Kto i po co tworzy sztuczne języki?

Sztucznych języków przybywa jak grzybów po deszczu. Czy uda im się przełamać hegemonie języka angielskiego?

„Heghlu’meH QaQ jajvam” – ten tajemniczo wyglądający zlepek liter to bynajmniej nie redaktorska pomyłka, tylko bojowe zawołanie, które można przetłumaczyć jako: „dziś jest dobry dzień na umieranie”. Jest to zdanie w języku klingońskim, którym posługują się Klingoni – rasa wojowników z serialu „Star Trek”. Słownik klingońskiego i podręcznik do jego nauki powstał w roku 1985, gdy lingwista Marc Okrand zaobserwował potężne zainteresowanie swoim stworzonym na potrzeby serialu językiem. Siedem lat później powstał instytut promujący kulturę Klingonów, a w 2010 roku wystawiono pierwszą operę w ich języku.

Klingoński jest jednym z około 500 funkcjonujących obecnie na świecie sztucznych języków, czyli takich, które – w odróżnieniu od powstałych w wyniku spontanicznego rozwoju – są świadomą kreacją człowieka.

Trudno oszacować ilość osób nimi władających. Najbardziej znanym z nich, esperanto, posługuje się według niektórych danych około 1,6 mln ludzi. Klingońskim biegle mówi około 30 osób, inne języki mają po kilkuset bądź po kilku użytkowników.

Niewątpliwie jednak to języki filmowe czy literackie wiodą prym wśród lingwistycznych utopii. „Żaden z setek języków wymyślonych z pobudek socjologicznych i ideowych nie zdobył takiej popularności” – twierdzi Arika Okrent, autorka książki „In the Land of Invented Languages”.

Klingoni nie są tu wyjątkiem. Swój język huttese mają również mieszkańcy planety Tatooine z „Gwiezdnych wojen”, a w „Blade Runnerze” Ridleya Scotta można posłuchać języka city speak.

Językiem na’vi posługują się zaś mieszkańcy księżyca Pandora w filmie „Avatar”. Rekordzistą – jeśli chodzi o ilość wymyślonych języków, który zresztą pasję do ich tworzenia nazywał swoim „sekretnym grzechem” – jest pisarz John Ronald Reuel Tolkien, autor m.in. języka sindarińskiego, adûnaickiego, estron, khuzdûl i najbardziej rozwiniętego – quenya. Tym ostatnim posługują się m.in. bohaterowie „Władcy Pierścieni”. Popularność cyklu powieści o dziejach Śródziemia powoduje, że na guenya przetłumaczono nawet grę komputerową Minecraft (jest też zresztą jej klingońska wersja).

Językowe getto

Sztucznie stworzone języki często z powodzeniem żyją potem własnym życiem. Przekonała się o tym Suzette Haden Elgin, profesor lingwistyki na Uniwersytecie San Diego w USA, która na użytek swojej feministycznej powieści „Native Tongue” stworzyła sekretny język kobiet – laádan. Profesor Elgin przyznaje, że tworząc go, myślała o języku mającym około tysiąca słów i bardzo proste zasady gramatyczne. Grono jego entuzjastów szybko się powiększało, a wielu z nich zaczęło wymyślać i dodawać do słownika laádan nowe wyrazy.

Podobnie dzieje się z większością sztucznych języków. Tolkienowski język quenya ciągle się rozwija (udoskonalany był m.in. na potrzeby ekranizacji „Władcy Pierścieni”, reżyserowanej przez Petera Jacksona), a klingoński jest na bieżąco uzupełniany przez fanów „Star Treka”. Amerykański lingwista d’Armond Speers posługiwał się nim nawet na co dzień w domu i uczył go swojego syna przez pierwsze trzy lata jego życia, chcąc, aby stał się jego drugim językiem.

Czy języki te mają jednak szansę stać się czymś więcej niż tylko fanaberiami ich twórców i fanów?

Język quenya interesuje jedynie zagorzałych fanów Tolkiena, a nastoletni już dziś syn Speersa, który w efekcie przeprowadzonego przez ojca eksperymentu dość płynnie nauczył się mówić po klingońsku, dziś praktycznie go nie pamięta. Okazało się też, że w porozumiewaniu się nim przeszkadzały mu zbyt duże braki w słownictwie.

