Kopanie leżącego

Do gniazda wroga nie zawsze docierano w tak spektakularny sposób jak greccy wojownicy, którzy wtoczyli do Troi gigantycznego drewnianego konia. Czasami trzeba było wykopać tunel

Górników wzywano, kiedy wszystkie inne środki zawodziły. Tylko oni wiedzieli, jak można bezpiecznie wydrążyć chodnik, jakich użyć podpór, by strop się nie zawalił. Zwykle kazano im drążyć tunel, który kończył się pod umocnieniami twierdzy. Następnie mury obleganego miasta podpierano drewnianymi stemplami ustawionymi w podkopie. Obok nich układano chrust i słomę, które podlewano tłuszczem. W roku Pańskim 1215, podczas oblężenia angielskiego zamku Rochester, wykorzystano do tego celu nawet smalec, wytopiony z czterdziestu wieprzków opasów. Później podpalano chrust. Kiedy zwęglone podpory nie były w stanie wytrzymać ciężaru murów, pozbawione oparcia umocnienia zapadały się pod własnym ciężarem. Powstawał wyłom, przez który mogli przedrzeć się oblegający. Był to prastary sposób. Niektórzy twierdzą, że biblijna historia upadku Jerycha stanowi dowód pierwszego zastosowania tej metody. Ponoć procesje wokół murów Jerycha miały odwracać uwagę obrońców od pracujących w tunelach robotników, zaś głośna gra na trąbach pomagała zagłuszyć trzask ognia. Niestety, brak archeologicznych dowodów na potwierdzenie tej hipotezy.

Próba falującej wody

Pierwsze pewne świadectwa stosowania tuneli w czasie oblężeń dotyczą starożytnej Asyrii. Reliefy odnalezione w pałacu Aszurnasirpala II (883–859 p.n.e.) w Nimrud ukazują górników podkopujących się pod mury nieprzyjacielskiego miasta. Aby uniknąć takich zagrożeń, starano się budować twierdze na niedostępnych skałach lub też otaczano je głębokimi fosami, wypełnionymi wodą. Kiedy jednak warunki naturalne uniemożliwiały zastosowanie tych środków, pozostawał jeden tylko sposób obrony. Należało wykryć, gdzie znajduje się nieprzyjacielski podkop. Zwykle wystarczało ustawić na murach wiele naczyń, wypełnionych płynami, ponieważ drgania wywoływane przez uderzenia kilofów powodowały falowanie wody. Oczywiście najsilniejsze wibracje wykrywano w pobliżu najbardziej zagrożonego miejsca. W starożytności używano także brązowych wypukłych tarcz, z których tworzono zaimprowizowane pudła rezonansowe, a w średniowiecznej Korei w murach miast umieszczano gliniane garnki. Jeszcze dalej poszedł renesansowy inżynier Gabriele Tadini da Martinengo, który skonstruował specjalny wykrywacz podkopów. Machina ta składała się z membrany wykonanej z naciągniętego pergaminu i przywiązanych do niej dzwoneczków. Podobno ten renesansowy „sejsmograf” dość dobrze rejestrował podziemne drgania. Po zlokalizowaniu zagrożenia można było przystąpić do kucia kontrminy. Obrońcy drążyli wtedy specjalny chodnik, starając się dostać do podkopu wroga. Później należało eksterminować nieprzyjacielskich górników. Najbardziej spektakularne ślady takich zdarzeń odkryto w Syrii nad Eufratem w starożytnym rzymskim mieście Dura Europos. W 256 roku n.e. gród ten został zdobyty przez wojska wojowniczych władców Persji – Sasanidów i zamienił się w zasypaną piaskami ruinę. Lecz dzięki znalezionym tam śladom archeolodzy mogli zrekonstruować przebieg walk.

Najpierw przypuszczono atak na jedną z wież. W odległości zaledwie 40 metrów od lica murów Persowie rozpoczęli drążenie tunelu. W płaskim terenie, na bezdrzewnej pustyni, nie udało się ukryć wejścia do podkopu. Rosnąca hałda ziemi niepokojąco przypominała obrońcom o postępie prac, choć także osłaniała kopiących przed ostrzałem. Zaalarmowani tymi znakami Rzymianie zaczęli drążyć własną kontrminę. Dotarli do perskiego podkopu tuż pod własnymi umocnieniami. Co ciekawe, otwór powstały w miejscu spotkania obu chodników miał zaledwie 160 cm średnicy. Tak więc w świetle korytarza mogło zmieścić się co najwyżej dwóch ludzi. Tam właśnie doszło do niezwykle zaciekłej walki, toczonej w ciasnocie, w zaduchu, przy skąpym świetle oliwnych kaganków. Walczono przy użyciu krótkich mieczy i sztyletów, a zapewne także przy pomocy zębów i pięści. Co ciekawe, zachowane ślady świadczą nawet o wykorzystaniu oszczepów i łuków, broni – zdawałoby się – zupełnie nieprzydatnej w takiej ciasnocie. Znamy też rezultat – w tunelu na placu boju pozostało aż siedemnaście ciał rzymskich legionistów, reszta obrońców wycofała się w panice. W pośpiechu zabarykadowali wejście do własnej kontrminy.Z drugiej zaś strony przejścia Persowie ułożyli stos z ciał poległych Rzymian, aby uniemożliwić obleganym ponowne wejście do tunelu. Mało tego, użyli kilku zdobycznych płaszczy i siarki, aby zadymić rzymski podkop. Obluzowanymi kamieniami z murów zamknęli także wejście do własnego chodnika. Wreszcie podpalili chrust ułożony wokół stempli. Mur i wieża oczywiście runęły, powstał wyłom, ale wtedy okazało się, że Rzymianie zdążyli zbudować prowizoryczną barykadę i z niej odparli szturm. Dura Europos zostało w końcu zdobyte, jednak dzięki zastosowaniu bardziej konwencjonalnych metod.

