“Łatwiej odstawić cukier niż Facebooka”. Zespół uzależnienia od internetu

Uzależnienie od social mediów staje się dziś epidemią. Choć formalnie nie jest uznawane za chorobę, może siać w życiu spustoszenie i często wymaga pomocy specjalisty.
“Łatwiej odstawić cukier niż Facebooka”. Zespół uzależnienia od internetu

Byłam zszokowana, gdy przyjęłam pacjenta na oddział psychiatryczny, ponieważ coś, co zobaczył na Facebooku, załamało go nerwowo. Zdałam sobie sprawę, że coraz częściej obserwuję wpływ tego portalu na ludzi. Jedna pacjentka odwołała dwie sesje z rzędu po tym, jak przyjaciele skomentowali jej aktualne zdjęcia, pisząc, że się roztyła. (…) Ktoś się na kogoś gniewa za coś, co ta osoba opublikowała, ktoś stracił pracę. Kiedy jednak sugerowałam klientom, żeby zrobili sobie przerwę, rzucali mi spojrzenie mówiące: Oszalałaś?! – pisze dr Susan Flores, psycholożka kliniczna, specjalistka w zakresie terapii uzależnień w książce „Sfejsowani”. Na podstawie setek wywiadów, które przeprowadziła z nastolatkami, matkami, lekarzami i nauczycielami, stawia diagnozę: syndrom FAD (Facebook Addiction Disorder) jest uzależnieniem i może być równie wyniszczający jak alkoholizm. „Uzależnienie od internetu, w tym od Facebooka, staje się epidemią” – uważa dr Bohdan Woronowicz, psychiatra, który przez 35 lat kierował ośrodkiem Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii, a teraz prowadzi Centrum Konsultacyjne AKMED w Warszawie.

 

Na dopaminowym haju

Facebook jest największym na świecie serwisem społecznościowym. Korzysta z niego blisko ponad 2 mld osób. Na stronę serwisu użytkownicy wchodzą kilkanaście razy dziennie, tworząc miliardy informacji i lajków na dzień. W Polsce stronę facebook.com regularnie odwiedza 14 mln osób. Najczęściej są to nastolatki i osoby z generacji Y (roczniki ’86–’97) i X (’61–’85). „Dla wielu młodych ludzi telefon z Facebookiem to cały ich świat, w którym spotykają się ze znajomymi, uczą się, bawią – mówią, że jak cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz – komentuje dr Woronowicz. – Szczególnie narażone na uzależnienie są osoby z problemami emocjonalnymi i z trudnościami z nawiązywaniem relacji, z niskim poczuciem własnej wartości, które na Facebooku mogą łatwo te deficyty rekompensować, udając piękniejszych i mądrzejszych, niż są. Podatne są też osoby już uzależnione od innych substancji, ten serwis zastępuje im używki”. Facebook, podobnie jak alkohol czy zakupy, pobudza układ nagrody. „Mózg uwalnia zastrzyk dopaminy, gdy zachwyci nas konkretny status na FB. Uzależniamy się od tego haju i zaglądamy na Facebooka w pogoni za nim. Potrzebujemy kolejnej dawki” – tłumaczy dr Flores.

 

Podobnie jak w przypadku innych uzależnień ten proces jest wieloetapowy. „Zaczyna się od fascynacji: odkrywamy, że internet pomaga nam się wyluzować. Potem odkrywamy Facebook. Z czasem, by utrzymać zadowolenie, potrzebujemy przebywać tam coraz dłużej. Nasze kontakty z realnym światem ograniczają się, oddalamy się od bliskich. Zmienia się piramida potrzeb, internet staje się ważniejszy niż jedzenie czy sen” – dodaje psychiatra. „Mogę sobie wyobrazić, że nie uprawiam miłości przez tydzień, ale wizja tygodnia bez Fejsa jest przerażająca” – cytuje w „Sfejsowanych” 19-letniego pacjenta dr Flores.
„Wreszcie, w razie odstawienia »używki«, pojawiają się objawy przypominające zespół abstynencyjny, który – podobnie jak u alkoholików – objawia się m.in. podenerwowaniem, złością, nawet agresją” – wylicza lekarz. Badacze z California State University zauważyli, że jednym z objawów zespołu abstynenckiego jest też niepokój zwany FOMO (fear of missing out). Osoby odcięte od mediów nie wiedzą, czym ekscytują się ich znajomi, czują się wykluczone z mainstreamu. „A z racji tego, że większość osób korzysta z Facebooka w telefonach, pojawiają się takie zjawiska jak nomofobia, czyli lęk przed wyjściem z domu bez telefonu, czy fantomowe wibracje – wrażenie, że ktoś dzwoni lub wysyła nam SMS-y” – mówi dr Woronowicz.

