża na Zachodzie, pan feudalny w Polsce rozszerzył trochę tę rezerwę – do połowy swojej włości (więcej nie mógł z powodu braku rąk do pracy). W ten sposób zaczął produkować nadwyżkę przeznaczoną na eksport. A wszystko dzięki pracy chłopa pańszczyźnianego.

RUGI CHŁOPSKIE

Na przełomie XVIII i XIX w. chłop w wielu wypadkach stracił swoją koronną broń, jaką stanowiła ucieczka. Im folwark był bardziej rozwinięty i nowoczesny (postępowała mechanizacja), tym mniej była potrzebna pańszczyzna. Najbardziej spektakularna zmiana nastąpiła w Księstwie Warszawskim, a potem w Kongresówce. Konstytucja Księstwa Warszawskiego zlikwidowała poddaństwo i chłop stał się wolny. Przepis wykonawczy, tzw. dekret grudniowy, likwidował podzielną własność ziemi i przyznawał ją dotychczasowym właścicielom majątków. „W ten sposób chłop pozbawiony został praw do ziemi i jej wieczystego użytkowania i mógł zostać z niej wyrugowany (»zdjęto chłopom kajdany z nóg łącznie z butami«)” – piszą Jezierski i Leszczyńska.

I tak z folwarku pańszczyźnianego powstał tzw. folwark parobczański.

Z gospodarza chłop stał się parobkiem. Zmienił się więc jego status społeczny, miał możliwość dodatkowego zarobkowania, ale dalej był uzależniony od pana. Rugi trwały w Królestwie Polskim do 1846 r., kiedy to car ich zakazał i przywrócił emfiteuzę (podzielną własność ziemi). W zaborze pruskim zakazano rugów już w 1819 r. W zaborze austriackim teoretycznie zakazywały tych praktyk już XVIII-wieczne patenty józefińskie.

Kryzys folwarków

Według rosyjskiego ekonomisty Aleksandra Czajanowa w ustrojach agrarnych dochód zależy od liczby rąk do pracy, ponieważ nie ma maszyn. Szlachcic musiał więc mieć jak najwięcej chłopów pańszczyźnianych. I musiał na swój sposób dbać o poddanych. Jak piszą Andrzej Jezierski i Cecylia Leszczyńska z Uniwersytetu Warszawskiego: „Polityka szlachcica sprowadzała się do tego, aby chłopu zapewnić minimum, ale jednak minimum wystarczające na utrzymanie i wykonywanie przez niego świadczeń na rzecz dworu. Przy pomorze bydła, spaleniu chałupy itp. pan musiał udzielać | chłopu bezzwrotnej zapomogi”. I tu dochodziliśmy do zasadniczej konkluzji: pan starał się wykorzystywać chłopów, a chłopi na swój sposób pana. Powstał pewien układ. Pan miał wszystko a za darmo, a chłop niczym nie ryzykował.

 

Jednak był to układ niezdrowy, bo po pewnym czasie Rzeczpospolita przestała się rozwijać, a nawet zaczęła się cofać w rozwoju. W całej Europie Wschodniej folwark pańszczyźniany najpierw przynosił ogromne dochody, później wywołał kryzys. Rzeczpospolita była pierwsza i zapłaciła największą cenę – straciła niepodległość.

W 1618 r. z Rzeczypospolitej wyeksportowano przez Gdańsk ok. 200 tys. łasztów (czyli prawie 400 000 t) zboża. Za Sasów, gdy kryzys osiągnął apogeum, a kraj miał za sobą mnóstwo wojen, tylko 20-30 tys. łasztów. Procentowo zniszczenia po konfliktach zbrojnych z XVII w. można porównać do tych po II wojnie światowej. „Dla olbrzymiej większości wsi najbardziej typową przyczyną zniszczeń były nie operacje wojenne, lecz rekwizycje i rabunki wojsk zarówno nieprzyjacielskich, jak i własnych – pisał w „Studiach z dziejów wsi polskiej: XVI-XVIII” Jan Rutkowski. – Rabunki te często połączone były z bezmyślnym niszczeniem dobytku włościańskiego”.

Niemniej, w istocie to sama gospodarka pańszczyźniana musiała doprowadzić do krachu. Ponieważ wszystko było w niej prawie za darmo, czyli… bardzo drogo.

Kosztowne i zaskakujące paradoksy

Chłopu nie opłacało się pracować – i tak wszystko dostawał za półdarmo. Pan zaś niby wszystko miał za darmo, ale coraz więcej musiał płacić: za nadzór, za dodatkową robociznę itd. Kiedy spadała wydajność pańszczyzny, pan podnosił jej rozmiar. A im większa pańszczyzna, tym mniejsza robiła się wydajność. Powstało błędne koło. Próbowali zmienić ten stan rzeczy reformatorzy doby oświecenia. Ale ani chłopom, ani panom na tym nie zależało, bo dotychczasowy układ był stabilny! Nikt niczym nie ryzykował, nie groziło nikomu bankructwo. Najważniejsze, że było co jeść i pić. Dlatego ostatnie sto lat funkcjonowania folwarku pańszczyźnianego to stabilna stagnacja.

