Zawód: kat

Kandydat na kata musiał mieć odpowiednie kwalifikacje. Obok czytania i pisania oraz podstaw łaciny, w której sporządzano wyroki, oczekiwano znajomości ludzkiej psychiki, a także… anatomii, przydatnej podczas tortur i egzekucji.

„Trzymanie w dłoniach czyjejś głowy po tym, jak gilotyna opadła, sprawia niesamowite wrażenie. Nie da się tego opisać. Nie można tego z niczym porównać” – wyznał w swej autobiografii francuski kat Fernand Meyssonnier. Co ciekawe, tradycyjny atrybut oprawcy – topór (wyparty podczas rewolucji przez gilotynę, którą również posługiwał się w XX w. Meyssonnier) – symbolizuje m.in. podporę niebios, prawdomówność, siłę, sprawiedliwość, karę, męczeństwo, śmierć. U Etrusków, a także na terenach starożytnego Rzymu, wetknięty w wiązkę rózg liktorskich i zwany fasces, oznaczał władzę urzędnika. Bywało, że obowiązki kata wypełniał tam właśnie noszący rózgi liktor, wymierzając kary obywatelom imperium. Niewolnikami i obcokrajowcami zajmował się natomiast carnifex.  

 

ZAWÓD: KAT

 

W średniowieczu z dorywczego zajęcia, pełnionego przez oskarżycieli, dozorców więziennych, rajców miejskich czy rzeźników, katostwo przekształciło się w rzemiosło, potem w profesję i urząd. Kat sądowy (łac. executor) nosił zaszczytne miano minister justitiae i magister tortur. Był urzędnikiem zatrudnionym przez władze do wykonywania wyroków – zwłaszcza kary śmierci – a także kary wygnania oraz tortur. W wydanym przez sąd dokumencie oprócz nazwiska i przewiny skazanego widniało jego ostatnie uprawnienie, np. do wybranego posiłku, a także metoda, miejsce i data egzekucji, jej uczestnicy, a czasem też prawo kata do… odmowy jej przeprowadzenia.

Urząd kata krzepł od XIII w. – zwłaszcza w miastach europejskich, lokowanych na prawie niemieckim: łączył funkcje policji, więziennictwa i służb porządkowych ograniczając samosądy. Co ciekawe, grody na innym prawie – w tym polskim – nie tworzyły tej synekury, „wypożyczając” kata z innych miast. Początkowo obejmowali ją ludzie z marginesu społecznego, stąd władze w Niemczech i Francji, by osłabić społeczną infamię katów, przykładną pracę nagradzały szlachectwem. Ten świetnie płatny fach łączył dochody z wielu źródeł, więc zdarzały się przypadki odsprzedawania posady. Bywała też dziedziczona: francuski ród Sansonów zmonopolizował czynności katowskie, sprawując je przez siedem pokoleń (1688–1847)!

Kandydat na kata musiał mieć odpowiednie kwalifikacje. Obok czytania i pisania oraz podstaw łaciny, w której sporządzano wyroki, oczekiwano znajomości ludzkiej psychiki, a także… anatomii, przydatnej podczas tortur i egzekucji. Kaźń miała być bowiem długotrwała i efektywna, natomiast samo uśmiercenie – wręcz błyskawiczne. Stąd ceniono precyzję w ścięciu, powieszeniu czy rozstrzelaniu: publika nagradzała ją oklaskami, jak choćby podczas ścięcia w 1737 r. podoficera Montigny. Także francuski kat Charles Henri Sanson (1739––1806), mistrz w swym kunszcie, podczas egzekucji na Place de la Nation potrafił w zaledwie 24 minuty zgilotynować aż 54 skazańców! Nic dziwnego, że spartaczona robota powodowała utratę zapłaty, urzędu, a nawet… życia. Podczas swej „premierowej” egzekucji, wykonanej na niedoszłym królobójcy Da-miensie, gdy konie nie dały rady go rozerwać, Sanson żywcem odcinał członki skazańca. Za naruszenie sztuki katowskiej zwierzęta, które miał otrzymać (wraz z wujem, również katem), skonfiskowano na rzecz ubogich. Mistrza uczyniła z niego dopiero praktyka.

