Jak z popiołów tożsamości wymyślić siebie od nowa? Metoda Feniksa

Zwykle wyobrażamy sobie swoje życie jako konsekwentne wstępowanie po szczeblach drabiny ku założonym celom. Co jednak, gdy drabina się przewraca? Lub gdy sami postanawiamy z niej zeskoczyć?

Przyjaciele jej zazdrościli, rodzice pękali z dumy, szef nie mógł nachwalić. Praca dla legendy naukowej w najbardziej prestiżowym laboratorium chemicznym Uniwersytetu Moskiewskiego! O czym więcej mogłaby marzyć świeżo upieczona magister chemii? A ona czuła, że umiera. „Nienawidziłam chemii” – opowiada Julia Karpinsky, spoglądając przez okno wieżowca na zatłoczone ulice Waszyngtonu. Julia prowadzi dziś JMK Coaching, doradza w wyborach życiowych klientom indywidualnym z całego świata oraz szefom międzynarodowych korporacji. „Studiów nie wybrałam z własnej woli, rodzice byli chemikami. W latach 80. w ZSRR to był dla mnie naturalny, rodzinno-polityczny wybór. Ale zawsze czułam, że będę musiała porzucić ten bezpieczny kokon. Nie wiedziałam tylko, jak i kiedy”. 

Do Agnes Marczak olśnienie przyszło w postaci sandałków Chanel z najnowszej kolekcji. Ona, menedżerka w amerykańskiej korporacji organizującej konferencje i spotkania biznesowe z siedzibą przy Piątej Alei na Manhattanie, na trasie do domu mijała luksusowy pawilon handlowy Fifth Avenue. Jak można nie wstąpić, skoro jest wyprzedaż butów? Modę miała we krwi po wcześniejszych latach pracy w charakterze stylistki najpierw w Londynie, potem w Nowym Jorku. Sandałki kosztowały 600 dolarów, połowę miesięcznego czynszu, toteż czynsz postanowiła zapłacić z poślizgiem. Do sandałków należało następnie dobrać oprawę: garnitur, nową fryzurę, wizytę u kosmetyczki.

Dwa tygodnie później nadszedł moment premiery godnej zakupów. Luksusowa od stóp po uczesanie, nadzorowała pracę załogi w topowej restauracji. Przy jednym ze stolików: Andre Leon Talley, redaktor miesięcznika „Vogue”, wyrocznia Manhattanu. W drodze do wyjścia rzucił okiem na sandałki. „Ładne buty! Który sezon?” – zapytał. „Ten sezon!” – odpowiedziała z dumą. Tego wieczoru obudziła telefonami wszystkie koleżanki w Polsce. Ikona Manhattanu! Sandałki! Najnowszy sezon! „Następnego ranka wstałam, spojrzałam na sandałki i uderzył we mnie piorun: czy ja kompletnie oszalałam?” – opowiada Agnes Marczak, obecnie doradca polityczny Polsko-Amerykańskiej Rady Doradczej. Dziś przemierza korytarze Kapitolu, lobbując na rzecz zniesienia wiz dla Polski. „Jaka jestem głupia! To cały Manhattan! Mogę tu życie przeputać, ekscytując się bzdetami. Tego samego dnia poprosiłam w firmie o przeniesienie do Waszyngtonu”.

Anna Voloshin do dziś nosi ten breloczek w torbie. Plastikowe niebieskie serce. „Klucz do nowego życia”, znajomi dali go jej na szczęście, żegnając na lotnisku Warszawa Okęcie w 2007 r. Miała wszystko. Przyjaciół, rodzinę, fajne życie. Konsekwentną ścieżkę awansu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie zaczynała na studenckich praktykach, a po kolejnych siedmiu latach piastowała stanowisko naczelnika wydziału w Departamencie Spraw Zagranicznych, odpowiadając za wizyty gości, podróżując z kolejnymi premierami po świecie. Perspektywę ciekawej, stabilnej kariery na wiele kolejnych lat. Miała jednak też serce. W Ameryce czekał mąż, poznany podczas jednego z wyjazdów służbowych, który przyjechał za nią do Polski i z marszu się oświadczył: przez dwa lata pozostawali małżeństwem na odległość, nie mieszkali ze sobą. Nie miała jednak żadnej oferty zawodowej na amerykańskim horyzoncie. „Rezygnacja z pracy dającej mi ogromną satysfakcję była trudna, ale zrobiłam to dla miłości” – opowiada Anna Voloshin. Dziś jest dyrektorem ds. rozwoju w McCain Institute w Waszyngtonie. „Wzruszyłam się, żegnając z zespołem. Wyszłam z budynku Kancelarii, spojrzałam na gmach, symbolicznie zamykając ten rozdział życia. W Polsce miałam pracę na wysokim poziomie. Ale czy zaimponuje ona w stolicy światowej dyplomacji? Poleciałam w nieznane”.