Wiele mówi się o bezgranicznym wyzysku chłopów pańszczyźnianych. Jednak w centralnej Polsce nie wybuchały bunty i wojny chłopskie. Aleksander Kostka-Napierski chciał wywołać powstanie w 1651 r. – wykorzystując niechęć podhalańskich chłopów do biskupa krakowskiego Piotra Gembickiego – ale był prawdopodobnie tylko agentem działającym za pieniądze szwedzkie i siedmiogrodzkie (a może i Chmielnickiego). W istocie w Polsce chłop się nie buntował. Mógł podnieść krzyk, gdy wyzysk był zbyt dojmujący, np. gdy w ramach propinacji [czyli wyłącznego prawa szlachcica do produkcji trunków – przyp. red.] pan kazał kupować zepsuty alkohol, nienadający się do picia. Jednak z panem łączył chłopa ten sam język i ta sama wiara, więc mimo wyzysku zawsze można było się dogadać.

Z perspektywy czasu panom zarzucano również, że bili chłopów. Ale było to wtedy normalnym elementem dyscyplinująco-wychowawczym. Pan bił nie tylko chłopa, ale i swoje dzieci. Dyscyplinowano w ten sposób także w wojsku. Dopiero w 1792 r., w czasie wojny z Rosją, Tadeusz Kościuszko zakazał bić żołnierzy – wszak żołnierz jest obywatelem! Potem takie zakazy pojawiły się w rewolucyjnej armii francuskiej i amerykańskiej, ale to Kościuszko był pierwszy (w Rosji i Anglii żołnierzy bito do I wojny światowej). Wracając do bicia chłopów: kiedy już upadała Rzeczpospolita, w zajętej przez Austriaków Galicji bicia zakazały patenty józefińskie z 1775 r. Praktykę możemy jednak poznać w I rozdziale „Popiołów” Stefana Żeromskiego („Niech mi Jawór obębni po wsi, że jutro mają się zejść wszyscy, kto żyw. Na mój rozkaz, słyszałeś! Będzie brał karę Tomek Zalesiak za to, że się dobierał do mego lamusa.

lamusa. Otrzyma przy całej wsi i w oczach tego oto pana komisarza sto pięćdziesiąt miotełek brzozowych, jak za Jana Kazimierza, Michała Korybuta i innych bywało!” – wydaje polecenie pan Nardzewski). Z kolei późniejszy Kodeks Napoleona zakazywał bicia chłopów „prywatnie”, ale dziedzic jako wójt mógł karać chłostą „administracyjnie”.

Szczególnie ciekawy jest też przypadek tzw. główszczyzny. Szlachcicowi rozmyślnie popełniającemu mord groziła kara śmierci. Dotyczyło to także zabójstwa chłopa. W takim przypadku szlachcic mógł jednak sięgnąć do kiesy, by zapłacić zadośćuczynienie za spowodowaną śmierć. Jego wysokość wynikała z pozycji i majętności zabitego chłopa. Jeśli rodzina uparła się zgłaszać sprawę do sądu, ryzykowała – bogaty pan mógł się wybronić. Tak jak w następującym przypadku z końca XVII w.: chłop zdenerwował pana i dostał za to „w gębę”. Pozbierał się i wrócił do domu, ale po trzech dniach zmarł. Jego rodzina, zamiast zażądać godziwej główszczyzny, wezwała starostę grodzkiego z komisją. Ta po tygodniu wydała werdykt: między pobiciem chłopa a jego śmiercią nie stwierdza się związku. Chłop zmarł, bo widać przyszedł na niego czas…

 

NA LITWIE INACZEJ

Chłopi na Litwie właściwej już w XVII w. nie odrabiali pańszczyzny, lecz byli oczynszowani. Nie dlatego jednak, że szlachta litewska była bardziej postępowa, ale z przyczyn zewnętrznych – zniszczenia wojenne były tam tak duże, że panom brakowało pieniędzy na odbudowę folwarków.