Zespół uzależnienia od internetu (Internet Addiction Disorder) jako pierwsza badała Kimberly Young w 1996 r. „Zauważyła, że może on przybierać różne formy i objawiać się erotomanią internetową, nałogowym graniem czy – jak w przypadku Facebooka – socjomanią internetową polegającą na uzależnieniu od kontaktów społecznych” – mówi dr Woronowicz. W 2007 r. Amerykańskie Towarzystwo Medyczne rekomendowało wpisanie zespołu IAD do DSM5 (Diagnostic and Statistical Manual – podręcznika diagnostycznego Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego). „Na razie wpisano tam tylko uzależnienie od gier internetowych” – wyjaśnia Woronowicz.

Polskie badania z 2006 r., którymi objęto niemal 5 tys. osób, wykazały, że 23 proc. ludzi spełnia kryteria zagrożenia uzależnieniem od internetu, a 1 proc. jest uzależnionych. Według Amerykańskiego Centrum Uzależnień Internetowych 6 proc. internautów jest uzależnionych od sieci, a ponad 30 proc. –  zagrożonych uzależnieniem.

 

Rower zamiast surfowania

„Niestety większość uzależnionych nie dopuszcza do siebie myśli o tym, że przestali kontrolować swoje zachowania związane z internetem. Twierdzą, że w każdej chwili mogą przestać i się wylogować” – mówi dr Woronowicz. Są już narzędzia mierzące uzależnienie od Facebooka (patrz: Skala Bergen). Można też zrobić sobie cyfrowy detoks, żeby sprawdzić, czy jesteśmy w stanie wytrzymać bez Facebooka czy komórki. Taki cyfrowy post zafundowała sobie dziennikarka Sylwia Czubkowska. Wyjechała na Mazury, odcięła się od internetu i telefonu na dwa tygodnie. Przez cały czas biegała, ćwiczyła, spacerowała i czytała. Twierdzi, że odcięła cyfrową pępowinę z łatwością. Gdyby jednak nie była tak aktywna, byłoby jej trudniej. Organizm domaga się dopaminy, trzeba jej więc dostarczyć. „Jeździmy na rowerze, chodzimy po górach, gramy w gry, ćwiczymy, wspólnie gotujemy” – wylicza Gabriela Piasecka-Pełka, psycholog, która organizuje polskie obozy bez elektroniki. Ich uczestnicy oddają telefony do depozytu, w razie sytuacji awaryjnych jest dostępny stacjonarny. Organizatorka przyznaje, że niektórzy na początku mają objawy odstawienia, rozmawiają więc o tym na spotkaniach terapeutycznych i uczą się, jak sobie radzić. Polskie obozy wzorowane są na amerykańskich (camp grounded), organizowanych przez fundację Digital Detox, na które co roku przyjeżdża ponad siedem tysięcy osób.

Autorka „Sfejsowanych” też się na niego wybrała. Po 10 dniach zauważyła, że więcej rozmawia z ludźmi, słucha uważniej, precyzyjniej się wysławia. Badania Meika Wikinga, dyrektora Instytutu Badań nad Szczęściem, pokazują, że już po tygodniu bez Facebooka badani bardziej cieszyli się życiem, także towarzyskim. Cyfrowy detoks znacznie przyczynia się do spadku kortyzolu, hormonu stresu – wykazali naukowcy z Kansas State University. Mózg nieatakowany kolejnymi bodźcami po prostu odpoczywa. Poprawia się koncentracja i jakość snu, bo eliminując ekspozycję na niebieskie światło emitowane
przez ekrany, pobudzamy produkcję ułatwiającej zasypianie melatoniny.

 

Generacja narcyzów

Sylwia na Mazurach wypoczęła, ale po detoksie szybko wróciła do starych nawyków. „Łatwiej odstawić cukier niż Facebooka” – zauważa. Ten serwis jest dziś najskuteczniejszym narzędziem komunikacji – nie istnieje lepszy sposób, by poinformować o czymś znajomych. „To już nie tylko miejsce spotkań, ale i słup
ogłoszeniowy. Zastępuje maila i codzienną prasówkę, jest nieodłącznym narzędziem pracy” – wylicza Sylwia, która za pomocą Facebooka kontaktuje się z ekspertami i bohaterami tekstów i zarządza grupą DIY Majsterki.

Do tego dochodzi łatwość kreowania wizerunku. „Osoba, którą tam jestem, jest kimś, kim zawsze chciałam być: inteligentniejsza, zabawniejsza i piękniejsza” – mówi dr Flores. Kolejne lajki podnoszą nam samoocenę, ale chcemy ich więcej i więcej. „Ujawniamy więc coraz więcej ze swej sfery prywatnej albo koloryzujemy. Media społecznościowe stały się sceną, na której występujemy, zdobywając cyfrowy poklask. Niekiedy jednak nie ma to nic wspólnego z tym, kim naprawdę jesteśmy” – mówi Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z wrocławskiego wydziału Uniwersytetu SWPS.