 

Ryzyko wliczone w cenę

Wedle szacunków United States Census Bureau w 2007 roku przeciętny Amerykanin miał w perspektywie ponad 11 przeprowadzek w życiu. A przecież to tylko jedna z rewolucji, które stawiają nas poza znaną strefą i – zawsze na początku – skazują na budowanie od nowa zaplecza społecznego i stelażu bezpieczeństwa. Rozwód, kolejne przerwanie tożsamości. Światowe trendy są tu identyczne: statystyki galopują.

W ostatnich latach po raz pierwszy w historii USA odnotowano fenomen: liczba singielek – panien i rozwódek – przewyższyła liczbę mężatek. Obecnie w USA, Francji oraz Rosji rozwodzi się od 50 do 59 proc. związków małżeńskich, a w krajach rekordzistach – Hiszpanii, Portugalii, Czechach, na Węgrzech – rozstaje się ponad 60 proc. par. W Polsce rozwodzi się 20–30 proc. małżeństw. Dodajmy wypadki losowe, choroby. Zatem ogromny procent ludzi na pewnym etapie życia doświadcza zmiany statusu budowanego wcześniej z mozołem. Ile milionów nigdy nie odważy się na życiową zmianę ze strachu?

 

Odpowiedź przynoszą opublikowane w 2013 roku wspomnienia pielęgniarki paliatywnej Bronnie Ware zatytułowane „Czego najbardziej żałują umierający”, napisane na podstawie rozmów z pacjentami hospicjum. „Żałuję, że w życiu nie miałem odwagi, aby podążyć za własnymi marzeniami i ambicjami, nie zaś oczekiwaniami społecznymi” – to jeden z najczęstszych wyrzutów na łożu śmierci. Dlaczego zatem tak często nie potrafimy się przemóc i odważyć? „Każda zmiana, nawet ta na dobre, jest niewygodna. Zmianę odbieramy źle na podstawowym, fizjologicznym poziomie: nasze ciało doświadcza nieprzyjemnych doznań. Automatyczna reakcja na zmianę to »nie, nie zrobię tego«. Racjonalizujemy zatem, wymyślając wymówki dla stagnacji. Wygodniej jest nam pozostać nawet w złej, lecz znanej sytuacji” – mówi coach Julia Karpinsky, której profesjonalna maksyma „Rezultaty poprzez integralność” osadzona jest na filarach własnej życiowej rewolucji.  Jest praktykiem, nie teoretykiem porad, których udziela dziś klientom.

„Nie zawsze też mamy jasną świadomość własnych pragnień, nie potrafimy wyartykułować potrzeb. Często mamy również mylne przekonania” – Julia przywołuje własne fałszywe blokady sprzed momentu decyzji. Kiedy myślała o wyjeździe z Rosji, jednym z argumentów negatywnych była jej opinia o mieszkańcach Zachodu: skoro tam jest lepsze życie, ludzie będą lepsi od niej, wywyższający się egoistycznie i nieskorzy do elementarnej ludzkiej pomocy. Przekonanie legło w gruzach wraz z wizytą amerykańskich lekarzy w Moskwie, którzy okazali się szalenie sympatyczni.