Sposoby na wyzysk

Lecz chłop też miał na pana swoje sposoby – wyzyskiwał go, jak mógł. Pożyczał (szczególnie zboże), defraudował (łamał monopole dworskie, np. na wytwarzanie alkoholu) i żądał tzw. załogi (czyli użyczenia zwierząt pociągowych). Szlachcic musiał o niego dbać, bo gdyby stracił chłopa, ubyłoby mu rąk do pracy, a więc zmniejszyłby się dochód. W tej sytuacji pan najbardziej obawiał się ucieczki chłopa. To był prawdziwy bicz na szlachtę. Wystarczyło przesadzić z wyzyskiem i chłop znikał. Na terenie dóbr wspomnianego biskupa Gembickiego w XVII w. doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy cała wieś uciekła na słowacką (austriacką) stronę. I pan mógł się procesować z cesarzem…

Dokąd chłopi zwykle uciekali? Na Zachodzie do wielkich miast, bo – jak mówi przysłowie – „powietrze miejskie daje wolność”. W Polsce, z braku dużych miast, chłop mógł zbiec po prostu do innego pana. Aby uniknąć takich ucieczek, bardzo rozbudowano prawodawstwo. Pozytywistyczny działacz i historyk Aleksander Świętochowski wyliczył ponad 20 ustaw sejmowych w XVI w. i prawie 40 w XVII w., wymierzonych przeciw zbiegostwu oraz tzw. przekocowywaniu, czyli bezprawnemu pomaganiu w zamianie pana. Taka liczba ustaw sugeruje, że w praktyce prawo to nie działało skutecznie. Ucieczki chłopów wystawiały bowiem na próbę solidarność klasową szlachty, która rozumowała na zasadzie: „Nie daj Boże, żeby chłop ode mnie uciekł, ale daj Boże, żeby uciekł do mnie”. Zatem, mimo zakazów, panowie zgadzali się na przyjęcie zbiegłych chłopów. Gdy po pewnym czasie poprzedni pan odnajdywał zbiega, następował impas, który mogło rozwiązać. „kupienie” chłopa. Szlachcic musiał dostać za uciekiniera jakieś odstępne, pewną gratyfikację. Był to najczęściej stosowany sposób na ominięcie obowiązującego prawa. Lecz nowy pan musiał się pilnować – w końcu raz zmieniwszy miejsce, chłop mógł zrobić to ponownie. Takie sytuacje powodowały, że panowie musieli być łaskawsi dla swoich zasiedziałych chłopów, by nie kusić losu. To zaś obniżało poziom wyzysku.

Szczególny przykład wypłaty odstępnego zachodził w sytuacji, gdy ślub brała para należąca do dwóch różnych panów. Zyskiwał pan, do którego małżonkowie się przeprowadzili, więc to on musiał płacić.

Rozwój kosztuje

Dopóki kraj się rozwijał – i chłopom wiodło się dobrze. Gdy nadszedł kryzys, to oni ucierpieli najbardziej. Nie kwapili się jednak do popierania reform. Na przykład, gdy co bardziej oświeceni panowie (np. Andrzej Zamoyski w 1760 r.) wprowadzali w swych włościach przejście z pańszczyzny na płacenie czynszu, chłopi wcale nie świętowali. Wręcz trzeba ich było do zmian zmuszać. Bronili istniejącego stanu rzeczy tak jak większość szlachty. Działo się tak, ponieważ system folwarczny był systemem socjalnym. Chłop nie ponosił ryzyka gospodarczego i mógł żyć z dnia na dzień, nie martwiąc się o jutro. Pan, mając chłopów, też nie musiał się martwić o przyszłość. A że gospodarka stała w miejscu – wtedy to nikogo nie obchodziło.

Okazuje się jednak, że nie ma rozwoju bez kosztów społecznych. Zachód za swój dobrobyt zapłacił m.in. krwawymi buntami chłopskimi. My w okresie folwarku pańszczyźnianego nic nie zapłaciliśmy i zostaliśmy ukarani. Potem, w XX wieku, mieliśmy w Polsce socjalizm, czyli kolejny układ socjalny. Wychodząc z socjalizmu, stanęliśmy przed podobnymi dylematami jak kiedyś: czy będziemy gotowi na poważne koszty społeczne dla rozwoju kraju, czy lepsza jest stabilna stagnacja?

ZAMIAST WOJEN CHŁOPSKICH

Rabacja galicyjska, czyli powstanie chłopskie z 1846 r., było antyszlacheckim pogromem wspieranym przez władze austriackie. W ten sposób Austriacy pozbywali się ze swojego zaboru polskich ziemian, świadomych swej odrębności narodowej i wciąż myślących o powstaniach. Zaborcy posunęli się do tego, że wypłacali nagrody za głowy pomordowanych.

W Polsce przedrozbiorowej wielkich buntów chłopskich praktycznie nie było (w przeciwieństwie do Europy Zachodniej). Nawet powstanie Kostki-Napierskiego na Podhalu (1651 r.) było raczej inspirowanym przez wrogów sabotażem „na tyłach” Rzeczypospolitej niż prawdziwym powstaniem przeciw pańszczyźnie. Co nie znaczy, że chłopi kochali swych panów. Pamiętali o krzywdach i odreagowali swój gniew później, m.in. podczas rabacji.