W latach 60. XVIII w. kat z Awinionu schronił się przed rozsierdzonym tłumem w… więzieniu, gdy na stryczku udusił zamiast powiesić trzech skazańców. Jego ziomek zaś tak nieudolnie wieszał mordercę Pierre’a du Forta, że gdy tłum obrzucił go kamieniami, runął z drabiny i skręcił kark. 

Kat ponadto nadzorował więzienie, wyłapywał bezpańskie psy, oczyszczał miasto z fekaliów, prowadził lub kontrolował zamtuzy (domy publiczne). Bywał też cyrulikiem, aptekarzem, grabarzem oraz… handlarzem zwłok czy fragmentów powroza i drewna z szubienicy, które uchodziły za lecznicze i magiczne.  W pracy pomagali mu podwładni, zwani butlami, szargażami, łupieżcami czy hyclami.

 

PRZEZ PIEKŁO DO NIEBA

 

„Ja Johann Christian Greulich ślubuję szczerą przysięgą Bogu Wszechmogącemu, że tutejszej wielce szlachetnej i oświeconej radzie oraz jej szanownemu sądowi miejskiemu, pragnę w służbie być wiernym, swoje powinności i powierzone mi zadania o każdej porze wykonywać, a przeczytane instrukcje zawsze i nieustannie zamierzam przestrzegać. Niechaj tak mi dopomoże Bóg i Łaska Jego” – przysięgał jeden z katów w XVII w.

Odniesienia do „sił wyższych” wynikały z teologicznych interpretacji, zwłaszcza protestanckich, które przelewały odpowiedzialność z wydających i wykonujących wyroki na Boga – Pana życia i śmierci. Katowski topór symbolizował w chrześcijaństwie oczyszczanie z „robaczywych owoców”: „Już bowiem siekiera przyłożona jest do korzenia drzew. Wszelkie drzewo nie dające dobrego owocu będzie wycięte i wrzucone w ogień” (Mt 3,10; Łk 3,9). Gotowane przez egzekutora piekło na Ziemi miało otworzyć skazańcowi wrota do czyśćca a w perspektywie – do nieba! Mimo to katoliccy kaci po uśmierceniu winnego „na wszelki wypadek” odbywali pokutę.

 

Tę filozofię dobrze oddaje okrutna kaźń, jaka spotkała mordercę francuskiego władcy Henryka IV Burbona z 1610 r. Królobójstwo traktowano bowiem jak zamach na boskiego pomazańca. Rękę, którą François Ravaillac zasztyletował monarchę, spalono na wolnym ogniu. Mordercy wyrywano również fragmenty ciała z piersi i przedramienia rozpalonymi obcęgami. Rany zalewano zaś wrzącym olejem i siarką. W pępek królobójcy wlano roztopiony ołów. Zdzierano z Ravaillaca skórę płatami. Na koniec natomiast rozerwano skazańca końmi – zaprzegano je aż trzy razy, by dokończyć kaźn i ostatecznie rozczłonkować zbrodniarza.   

KACIE REKORDY

200 ubiegało się we Francji o stanowisko generalnego kata w 1976 roku: wybrano Marcela Chevaliera. Kiedy z kolei w 1998 r. w państwie Suazi przywrócono karę śmierci, o posadę kata starało się tam 50 osób, i to z różnych stron świata! Natomiast władze Zimbabwe miały spory problem, gdy w 2005 r. tamtejszy kat przeszedł na emeryturę: nowego udało się znaleźć dopiero po 7 latach.

69 lat– tyle czasu Giovanni Bugatti służył jako egzekutor kolejnym papieżom (1796–1865).

435 osób w 24 lata uśmiercił brytyjski kat Albert Pierrepoint (1932–1956).

54 lata obowiązki kata pełnił francuski rekordzista Anatole Deibler (1885–1939).

16 500– to szacunkowa liczba osób uśmierconych przez nazistów za pomocą gilotyny. W 1944 r. jeden z niemieckich katów pozbawił głów aż 1399 osoby.