Kiedy już uda nam się przeskoczyć pierwsze poprzeczki błędnych przekonań, niejasności, niewygodnej reakcji – jak zmierzyć się ze strachem? Zmiany będziemy się bać zawsze. Karpinsky doradza: usiądź, weź głęboki oddech i przyznaj, że się boisz. Poczuj strach, nie uciekaj. Odwaga to nie brak lęku, lecz działanie wbrew obawom. Okaż samemu sobie empatię. Zadaj sobie pytanie: „Jeślibym się nie bał, co bym zrobił? Czego staram się zaniechać z lęku?”. Spójrz na najgorszy możliwy scenariusz. Strach skonfrontowany traci na mocy, rozkłada się na oswojone elementy. Podczas pierwszej życiowej rewolucji – wyjeździe z Rosji – Julia przepłakała cały lot z Moskwy do Londynu, gdzie miała przesiadkę do USA. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek wróci do ojczystego kraju, czy zobaczy jeszcze rodziców. Krok kolejny to jeden krok naprzód, doradza Karpinsky: „Nie patrz na odległy horyzont, który wydaje się przerażający i nierealny, skup się na priorytetach na dany dzień, tydzień, miesiąc. Rozterki: jak się tam dostać? Jak osiągnąć ten cel? przekuj w pytanie: kim muszę zostać, żeby się tam dostać?”.  Od takiego fundamentu Karpinsky zaczyna sesje coachingowe z klientami: trafiają do niej z postawą: „nie wiem, co mam zrobić”, którą ona przekłada na pytanie: „zobaczmy, kim jesteś”.

To charakter popchnął Agnes Marczak do życiowych przełomów. Pierwszy nastąpił jeszcze przez epizodem z sandałkami Chanel, kiedy pracowała jako hostessa we francuskiej restauracji. „Lubię rozmawiać z ludźmi, więc wymarzyłam sobie prowadzenie własnej restauracji na Manhattanie – wspomina. – Najpierw otworzyłam latający Salon Madame Gigi. Kupiłam bazę danych potencjalnych gości, wynajmowałam lofty od artystów i organizowałam tematyczne imprezy dla kilkuset osób. Zakładałam fundusze, które zwracały się z biletów wstępu”. Zachęcona dobrze prosperującym pomysłem, Agnes przystała na ofertę znajomego, któremu nie szła knajpa: pół na pół udział w zyskach w zamian za lokal. Cafe Matahari ruszyła pełną parą. Załoga, kuchnia fusion oraz odmowa licencji na alkohol. I plajta. Porażka? „Nauczka – odpowiada Agnes Marczak. – Nie byłam przygotowana biznesowo”.

Kolejną rewolucję  tożsamości przeprowadziła po latach, już w Waszyngtonie. Znów charakter stanowił jej fundament. „Stanęłam przed dylematem, że albo zostanę na kolejne lata w stabilnym i nudnym kieracie korporacyjnym, co wiązałoby się też z przeniesieniem mojego stanowiska do innego miasta, albo postawię wszystko na wymarzoną kartę: politykę – opowiada. – Polityką żył zawsze nasz dom rodzinny, fascynowałam się nią od dziecka”. Toteż po  18 latach na rynku pracy Agnes odeszła z firmy, zapisała się na politologię w Georgetown University i włączyła w działania Amerykańsko-Polskiego Kongresu Doradczego. „Podążyłam za pasją”.

 

Odrodzenie z popiołów

Anna, która poleciała do Stanów Zjednoczonych za sercem, pamięta pierwszy poranek w nowym życiu: zapach owsianki z cynamonem i bajgli. „Chodziłam po naszym sąsiedztwie oczarowana, jakbym znalazła się w ośrodku wypoczynkowym – wspomina dzisiaj. – Uśmiechnięci ludzie, klomby, zadbane trawniki. Pomyślałam: jest tak pięknie, że musi się udać”. Miękkie lądowanie wspomogły wakacje na Florydzie, na które z marszu polecieli z mężem. „W drugim tygodniu już mnie roznosiło – śmieje się. – Oto z wymagającej, fantastycznej pracy trafiłam, dosłownie i w przenośni, na plażę. Patrzyłam na ocean, ale czułam się jak ryba bez wody!”.

 

