Karate po piłkarsku

Na boiskach leje się krew. Piłkarze łamią rywalom nogi, zrywają ścięgna, powodują kontuzje, których leczenie ciągnie się miesiącami. Widzą to wszyscy – oprócz organów ścigania

Pełne trybuny stadionu Constant Vanden Stock w Brukseli. 30 sierpnia 2009 roku mecz o mistrzostwo Belgii pomiędzy Anderlechtem a Standardem Liege. Przy linii bocznej piłkę zagrywa polski obrońca Marcin Wasilewski i wówczas wydarza się tragedia. Znany z bezpardonowej gry Axel Witsel atakuje Polaka wyprostowaną nogą, jest jasne, że celem ataku nie jest piłka, lecz wyłącznie kończyna Wasilewskiego. I rzeźnik swój cel osiąga. Ku przerażeniu 25-tysięcznej publiczności na stadionie i setek tysięcy widzów przed telewizorami piszczel polskiego obrońcy nie wytrzymuje i łamie się niczym zapałka w kilku miejscach. Otwarte złamanie widać gołym okiem. Półprzytomny z bólu Wasilewski zostaje odwieziony do szpitala. Następnego dnia trener Anderlechtu opowiada o grobowej atmosferze w szatni swojej drużyny: „Byliśmy przerażeni. To, co się działo na boisku, to nie był futbol”. A teraz zmiana dekoracji. Dowolne miasto europejskie. Ta sama wieczorna pora, ciemna ulica. I ten sam czyn: bezpardonowy atak na nogę i podobny efekt, zdruzgotana piszczel, szpital, miesiące skomplikowanego leczenia i bolesnej rehabilitacji. Co najbardziej różni obie te sytuacje, to konsekwencje, jakie poniesie sprawca zdarzenia. W pierwszym przypadku: czerwona kartka, zawieszenie przez Komisję Dyscyplinarną na 8 spotkań, 250 euro grzywny – żadnej sankcji karnej! W drugim napastnik zostanie uznany za przestępcę, prokurator podejmie czynności z urzędu, w rezultacie zostanie skierowany do sądu akt oskarżenia (w Polsce byłby to artykuł 156 paragraf 1 Kodeksu karnego, kara od 6 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności).

Za zgodą ofiary?

Co sprawia, że ten sam akt celowego bandytyzmu – zależnie od entourage’u raz jest ścigany przez wymiar sprawiedliwości, a w innej otoczce już nie? Czy decydują o tym jakieś szczególne przepisy prawa? Profesor Andrzej Szwarc, prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Sportowego: „Badałem prawo dotyczące sportu na całym świecie, i – poza Ekwadorem, Kubą i RPA – nigdzie w przepisach kwestia dotycząca wypadków w sporcie i co za tym idzie odpowiedzialności karnej za sp wodowanie uszczerbku na zdrowiu nie stała podjęta. Należy zatem stosować tu artykuły Kodeksu karnego”. Kierownik drużyny Legia Warszawa Piotr Streilau przedstawia opinię własną, ale również środowiska piłkarskiego: „Przecież piłkarz, wchodząc na boisko, wie, że będzie miał kontakt z przeciwnikiem i godzi się na to. Podejmuje ryzyko”. Czyli mielibyśmy tu do czynienia ze zgodą pokrzywdzonego. Jak mawiali Rzymianie: volenti non fit in iuria, czyli „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Czy taka zgoda w świetle dzisiejszej wiedzy prawniczej wyklucza odpowiedzialność za wypadki w sporcie?

„Jedynie w momencie, gdy dotyczy elementów, które są nieodłączne z uprawianiem danego sportu – wyjaśnia prof. Szwarc – na przykład uderzenie w boksie. I tylko tyle. Piłkarz godzi się na kontakt fizyczny, ale nie godzi się na złamanie nogi”. Futbolista na boisku liczy się z kontuzją, akceptuje ryzyko, ale przecież nie wyraża zgody na to, żeby ktoś robił mu krzywdę. Ponadto sportowcowi – jak każdemu innemu człowiekowi – wolno dysponować jedynie takim dobrem prawnym, jakim przepisy dysponować mu pozwalają, czyli na przykład nietykalnością cielesną. Ale już życiem i zdrowiem swobodnie szafować nie można, ponieważ konsekwencje ich utraty ponosi nie tylko sam poszkodowany. Nie można nikogo zabić lub okaleczyć, nawet gdy na to pozwala. Zatem zgoda poszkodowanego nie jest wystarczającą przesłanką do odstąpienia od karania sprawcy wypadku sportowego.

Trzy warunki

Liga angielska. Tu gra się naprawdę ostro. Ale to, co wydarzyło się 23 lutego 2008 roku, było grubą przesadą. W trzeciej minucie meczu Arsenal–Birmingham zawodnik gospodarzy Eduardo został bezpardonowo zaatakowany przez Martina Taylora. Efekt: otwarte złamanie stawu skokowego. Ofiara opuściła boisko pod maską tlenową. O powrót do zdrowia walczyła przez dziewięć miesięcy! A bandyta? Wyleciał oczywiście z boiska i został zawieszony… na trzy mecze. Dlaczego? Dziś przyjmuje się powszechnie na świecie zasadę, że sportowiec nie ponosi odpowiedzialności z tytułu spowodowania uszkodzenia ciała, jeśli spełnione są łącznie trzy warunki. Po pierwsze zdarzenie nastąpiło w ramach uprawianego legalnie w danym kraju sportu. Po drugie było wynikiem
działania podjętego wyłącznie w celu sportowym. I po trzecie: że wypadek został spowodowany zachowaniem niebędącym pogwałceniem reguł sportowych i to tych reguł, które zostały stworzone w celu ochrony bezpieczeństwa zawodników – jak na przykład zakaz atakowania wślizgiem wyprostowaną nogą.