315 egzekucji wykonanych w Teksasie obejrzał korespondent agencji Associated Press Mike Graczyk. Egzekucja trwa średnio siedem minut, więc zajęło mu to łącznie niemal 40 godzin.

 

PAN Z PARYŻA, CZYLI DOŻYWOTNI OPRAWCA

 

Hańbiące czynności oprawcy hojnie wynagradzano nie tylko aktami nobilitacji, ale i brzęczącą monetą. Stawki obejmowały określone czynności lub okresy pracy, co regulował konkretny kontrakt z katem.

O zamożności oprawców świadczy testament poznańskiego kata Marcina Olszewskiego, zmarłego w 1563 r. Pozostawione 150 talarów kazał rozdysponować między szpitale św. Ducha, św. Walentego i św. Krzyża oraz zakony karmelitów i dominikanów.

Miasto oferowało katu bezpłatne mieszkanie, premie za narodziny potomka i z okazji świąt kościelnych oraz pieniądze na ubiór. Dominował w nim kolor czarny (śmierć), czasem uzupełniany czerwienią (krew). Dawniej bywała to peleryna z kapturem oraz maska z otworami na oczy, chroniąca zarówno przed niesławą, jak i zemstą ze strony bliskich straceńca. W Polsce i Niemczech niektórzy kaci naszywali na ubiór literę lub trzy pasy materiału w kolorach zielonym, czerwonym i białym.

Najbardziej zinstytucjonalizowany urząd kata powstał we Francji: do 1870 roku każde większe miasto w kraju miało własnego oprawcę. Po klęsce Napoleona III w Trzeciej Republice zreformowano administrację, ustanawiając jednego dożywotniego kata generalnego, zwanego Monsieur de Paris; pierwszym został Joseph Heinderich.

Mimo przywilejów i zaszczytów profesję oprawcy zaliczano do „nieczystych”, podobnie jak rzeźników czy grabarzy. Budziła strach, wrogość i pogardę: na widok kata wielu spluwało. Mieszkał zazwyczaj poza miastem, miał zakaz wstępu do karczmy, a w kościele wydzielone miejsce. Zawód kata był też niebezpieczny ze względu na wypadki przy pracy: oplucie lub ugryzienie przez skazanych, zranienie siebie lub gapiów w trakcie egzekucji. W 1792 r. francuski kat Gabriel Sanson, okazując tłumowi zgodnie z tradycją głowę zgilotynowanej ofiary, zabił się, spadając z szafotu.    

 

UMRZEĆ TO NIE ZNACZY ZAWSZE TO SAMO

 

W przeszłości egzekucje dzielono na śmiertelne i nieśmiertelne. Te ostatnie polegały na publicznym upokarzaniu i obnażaniu, wypalaniu piętna i oczu, krwawej chłoście, zakuwaniu w dyby czy mutylacji – obcinaniu różnych części ciała. Wykonywano też wyroki niehańbiące i hańbiące. Te pierwsze przysługiwały szlachetnie urodzonym w postaci ścięcia mieczem lub toporem. Hańbiło natomiast wplatanie w koło, ćwiartowanie i piłowanie, obdarcie ze skóry, gotowanie we wrzątku, palenie na stosie, pławienie w wodzie, pojenie płynnym ołowiem, nabijanie na pal, wieszanie, duszenie, zakopywanie i zamurowanie żywcem, porzucenie na pastwę zwierząt i inne.

 

Taką haniebną egzekucję niedoszłego francuskiego królobójcy Roberta-François Damiensa w 1757 r. „reklamowała” „Gazette d’Amsterdam”: „[…] na placu Grève i na szafocie, który tam wzniesiony zostanie, szarpany obcęgami w piersi, ręce, uda, i łydki; prawica dzierżąca nóż, którym dokonał pomienionego przestępstwa, przypiekana siarką, a miejsca, skąd będą drzeć pasy, polewane płynnym ołowiem, wrzącą oliwą, gorącą żywicą, woskiem i siarką gotowanymi pospołu; następnie ciało rozwłóczone i rozerwane w cztery konie, potem członki i korpus spalone, obrócone w popiół a popioły rozrzucone na wiatr”.