Po powrocie z Florydy do Waszyngtonu przystąpiła do działań: wymyślenia siebie od nowa. Przebijała się przez bariery kulturowe, językowe, przez opinie doradców zawodowych, że Waszyngton to rynek drastycznej światowej konkurencji na top poziomie. Determinacja przyniosła efekty po kilku miesiącach: stanowisko koordynatora eventów w Radzie Atlantyckiej. Przez kolejnych sześć lat w organizacji, która zrzesza światowe elity politycznoinelektualne, Anna zdobywała waszyngtońskie szlify i przechodziła kolejne awanse, aż po stanowisko dyrektorskie. Co przesądziło o jej sukcesie? „Kluczowe elementy to: odwaga, ambicje skrojone na siły oraz ludzie – ocenia z obecnej perspektywy. – Mimo dyskomfortu i lęku, czy sobie poradzę, zawsze w końcu wybiorę opcję: muszę spróbować, bo w przeciwnym razie będę żałować zaniechania. Jednocześnie nie wymarzyłam sobie przecież, że oto zostanę mistrzem olimpijskim w skokach narciarskich! Marzenia były skrojone na moje możliwości. Napędza mnie ciekawość i ambicja udowodnienia samej sobie, że potrafię. Lubię się sprawdzać, ale muszę czuć wyzwanie. Miałam też ogromne szczęście, że byłam otoczona ludźmi, którzy we mnie wierzyli nawet wtedy, kiedy mnie dopadały wątpliwości”. Mąż, zawsze wspierający. Mama, najlepszy przyjaciel. Babcia, wierny kibic. „We dwie od dziecka neutralizowały moje pokłady niepewności, pacyfikowały Kubusia Fatalistę przekonaniem, że oczywiście dam sobie radę”.

„Najważniejsze, aby nie przechodzić rewolucji życiowych samemu – przyznaje coach Julia Karpinsky. – Potrzebujemy przyjaciela, doradcy, słów wsparcia. Ale doceńmy także ciszę: nagły brak codziennego hałasu, rutyny, utartego kieratu. Sytuacja, kiedy zostajemy nagle »rybą bez wody«, daje nam wspaniałą szansę na przejrzystość i zejście do głębokich rejonów samoświadomości”. Julia przywołuje tu własne doświadczenie, kiedy – już po latach w Stanach Zjednoczonych – została nagle zwolniona z pracy, bez żadnych perspektyw na przyszłość. Napisała wówczas list do samej siebie „Dlaczego w ogóle muszę pracować?”. Dla pieniędzy oraz dla przyjemności przebywania z ludźmi, doszła do wniosku, który stał się jej pierwszym krokiem do zawodowego przekierowania życia na nową ścieżkę.

Jak przekuć porażkę z przeszłości w możliwości na przyszłość? „Zdiagnozujmy czynnik w nas, który doprowadził lub się przyczynił do tej sytuacji – doradza Karpinsky. – Nauczmy się tego o nas samych. Tylko wówczas mamy szansę, aby nie powielić błędu w przyszłości. Rewolucje pozwalają nam poznać siebie. W momentach wstrząsów musimy też przede wszystkim dbać o siebie. Wysypiać się, jeść, sięgać po aktywności, które przynoszą nam radość. Tylko wówczas odnowimy energię do odrodzenia”.  

 

Jakie są koszty, a jakie profity metody Feniksa?

Porzucenia kokonu, spalenia tożsamości, narodzin w nowym wcieleniu? „Kosztem jest na pewno niestabilność finansowa, brak comiesięcznego zaplecza, które miałam przez lata pracy w korporacjach – ocenia Agnes Marczak. – Ale nie boję się. Mam silne przekonanie, że dam sobie radę i wyjdę na prostą. Życie szybko biegnie. Zachęcam wszystkie kobiety wokół siebie, że jeśli się wypalają, naprawdę warto porzucić kierat i zaryzykować. Czerpię ogromną satysfakcję z działalności politycznej oraz patriotycznej na rzecz Polski w USA. Z tego, że mogę udowodnić, że nie tylko Francuzi i Włosi się liczą. Po skończeniu politologii chciałabym albo pracować dla rządu, albo dla kampanii politycznych. Kiedy patrzę dziś na zakurzone sandałki Chanel w szafie, to mam poczucie, że dobrze robię”.

„Zawsze lepiej spróbować, niż żałować, że się nie spróbowało – komentuje Anna Voloshin. – Gdybym dziś spotkała alternatywną siebie, która z lęku przed nieznanym nie podjęła  próby, powiedziałabym sobie jedno: szkoda, że się nie odważyłaś. Taką postawę chciałabym też przekazać mojej  6-letniej córce. Niezależność, odwagę, sięganie po to, co wydaje się trudne”. Jak ujmuje swoje życiowe motto amerykański przewodnik duchowy Francis Chan: „Naszym największym strachem nie powinien być lęk przed porażką, lecz strach przed sukcesem w tym, co nie ma znaczenia”.