 

Przypadki Wasilewskiego czy Eduardo są modelowymi przykładami złamania drugiego i trzeciego z wymienionych warunków. Mimo to sprawcy nie ponieśli konsekwencji karnych. Piotr Streilau: „Nie ma możliwości udowodnienia takiemu zawodnikowi, że działał specjalnie, z premedytacją. Zawsze może powiedzieć, że było ślisko, że potknął się, źle obliczył lot piłki”. To prawda, a potwierdza to przypadek Davida Beckhama. Rok 2002, zbliżają się mistrzostwa świata w Korei i Japonii. Beckham jest gwiazdą i kapitanem reprezentacji Anglii. 10 kwietnia Manchester United, w którym grał Becks, potyka się w Lidze Mistrzów z Deportivo La Coruna. Znany z bezpardonowej gry argentyński obrońca Aldo Duscher bez ceregieli łamie kość śródstopia słynnej lewej nogi Beckhama. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób reprezentacja Argentyny chce pozbyć się groźnego rywala. Duscher oczywiście do niczego się nie przyznaje, dzwoni nawet do Davida z przeprosinami.

Na szczęście dla Anglików Beckham zdołał się wykurować i zagrał w meczu z Argentyną. Wyspiarze wygrają 1:0, a bramkę z rzutu karnego strzeli Beckham. Historia ta pokazuje, jak trudno jest udowodnić winę boiskowemu
bandycie. Tylko jeden zawodnik przyznał się do świadomego sfaulowania przeciwnika: to Roy Kean, irlandzki pomocnik Manchesteru United. Wszystko zaczęło się w 1997 roku, podczas meczu Leeds–Manchester United, Kean zaatakował wślizgiem norweskiego piłkarza Alfa Inge Haalanda, jednak zrobił to tak nieszczęśliwie, ze sam odniósł kontuzję. Kiedy leżał, zwijając się z bólu na murawie, Haaland stał nad nim i mówił, że na pewno symuluje. Kean mu tego nie zapomniał. Zawzięty Irlandczyk na okazję do zemsty czekał cztery lata. 21 kwietnia 2001 roku podczas derbów Manchesteru na oczach całej piłkarskiej Anglii zmasakrował Norwegowi kolano. Został ukarany zawieszeniem na pięć meczów i karą pieniężną w wysokości 5 tysięcy funtów. Ale kiedy rok później w swojej biografii wyznał, że sfaulował Norwega umyślnie, zasądzono mu nową, rekordową karę: 150 tys. funtów.

Lubię, gdy mnie nienawidzą

Na mistrzostwach świata w 1982 roku Francja gra w półfinale z Niemcami. W 60 minucie meczu po wyśmienitym podaniu Platiniego, zawodnik trójkolorowych Patrick Battison został sam na sam z niemieckim bramkarzem Tonim Schumacherem. Francuz wymarzoną sytuację zmarnował, strzelając obok słupka, ale to, co wydarzyło się ułamek sekundy później, przeszło do historii futbolu. Niemiec wyskoczył w powietrze i zaatakował rozpędzonego zawodnika, trafiając go biodrem w szczękę. Battison leżał nieprzytomny na murawie, a rozochocony Schumacher zajął się prowokowaniem siedzących na trybunach francuskich kibiców. Przyznał potem: „Najlepiej gram wtedy, gdy wszyscy wokół mnie nienawidzą”. I rzeczywiście w serii rzutów karnych obronił dwie jedenastki, wprowadzając Niemców do finału. Francuski zawodnik z aparatem tlenowym na twarzy został odwieziony do szpitala, miał złamaną szczękę, uszkodzone kręgi szyjne, wstrząs mózgu, stracił trzy zęby. Tymczasem sędzia w zachowaniu bramkarza nie dopatrzył się nawet faulu. Również po obejrzeniu zapisu wideo Niemiec nie został zdyskwalifikowany i zagrał w finale.

A prokurator swoje

Dlaczego nawet tak drastyczne zachowanie jak to, którego dopuścił się Schumacher, nie wywołało reakcji organów ścigania? „W niektórych przypadkach powinno się egzekwować odpowiedzialność karną  – stwierdza profesor Szwarc. „Moim zdaniem gdyby od czasu do czasu to czynić zmniejszyłaby się wielkość tego zjawiska”. Innego zdania jest Piotr Streilau: „Uważam, że prawo nie powinno wkraczać do sportu”. Czy zatem boiskowi bandyci mają pozostać bezkarni? „To nie do końca tak jest, ponieważ sankcja dyscyplinarna bywa nawet skuteczniejsza niż karna” – mówi profesor Szwarc. „Przecież zawieszenie piłkarza na dwa lata pozbawia go w tym czasie możliwości wykonywania zawodu, zarobkowania. To bardzo dotkliwa kara”. To prawda, ale czy ktoś przypomina sobie piłkarza, który zostałby zawieszony na dwa lata za wyjątkowo brutalne zachowanie na boisku? Co musi się wydarzyć, żeby prokuratorzy zmienili nastawienie?