Jak działać konsekwentnie i nie rzucać myśli na wiatr?

Wygrywamy wokół siebie symfonie ze stanów psychicznych, które wchodzą w kontakt z symfoniami innych, dostrajając się do siebie lub – częściej – wytwarzając dysonans.

To jest jak rytuał. Rafał Zapała kładzie palec na ustach i daje mi w milczeniu  iPada ze słuchawkami. Zakładam i słucham pierwszych informacji na temat tego eksperymentu, a Zapała prowadzi mnie wąskimi schodami i korytarzami na poddasze zamkowej wieży. Siadam na miękkim fotelu z podgłówkiem, stojącym na drewnianej platformie przymocowanej do ścian. Rafał zakłada mi sensory mierzące fale mózgowe na głowę, do palców przypina czujnik, który rejestruje stan napięcia elektrycznego skóry oraz tętno. Przede mną ekran komputera, na którym migają cyfry tych trzech parametrów, wokół dziesięć głośników. Całość zaprojektowano na Uniwersytecie Stanforda.

Rafał jest artystą o zacięciu filozofa. Napisał  muzykę do tego projektu, który odbywa się w centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Teraz moje myśli i stan ciała zaczynają same wygrywać skomponowane przez niego aranże. Zamykam oczy, muzyka uspokaja się, otwieram – wybucha z nową siłą. Rafał sugeruje, żebym pomyślał o seksie, i zaraz muzyka się wzmaga, choć mniej, niż mógłbym przypuszczać. Potem zaczynam medytować. Wskaźniki lekko wariują: mam mało myśli, a ciało pozostaje w stanie ożywienia. Zwykle jest odwrotnie – to usypiające, a nie gotowe do działania ciało przestaje wytwarzać myśl za myślą.

To doświadczenie, przez które przeszło przede mną dwieście osób, dodaje substancjalności naszym myślom. Rafał opowiada, że ludzie odkrywają, że dysponują nieznanym dotąd rodzajem kontroli nad ciałem. Widzą, że są aktywni nie tylko na zewnątrz, ale też wewnątrz. Że ich życie wewnętrzne to nie tylko poetycki slogan. To ich dziwi.

Myśli wydają nam się małym i ulotnym fragmencikiem życia. Z takiego eksperymentu możemy się nauczyć, żeby nie rzucać myśli na wiatr. Możemy spojrzeć na ciało jak na instrument, który od chwili urodzin, a nawet wcześniej, do momentu śmierci mózgu wygrywa, bez ustanku, jakąś melodię. Jej dźwięki wzmacniają nasz dobrostan albo doprowadzają ciało-instrument do wycieńczenia. Ponura wewnętrzna opowieść, która nęka nas latami, może spowodować psychofizyczny kataklizm. Przynajmniej teoretycznie – podążając za wskazaniami antycznych filozofów, którzy mieli obsesje na punkcie harmonii – możemy sobie wyobrazić, że da się dostroić muzykę naszych stanów  psychicznych do wszechsymfonii odgrywanej przez wszechnaturę i osiągnąć ostateczne kosmiczne dostrojenie.

A może naprawdę jest tak, że nie chodzimy po ulicach niczym osobne worki ze skóry z mięsem, które nie mają ze sobą kontaktu, jeśli nie otrą się o siebie albo przynajmniej nie spojrzą sobie w oczy lub wymienią parę słów. Chodzimy i wygrywamy wokół siebie symfonie ze stanów psychicznych, które wchodzą w kontakt z symfoniami innych, dostrajając się do siebie lub – częściej – wytwarzając dysonans.

W końcu neuronauka zweryfikowała istnienie neuronów lustrzanych, które sprawiają, że dostrajamy się do siebie, a nastrój człowieka bywa zaraźliwy. Sensorium, bo tak nazywa się projekt Rafała Zapały, prowokuje, by na poziomie metafizycznym widzieć świat jako jeden proces współistnienia wszelkich czujących istot, a nie safari wypełnione stadami polujących na siebie nawzajem zwierząt.