Badania Andrew T. Stephena, profesora zarządzania na uniwersytecie w Pittsburghu, oraz Keitha Wilcoxa z Columbia Business School wykazały, że osoby często otrzymujące lajki traciły samokontrolę, miały wyższe debety na kartach kredytowych i nadwagę. „Mój kuzyn udostępnił zdjęcie z imprezy, na którym leży w wymiocinach. Dziewczyny się rozbierają; chłopaki ćpają. To zapewnia uwagę” – mówi jedna z pacjentek dr Flores. Internetowa popularność ma jednak krótkie nogi. „Wcześniej czy później człowiek będzie musiał się wylogować z internetu. Gdy zda sobie sprawę, że nie jest poza siecią tak interesujący, ważny czy wpływowy, zawali mu się świat” – prognozuje autorka „Sfejsowanych”.

 

Powszechne „podkręcanie” profili (jeden na cztery ma nieprawdziwe informacje o właścicielu) sprawia, że zaczynamy żyć fikcją. Od oglądania cudzych wyidealizowanych stron pogarsza się samoocena, co może prowadzić do depresji – wykazali badacze z uniwersytetu w Missouri.

Przesunięcie granic prywatności nie tylko naraża na niebezpieczeństwo ujawnienia ważnych informacji, ale też powoduje, że oglądamy rzeczy, jakich nigdy nie chcielibyśmy zobaczyć. Pacjent dr Flores trafił na leczenie do szpitala psychiatrycznego, gdy na profilu kuzyna znalazł zdjęcia z wypadku z podpisem: „Ciocia i wujek zginęli w wypadku!”. Tak dowiedział się o śmierci rodziców. Inny pacjent dr Flores załamał się, gdy jego narzeczona zmieniła status z „zaręczona” na „w stałym związku” z jego najlepszym przyjacielem. „Mężczyzna był tak pogrążony w bólu, że poprosiłam o jego przyjęcie na obserwację w szpitalu z powodu zagrożenia próbą samobójczą” – wspomina dr Susan Flores.

Do tego dochodzi zjawisko cyberprzemocy. Ponad milion nastolatków jest codziennie na nią narażonych – do połowy tych nasyconych przemocą zdarzeń dochodzi na Facebooku. Główna różnica pomiędzy dokuczaniem w szkole a internetowym znęcaniem się jest taka, że kiedy ktoś nęka w sieci, świadkami oraz uczestnikami tego zdarzenia są setki osób. Badania pokazują, że to efekt dehumanizacji uczestników sieciowej komunikacji. Zamiast ludzi na Facebooku zaczynamy widzieć awatary. Psychologowie Ma Xiao-Hui i Lei Li z pekińskiego Renmin University of China przebadali pod kątem moralności chińskie nastolatki i odkryli, że traktują one sieć jak świat odrębny od realnego. Nie dostrzegają, że hejtując kogoś w internecie, krzywdzą naprawdę.

Eksperci uważają, że problem będzie narastał, ponieważ rosną tendencje narcystyczne w społeczeństwie. „Poziom narcyzmu w ciągu ostatnich 20 lat wzrósł o 65 proc., a ludzie urodzeni po 1982 r. to najbardziej narcystyczna generacja w historii. Młode pokolenie jest zapatrzone w siebie i przekonane o własnej niepowtarzalności, oczekuje więc podziwu otoczenia” – pisze Jean Twenge w książce „Generation me”. To oni są najbardziej narażeni na uzależnienie – naukowcy z York University w Kanadzie wykazali ścisły związek między narcystyczną naturą i zaniżonym poczuciem własnej wartości a ilością czasu spędzanego na Facebooku.

Lekiem nie jest jednak odcięcie do internetu. „Sieć stała się czymś tak zwyczajnym jak gaz, woda czy prąd, to narzędzie niezbędne do załatwiania wielu spraw. Funkcjonowanie bez tego medium to w wielu przypadkach utopia” – uważa Jakub Kuś. Dr Woronowicz radzi, by zamiast się odcinać, edukować i już w przedszkolach uczyć, jak bezpiecznie korzystać z nowych technologii. Edukację trzeba zacząć od rodziców trzylatków, które tam trafiają. „Musimy pokazywać, zwłaszcza młodym ludziom, że nie wszystko złoto, co się lajkuje, i że na lajkach świat się nie kończy” – podsumowuje Jakub Kuś.