Łokietek do Hagi!

Zbrodnie wojenne to nie wynalazek XX wieku. W bitwie pod Płowcami w 1331 roku Władysław Łokietek ściął trzech jeńców. Dla niego był to akt dziejowej sprawiedliwości, dla Krzyżaków – kolejna zbrodnia polskich barbarzyńców

Krzyżacko-czeska wyprawa na Polskę miała się zakończyć jej rozbiorem. Najeźdźcy byli umówieni pod Kaliszem, żeby omówić szczegóły podboju. Armia krzyżacka musiała być silna, skoro sam wielki mistrz stwierdził, że Zakon podjął wyprawę z takim wojskiem, które „byłoby zdolne przejść całą Polskę”. Wiadomo, że w jego skład wchodziły nie tylko oddziały z Prus, lecz także „najemnicy znad Renu i z innych stron Niemiec”, Krzyżacy z Inflant oraz grupa rycerzy angielskich z księciem Suffolk – Tomaszem de Uffart na czele. Paląc, niszcząc i rabując, Krzyżacy dotarli na miejsce. Tymczasem król Czech, tytułujący się także królem Polski, Jan Luksemburski, do Kalisza nie dojechał. Nikt nie wiedział, dlaczego się spóźnia – czy z powodu kiepskiego stanu dróg, czy groźby ataku sprzymierzonych z Łokietkiem Węgrów. Tak czy siak Krzyżacy zwinęli obóz i zawrócili. A po drodze czekał Łokietek…

Pierwsza krwawa i niepomyślna dla polskich wojsk potyczka z Krzyżakami zdarzyła się pod Koninem. Po niej Krzyżacy sądzili, że Łokietek nie ośmieli się ich już więcej niepokoić. Podobnie zapewne myślał też i sam Władysław, bo choć wciąż podążał śladem wojsk krzyżackich, to jednak trzymał się od nich w bezpiecznej odległości.

RĄBANINA WE MGLE

Kilka dni później, w czwartek 26 września 1331 r. Krzyżacy dotarli do zniszczonego już wcześniej Radziejowa. Tutaj rozbili obóz a rano wyruszyli dalej. Planowali zdobyć kluczowy polski gród na Kujawach – Brześć. Najpierw obóz opuściła niewielka straż przednia pod dowództwem komtura Bałgi Henryka Reuss von Plauena, a zaraz za nią szedł trzon armii na czele z komturem krajowym chełmińskim Ottonem von Luterbergiem. Trzecia część armii dowodzona przez wielkiego marszałka Dytrycha von Altenburga wyszła ostatnia. Mgła tego ranka była tak gęsta, że „ledwie jeden drugiego mógł poznać i zobaczyć”. I właśnie w tej mgle wpadły na siebie oddziały wojska polskiego dowodzone przez Łokietka i jego syna Kazimierza (zwanego później Wielkim) i oddziały von Altenburga. Można sobie wyobrazić zaskoczenie żołnierzy, którzy w chłodny wrześniowy poranek usłyszeli naprzeciwko siebie wroga. Natychmiast zaczęli bezładnie rąbać powietrze. Dopiero gdy mgła nieco opadła, wojownicy obu stron przerwali chaotyczne okładanie się mieczami. Dytrych von Altenburg podzielił wojsko na pięć oddziałów, Polacy uczynili to samo. Walka rozgorzała na nowo, ale nie trwała długo. Ktoś dźgnął kopią konia, dźwigającego najważniejszą chorągiew Zakonu Krzyżackiego. Koń upadł, brat Iwan, który na nim jechał, nie mógł ani zwierzęcia, ani chorągwi podnieść. Na polu bitwy zapanował chaos, który doprowadził do klęski Krzyżaków. Część rycerzy Zakonu uszła z życiem, ale większość albo zginęła, albo trafiła do niewoli. Wśród jeńców było aż 56 braci zakonnych, a wśród nich głównodowodzący Dytrych von Altenburg.

Obraz starcia pod Radziejowem znany jest z opisu nie zawsze wiarygodnego Jana Długosza. Natomiast najważniejszą, bo dokładniejszą relację przekazał wielki mistrz zakonu krzyżackiego Luther z Brunszwiku. Zarzucał on Polakom wiarołomstwo, nikczemność i nieprzestrzeganie rycerskich zasad, jakby zapomniał, że to Krzyżacy pustoszyli i palili cudzy kraj. Jednak opisując bitwę, wielki mistrz wydaje się prawdomówny. Nie negował zwycięstwa wojsk polskich w starciu pod Radziejowem, ale zarzucał Polakom euforię w obliczu zwycięstwa i tchórzostwo w obliczu porażki. A tej winne było dowództwo. Łokietek nakazał wojsku podążać za armią krzyżacką, a tymczasem Otto von Luterberg dowiedział się już o klęsce Altenburga i ruszył z odsieczą. Na równinie nieopodal wsi Płowce doszło do drugiej bitwy, a tę trudno nazwać polskim zwycięstwem.