Podczas wieszania kat musiał zadbać, by szubienica nie zawaliła się, a odpowiednio długi powróz utrzymał ciężar skazańca. Sztuka polegała na przerwaniu rdzenia kręgowego. Zbyt późne naprężenie sznura powodowało oderwanie głowy od tułowia, a przedwczesne – przedłużało agonię nawet do kilkudziesięciu minut, dusząc ofiarę. Ta wówczas wytrzeszczała oczy i wysuwała język w posiniałej twarzy, puszczały jej też zwieracze. Austriaccy kaci zazwyczaj spychali skazańca z drabiny, rosyjscy usuwali mu spod nóg stołek, a angielscy stosowali zapadnię.Od XVII w. m.in. w USA zaczęto uśmier-cać przez rozstrzeliwanie: pluton egzekucyjny mierzył z odległości 6 m do skazańca, stojące-go z zawiązanymi oczami. Strzały oddawano z karabinów, załadowanych jedną kulą. Pośród nich była ślepa, ale żaden z egzekutorów nie wiedział, w czyim jest magazynku, co dawało im namiastkę „czystego sumienia”. Celowano w serce, czasem zaznaczone na koszuli ofiary. W Ameryce od 1608 r. aż do wprowadzenia zastrzyku trucizny, uśmiercono tak 1099 skazanych (choć w Utah i Oklahomie wciąż można wybrać ten rodzaj śmierci). Jednak w czasie wojen i doraźnych sądów łamano te zasady: Rosjanie strzelali z karabinów maszynowych gdzie popadnie lub z rewolweru w tył głowy. Tak zabito m.in. polskich oficerów w Katyniu.

Skonstruowanie gilotyny w końcu XVIII w. otworzyło nowy rozdział w dziejach krwawych przedstawień. We Francji – zwłaszcza podczas rewolucji – podest z ruchomym ostrzem stał się teatrem, miejscem ceremonii narodowych i politycznych demonstracji. Morderczyni Ma-rata Charlotte Corday, podziwiając majestat gilotyny, rzekła do kata: „Panie, mam prawo być ciekawa. Nigdy przedtem pod nią nie stawałam”. Śmiercionośna maszyna stała się bohaterką powieści Camusa, Dickensa, Dumasa, Dostojewskiego, Tołstoja, Turgieniewa, Zoli, malowideł Goi, a także… symfonii muzycznej. Jej dźwięki wplótł w skomponowany w 1830 r. „Marsz na szafot” Hector Berlioz. Nawet dzieci pozbawiały lalki głów jej zabawkową wersją.

 

NOWOCZESNE RZEMIOSŁO

 

Kolejnym zabójczym urządzeniem była komora gazowa, zbudowana w 1924 roku przez Amerykanów. W hermetycznym pomieszczeniu montowano instalację do reakcji chemicznej wytwarzającej toksyczny gaz – najczęściej cyjanowodór – oraz do jego neutralizacji. Okna pozwalały śledzić postępy egzekucji: skazanych pouczano, by spokojnie i głęboko oddychali, co skracało agonię. Pół godziny później ekipa w maskach i gumowych rękawiczkach usuwała zwłoki. Ostatnią taką egzekucję wykonano w Arizonie w 1999 r.

Podczas drugiej wojny światowej naziści, wykorzystując komory gazowe jako środek masowej eksterminacji, unicestwili setki tysięcy istnień.

Uśmiercanie na krześle elektrycznym – zastosowanym po raz pierwszy w stanie Nowy Jork w 1890 r. – uznano za niehumanitarne w 2008 r., choć niektóre stany Ameryki wciąż je dopuszczają. Skazańca, przytwierdzonego metalowymi obręczami do fotela, przez 5–15 sekund rażono prądem o napięciu około 2000 woltów. Jeśli jeszcze żył, aplikowano mu dodatkowe wstrząsy, aż lekarz stwierdził zgon. Dźwignię wciskało kilku egzekutorów, ale tylko jedna generowała prąd, co miało podobne psychologiczne znaczenie jak przy rozstrzeliwaniu. Więzień przeżywał męki: pękała mu skóra i gałki oczne, wymiotował i oddawał mocz, a gotujące się mózg i mięso parowały, cuchnąc. W 1997 r. Pedro Medina (kubański zabójca 52-letniej Amerykanki) dosłownie zaczął żywcem płonąć!