Dlaczego więc ludzie chcą się uczyć wymyślonych języków i do czego mogą się one przydać?

„Z rozmów z ludźmi, którzy podjęli naukę języka filmowego lub literackiego, wynika, że bardziej niż korzyści praktyczne kierują nimi pobudki emocjonalne – przede wszystkim chęć przynależenia do określonej społeczności czy grupy fanów” – twierdzi Arika Okrent.

Du ju spik volapük?

Nie wolno zapominać, że sztuczne języki powstają nie tylko dla zabawy lub na potrzeby literatury czy filmu. Jedną z pobudek jest także – jak w przypadku Ludwika Zamenhofa – tęsknota za nowym, uniwersalnym językiem. Ten pochodzący z Białegostoku okulista od dzieciństwa marzył o wspólnym języku dla zamieszkujących miasto Rosjan, Niemców, Polaków i Żydów. Marzenie to postanowił zrealizować i w 1887 roku opublikował podręcznik do nauki języka esperanto. Bynajmniej nie był on pierwszym konlangerem, czyli twórcą sztucznych języków. W 1817 roku francuski muzyk i kompozytor Jean-François Sudre stworzył język solresol, który opiera się na skali muzycznej, a dekadę przed Zamenhofem niemiecki ksiądz Johan Martin Scheyer, czerpiąc z mówionego angielskiego wymyślił język volapük, w którym wszystkie przymiotniki kończą się na „ik”.

Narodziny esperanto bynajmniej nie wyczerpały zapału twórców nowych języków. W latach 30. XX wieku brytyjski lingwista Charles Kay Ogden, chcąc usprawnić międzynarodową wymianę handlową, wymyślił basic english – język bazujący na skrótach i zbitkach sylabowych, który odpowiada poziomowi sześcioletniego dziecka. Prosty w użyciu jest również oparty na luźnych zasadach i wyrazach z różnych języków europejskich język europanto. Najbardziej zwięzły język świata stworzyła zaś w 1978 roku kanadyjska tłumaczka Sonja Elen Kisa – toki pona składa się tylko ze 123 wyrazów.

 

Dziś nowe języki powstają jak grzyby po deszczu w internecie. Talossa, Freedonia, Alphistia czy Aeldaria to tylko niektóre z wirtualnych krain, w których obowiązują odrębne języki. Tworzone w dobie internetu „nowomowy” są w porównaniu z ich poprzednikami dość ubogie. W połączeniu jednak z rozwojem technologii można je uznać za spełnienie marzenia XVI-wiecznych utopistów, którzy akcje swoich powieści umieszczali w wymyślonych krainach. „Dziś powstają krainy, których istotą jest nie przestrzeń, lecz słowo” – mówi Caterina Marrone, filozof języka z Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie.

Przeciwko językowej supremacji

Szwajcarski psycholog Claude Piron twierdził, że dominacja języka angielskiego to fikcja. Przekonywał, że większość osób, dla których nie jest on językiem macierzystym, używa tak zwanego pidgin-english, na który składa się nie więcej niż 1500 słów. To kropla w morzu 615 tys. wyrazów, zawartych w Oxford Dictionary. A to oznacza, że międzynarodowy angielski wcale nie jest bogatszy od sztucznych języków, aspirujących do roli uniwersalnych środków komunikacji.

Według Pirona supremacja danego języka zawsze wiązała się z hegemonią polityczną i gospodarczą władającego nim narodu, który notabene, czerpał z tego przywileju ogromne zyski. Szwajcar przewidywał, że kres politycznej i gospodarczej dominacji Stanów Zjednoczonych otworzyłby pole nowym globalnym językom. Swoją szansę mógłby mieć język esperanto. Piron twierdził bowiem, że rozwija się on zgodnie z zasadą wzrostu wykładniczego, co oznaczałoby, że po latach wolnego rozwoju nastąpi ogromne przyspieszenie. Co pewien czas padają też propozycje, aby uczynić go językiem urzędowym instytucji Unii Europejskiej, co pozwoliłoby ograniczyć kolosalne wydatki na tłumaczenia. Czy zatem po łacinie, francuskim i angielskim nadejdzie czas na esperanto? Na razie język Zamenhofa za swój ojczysty uważa tylko dwa tysiące osób. W porównaniu z 30 osobami mówiącymi po klingońsku, to jednak i tak dużo.