Johann Nikolaus von Dreyse i karabin odtylcowy

30 lipca 1866, w poniedziałek, Johann Dreyse obudził się wcześnie. Zapowiadał się ciepły dzień. Stary rusznikarz nie przepadał za taką aurą, upał go męczył. Dość długo leżał w łóżku, założył szlafrok i zszedł do jadalni. Poprosił służbę, by przyniesiono mu do sypialni kawę i gazety. Założył okulary, wziął łyk kawy i zabrał się do lektury. Od wybuchu wojny z Austrią Dreyse dużo czasu poświęcał na czytanie gazet. Wzrok mu się męczył, ale nie mógł pozbawić się przyjemności śledzenia postępów pruskiej armii i wyłapywania informacji dotyczących jego karabinów odtylcowych, Dreyse M 1862, dzięki którym – szczerze w to wierzył – wojska Wilhelma I dawały Austriakom łupnia. Wziął do ręki „Königlich Preussischer Staats Anzeiger”, pismo wydawane przez pruski rząd, i zaczął przeglądać sprawozdanie z wielkiej bitwy pod Sadową, która rozegrała się 3 lipca i – wszystko na to wskazywało – miała zadecydować o wyniku całej wojny. Ciężko mu się było przebić przez zdania wydrukowane gotycką czcionką, nasunął więc na nos okulary, połówki. „Rezultat 3 lipca był wypadkiem szczęśliwym dokonanego połączenia trzech dotąd rozłączonych armii pruskich na placu boju, a waleczność wojsk podniosła rezultat ten do zupełnego zwycięstwa” – Dreyse zaczął czytać półgłosem. „174 działa, 18 tysięcy jeńców, 11 chorągwi wpadło w ręce Prusaków. Ze strony Austrii straty oblicza się w sumie na 40 tys.  żołnierzy, ze strony pruskiej 10 tys. Takiej porażki jeszcze armia austriacka nie doznała”. „I nic o moich karabinach” – Johann pokiwał głową. Pamiętał jeszcze fragment proklamacji króla pruskiego wydany po wygranej bitwie, obszernie cytowanej przez gazety: „Prasa austriacka przypisuje zwycięstwo naszej broni iglicowej; może to być w części, ale niezaprzeczalne moralne wartości naszego żołnierza więcej znaczyły od zbieraniny austriackiej”. I wiedział swoje – że to jego karabin wygrał wojnę z Austrią.

Karabiny Dreysego dały początek nowoczesnej broni strzelniczej, przyczyniły się do spektakularnej wygranej Prus nad Austrią w czasie bitwy pod Sadową, zapewniając wojsku Wilhelma I miażdżącą przewagę

NIEZNANE KULISY WIELKICH ODKRYĆ

Nad ładowanym od tyłu karabinem Dreyse pracował już w latach 30. XIX wieku. Idea tej broni była tak stara jak sama broń palna. Problem polegał jednak na tym, że nie wymyślono skutecznego mechanizmu, który by sprawiał, że karabin taki byłby „szczelny”. Przełomem okazał się zamek wymyślony przez rusznikarza z Sömmerda, na pewno przed 1838 rokiem. Komora całego mechanizmu składała się z dwóch żelaznych walców, wewnątrz pustych, osadzonych tak, że walec wewnętrzny był spojony z lufą, a na wierzchu miał otwór, przez który wkładało się nabój. Natomiast walec zewnętrzny obracał się do wewnątrz i posuwał do przodu za pomocą specjalnego słupka, stanowił mechanizm, który domykał komorę. Taki był finał, ale pomysł ewoluował przez lata. W grudniu 1840 roku król Prus Fryderyk Wilhelm IV zatwierdził tę broń dekretem na wyposażenie swojego wojska, jednak oficjalnie konstrukcję nazwano „leichtes Perkussionsgewehr”, czyli lekki karabin kapiszonowy. Prusacy zdawali sobie sprawę z tego, że broń jest absolutnym novum. Stosowane wtedy powszechnie kapiszonówki ładowane od przodu zdecydowanie przewyższały parametrami karabin Dreysego. Ważna była jednak szybkość ładowania oraz fakt, że można było tego dokonać klęcząc, a nawet leżąc, co w przypadku broni odprzodowej było nie do pomyślenia. Żeby nabić iglicówkę, trzeba było odciągnąć wystającą z tyłu prowadnicę iglicy, podnieść rączkę zamka pionowo do góry i pociągnąć do tyłu. Wtedy można było załadować nabój składający się z ołowianej kuli i papierowej łuski, później zaś powtórzyć czynności w odwrotnej kolejności. Wystarczyło kilkanaście sekund i broń była gotowa do oddania strzału. 500-osobowy oddział piechoty stojący naprzeciw szarżującego szwadronu kawalerii mógł oddać 5 tys. strzałów w ciągu 2 minut, a więc w czasie potrzebnym jeźdźcom do dopadnięcia piechurów. Jeżeli tylko co 10. okazywał się celny, szwadron przestawał istnieć. Broń Dreysego była tajemnicą do roku 1848. Do tego czasu zdołano już przezbroić większość jednostek. Podczas walk w Berlinie w ramach Wiosny Ludów tłum wyniósł z miejskiego arsenału „cudowne karabiny”. Odzyskano niemal wszystkie – za kilka słono mieli zapłacić agenci brytyjskiego wywiadu, którzy uznali jednak, że właściwości nowej broni są niezadowalające.

Jakoż i karabin miał swoje wady. Nie udało się zapewnić szczelności komory, a wydostające się przez szczeliny gazy prochowe sprawiały, że siła, z jaką pocisk wylatywał z lufy, była mniejsza od tej w klasycznych kapiszonówkach. Poza tym strzelec musiał liczyć się z ryzykiem poparzenia. Był jeszcze pewien ważny szczegół: igła inicjująca wybuch wbijała się głęboko w nabój, była więc narażona na wysoką temperaturę i szybkie zużycie. Karabiny odtylcowe pokazały atuty dopiero podczas wojny z Austrią, w czasie starcia pod Sadową. W decydującym momencie, gdy Austriacy próbowali kontratakować wojska pruskiej 2. Armii, nacierając na bagnety, zostali poszatkowani salwami z iglicówek. Było siedem razy więcej zabitych Austriaków niż Prusaków.

Johann Nikolaus odłożył gazety i zdjął okulary. Z tekstów wynikało, że Prusy zawrą wkrótce pokój z Austrią i dostaną wszystko, czego będą chciały. Spadł ciepły, letni deszcz. Staruszek ucieszył się. „W końcu będzie czym oddychać” – pomyślał, nabierając powietrza.