Od 2008 r. w większości amerykańskich stanów jedynym sposobem uśmiercania – również w wojsku – jest zastrzyk trucizny. Po raz pierwszy zastosowano go w 1982 r. w Teksasie. Do dziś pozbawiono w ten sposób życia ponad 1000 osób. Egzekucje odbywają się w więzieniach, a katami są ich pracownicy lub anonimowi lekarze. Substancja, wstrzykiwana do żył skazańca, przytroczonego pasami do łóżka, zwiotcza mięśnie, upośledzając oddychanie i pracę serca. Trwające 3–5 minut uśmiercanie mogą obserwować członkowie rodzin skazanego i ofiary, dziennikarze. Ten sposób unicestwiania budzi sprzeciw medyków, podkreślających sprzeczność z przysięgą Hipokratesa, komplikacje przy wstrzykiwaniu „koktajlu” osobom ze zniszczonymi żyłami czy utratę potencjalnych narządów do przeszczepu. Brak też pewności, czy skazani nie cierpią: w 2014 r. w Arizonie Joseph Rudolph Wood konał prawie dwie godziny, u 41 zaś odnotowano zbyt długą i bolesną agonię. Mimo to zastrzyk, uznawany za najbardziej humanitarny sposób pozbawiania życia skazańców, stosują także Gwatemala, Tajlandia, Filipiny, Tajwan i częściowo Chiny.

 

ŻADNYCH WYRZUTÓW SUMIENIA

 

Powstały setki publikacji, oceniających zarówno sens samej kary śmierci, jak i kontrowersyjną etykę kata. Egzekucja jest jednak następstwem wyroku sądowego: w świetle prawa oprawca nie popełnia zbrodni, gdyż na śmierć skazuje sędzia. Kat Fernand Meyssonnier zapewniał w swym pamiętniku: „Nie mam sobie nic do zarzucenia i nie cierpię z powodu żadnych wyrzutów sumienia”. A jego brytyjski kolega Albert Pierrepoint w autobiografii z 1974 roku dodawał: „Skazany trafia do mnie w konsekwencji decyzji, której ja nie jestem w stanie zmienić”. Odbiciem prestiżu i autorytetu, jaki otacza władzę, jest pogarda i hańba towarzyszące katowi, dlatego większość krajów – z wyjątkiem Francji i Wielkiej Brytanii – chroni ich nazwiska.

Urząd kata obrósł wieloma mitami, podsycanymi skrajnymi emocjami i ocenami, bo czy jakakolwiek metoda uśmiercenia – nawet w majestacie prawa – jest humanitarna? Jednak podczas gdy państwa demokracji dążą do zminimalizowania cierpień umierających, w wielu miejscach świata egzekucje cechuje okrucieństwo. Amnesty International alarmuje, że w Iranie – obok kamienowania i spuszczania krwi – stosuje się od 1987 r. elektryczną gilotynę, odcinającą żywcem kolejne części ciała skazanego. W Nigerii ostrzeliwuje się go powoli od kostek po głowę, a w Pakistanie i wielu państwach arabskich nadal się kamienuje. Mimo to główny kat Arabii Saudyjskiej wyznał dziennikarzowi: „Po egzekucji czuję radość i satysfakcję, a także dziękuję Allahowi za siłę, jaką mnie obdarzył”. O ileż więcej pokory słychać w słowach cytowanego już Alberta Pierrepointa: „Skazany […] jak mówi Kościół, zasługuje na litość. Najwyższy stopień litości, jaki mogę mu okazać, to dać mu i podtrzymywać w nim poczucie godności w chwili śmierci”. Pytanie, czy uśmiercanie w majestacie prawa licuje z ludzką godnością, pozostaje nadal otwarte.