Kto wynalazł okulary przeciwsłoneczne? Szkiełko na oko

Łzy to naturalna ochrona naszych oczu. Ale są sytuacje, w których samo łzawienie – nawet najbardziej intensywne – nie pomoże. Wtedy warto założyć okulary przeciwsłoneczne.

Osłanianie oczu przed nadmiarem światła ma sens. Co prawda oko potrafi samo się chronić, np. przez produkcję łez albo przymykanie powiek, ale nie zawsze to wystarcza. Zapalenie spojówek, czasowa albo – w skrajnych wypadkach – permanentna ślepo- ta była niemal chorobą zawodową pilotów, żeglarzy, a także ludzi pracujących na świeżym powietrzu. Dla reszty ludzkości okulary przeciwsłoneczne to bardziej kwestia wygody i komfortu niż konieczności. Pozwalają funkcjonować w warunkach, które są dla oka skrajnie niekorzystne – pod warunkiem, że są odpowiedniej jakości.

Okulary przeciwsłoneczne muszą zatrzymywać nie tylko światło widzialne, ale także ultrafiolet. Dlatego przy zakupie powinniśmy sprawdzać, czy są wyposażone w filtr UV. Jeśli go nie ma, zaczynają się kłopoty. Gdy osłaniamy oczy przed światłem widzialnym, wyłączają się naturalne mechanizmy ochronne. Przestajemy przymykać powieki i łzawić, a źrenica otwiera się szerzej. W efekcie do oka dociera więcej szkodliwego ultrafioletu niż wtedy, gdy nie nosimy okularów. Szczególnie niebezpieczny jest UV-A, który uszkadza plamkę żółtą – rejon siatkówki odpowiadający za ostre widzenie. Ultrafiolet może też wywoływać stany zapalne, sprzyjać powstawaniu zaćmy (zmętnienia soczewki oka), a nawet czerniaka – bardzo złośliwego nowotworu. Nie ma więc przesady w stwierdzeniu, że źle dobrane okulary przeciwsłoneczne mogą nam bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Co ciekawe, najstarsze znane ludzkości okulary z przydymionymi szkłami wcale nie służyły do ochrony oczu przed jaskrawym światłem. Egzemplarze znajdowane w Chinach, pochodzące z XI i XII wieku, służyły wymiarowi sprawiedliwości. Chodziło o to, by w czasie procesu sędzia nie widział, kto zeznaje. Grecka bogini sprawiedliwości Temida miała oczy przewiązane opaską, ale gdyby była Chinką, nosiłaby okulary z przydymionymi szkłami.

Chińskie okulary przywieźli na Stary Kontynent kupcy, ale europejscy marynarze już wcześniej zaczęli używać wynalazku Inuitów. Ci nie przyciemniali szkiełek, ale zasłaniali oczy wydrążonymi w kości albo drewnie kopułkami, w których wycinali wąską szparę. W ten sposób naśladowali naturalny mechanizm obronny organizmu – mrużenie oczu. Odbijające się od białej powierzchni śniegu światło słoneczne może trwale uszkodzić wzrok. Wynalazek Inuitów miał tylko jedną wadę – poważnie ograniczał pole widzenia.

Z kolei przez „chińskie” okulary nie było widać zupełnie nic. W Europie barwione szkła nie były więc produktem dla mas. W zasadzie jedyną grupą, która ich używała stale, byli cierpiący na światłowstręt syfilitycy. Przy okazji okulary służyły im jako mocowanie protezy nosa, który u wielu chorych po prostu odpadał.