Pierzem w nieprzyjaciela

 

Na pomysł stosowania machin do „zadymiania” podkopów wpadli już starożytni Grecy. Oto jak historyk Poliajnos relacjonuje przebieg oblężenia greckiego miasta Ambrakii w 189 roku p.n.e.: „Rzymianie oblegali Ambrakiotów. Wielu żołnierzy rzymskich odnosiło rany, wielu też ginęło, dlatego Rzymianie przekopali wąski tunel pod miastem w nadziei, że tym sposobem je zdobędą. Przez długi czas udało im się uchodzić uwagi wrogów, gdy jednak usypano już spory kopiec ziemi, Ambrakioci zorientowali się, co się dzieje, i sami poprowadzili od wewnątrz podkop w przeciwną stronę. Na jego końcu przekopali w poprzek rów i umieścili cienki rząd blach z brązu, tak żeby powstał hałas, kiedy dotrą tam Rzymianie. Kiedy istotnie dał się słyszeć łoskot, stawili czoło Rzymianom pod ziemią i walczyli z nimi uzbrojeni w długie piki. Ale ponieważ niewiele mogli zdziałać w wąskim i bardzo mrocznym przejściu, przygotowali wielki garnek o średnicy równej otworowi tunelu, przebili dno, przeprowadzili przez nie żelazną rurę i napełnili garnek delikatnym pierzem. Po czym rozniecili niewielki ogień, zamknęli garnek podziurawioną pokrywą i nachylili go w kierunku tunelu przeciwników. Od tyłu przymocowali do garnka miech kowalski i dmąc w rurę, podsycali ogień. Tunel wypełnił się tak gęstym i gryzącym dymem, że Rzymianie nie byli w stanie go znieść i odstąpili od podziemnego szturmu”.

W lipcu 1547 roku Anglicy oblegali szkocki zamek św. Andrzeja. Korytarze i podkopy kuto w litej skale. Na nieszczęście dla oblegających kontrmina obrońców znalazła się powyżej ich tunelu. Szkoci wykorzystali tę przewagę i zalali „angielski” chodnik wodą, topiąc przy okazji kilku wrogów. Oblicze wojny, również tej podziemnej, odmienił dynamit. Masowe stosowanie armat zwiększyło dystans dzielący obleganych od oblegających. Aby maksymalnie wykorzystać potencjał materiałów wybuchowych, tunele drążono zakosami, tak by energia wybuchu kierowała się ku murom, a nie ku wyjściu.Dlatego też podkopy stawały się coraz dłuższe i pojawiły się problemy z wentylacją. Nadworny konstruktor twierdz „Króla Słońce” Sebastian de Vauban doradzał, by obok zwykłego korytarza kopać jeszcze jeden, dodatkowy. U jego wylotu rozpalano ognisko. Zapewniał wentylację dla głównego korytarza.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że najwięcej oblężniczych min i podkopów wykopano nie w starożytności czy średniowieczu, lecz w czasie trwania pierwszej wojny światowej, podczas walk pod Ypres. W ich trakcie Brytyjczycy opracowali metodę „cichego” drążenia tuneli. Kopacz leżał na desce ułożonej ukośnie w wykopie, a nogi kierował w stronę ściany, naciskając obiema stopami na szpadel. Dzięki temu nie trzeba było brać zamachu, co ograniczało emitowany hałas. Mimo to praca brytyjskich minierów była niezwykle niebezpieczna, gdyż Niemcy rozmieścili pod ziemią specjalne ładunki, które pomagały im eliminować wrogie podkopy. Wreszcie 7 czerwca 1917 roku Brytyjczycy odpalili 45 tysięcy ton zgromadzonych ładunków wybuchowych. Do czasu Hiroszimy był to najsilniejszy wybuch wywołany przez człowieka! Po tym epizodzie zaniechano kopania min oblężniczych. Jednak stare style walki nie umarły. W czasie wojny wietnamskiej żołnierze Vietcongu ukrywali się w specjalnych podziemnych schronach. Było tam wszystko – szkoły, szpitale i fabryki produkujące broń. Aby jakoś spenetrować te kryjówki, Amerykanie stworzyli specjalny oddział komandosów, zwanych „szczurami tunelowymi”. Ludzie ci, uzbrojeni tylko w rewolwer, nóż i latarkę, poszukiwali w ciemnych korytarzach wietnamskich żołnierzy. Czekały tam na Amerykanów miny, wilcze doły z zatrutymi zaostrzonymi bambusowymi palami i trujące gazy. My też mieliśmy wojenny tunel… Ten, na którego końcu pewien generał zobaczył światło. Ale to już inna historia.