DEZERTER

Krzyżacy nadciągali traktem łączącym Radziejów z Brześciem w wielu kolumnach, rozciągniętych na przestrzeni dobrych kilkunastu kilometrów. Podobnie było też z wojskami polskimi i bitwa pod Płowcami rozegrała się pomiędzy kilkoma kolumnami marszowymi. Kiedy oddział krzyżacki rozbijał oddział polski, to jednocześnie tuż obok zwyciężali rycerze polscy.

Nie sposób dziś odtworzyć przebieg tych starć, ale jedno jest pewne. Chaos sprawił, że trup ścielił się gęsto. Jednak pod Radziejowem wojska polskie przeważały liczebnie, a teraz przewaga była po stronie Krzyżaków. I Polacy, żeby uniknąć klęski, musieli się wycofać. Jako pierwszy z pola walki uciekł królewicz Kazimierz. Tak napisał zarówno Luther z Brunszwiku, jak i wiele lat później herold krzyżacki Wigand z Marburga. Precyzyjniejszy jest opis wielkiego mistrza. Pisze, że „syn królewski pierwszy rozpoczął ucieczkę i jednym ciągłym marszem podążył aż do Krakowa, a przybył tam w czasie od piątku do najbliższej niedzieli”. Chciał podkreślić, że Kazimierz uciekał w panice. Dodaje, że Kraków odległy był od miejsca bitwy o 60 mil. Wigand z Marburga relacjonował, że „Kazimierz uciekł do Krakowa, opowiadając, że Polacy zostali pokonani”. To, że w walkach z Krzyżakami królewicz Kazimierz odegrał niewielką rolę, jest faktem bezspornym. Sugerują to nawet źródła polskie, jakkolwiek o jego ucieczce z pola bitwy nie wspominają. Jedynie Jan Długosz ponad sto lat później podał, że zanim jeszcze doszło do walki z Krzyżakami, Łokietek odesłał syna do jakiegoś nieznanego z nazwy „silniej obwarowanego zamku, powierzając straż nad nim i opiekę rycerzowi Grzegorzowi Nekanda z rodu Toporczyków, by w odpowiednim czasie, gdyby przypadkiem wrogowie odnieśli zwycięstwo, Kazimierz ratował Królestwo i ojczyznę”.

TRZY ŚCIĘTE GŁOWY

 

Krzyżacy gonili wycofujących się przeciwników i tak dotarli do miejsca, gdzie nad ranem rozbity został oddział Altenburga. Tam właśnie w jakimś wykopie znaleźli ciała swych pomordowanych towarzyszy. Luther z Brunszwiku nie podaje, ilu jeńców Polacy pomordowali, ale twierdzi, że zostali straceni na rozkaz Łokietka i że król oszczędził tylko cenniejszych, których można było wymienić.

Wielu wątpi w to, by pod Płowcami Polacy dopuścili się rzezi jeńców. Na ich korzyść świadczą listy Jana von Overstolza, członka konwentu krzyżackiego w Malborku. Jego przyjaciel Sander von Pfau zginął pod Płowcami, a Overstolz poinformował o tym jego braci – Gerharda i Jana. W dwóch listach, które wysłał do Kolonii, opisał przebieg bitwy i wspomniał też o jeńcach pojmanych i do cna ograbionych przez Polaków. Jednak o rzezi jeńców nie było ani słowa. Overstolz mógł o niej nic nie wiedzieć, listy pisał wszak tuż po bitwie (14 i 31 października 1331 r.), kiedy informacje o ofiarach nie były pewne. W porównaniu z Sanderem Jan von Overstolz był szczęściarzem. Nie brał udziału ani w wyprawie na Polskę, ani w bitwie pod Płowcami, a jej przebieg znał tylko z relacji świadków. Gdyby Polacy dokonali rzezi jeńców, a Sander zginął w niewoli, to Overstolz dowiedziałby się o tym z pewnością. Jednak Sander zginął podczas bitwy.

Polacy pojmali wielu jeńców, których część jeszcze tego samego dnia odbili Krzyżacy (na przykład Dytrycha von Altenburga). Około 40 zakonników Polacy uprowadzili ze sobą do Krakowa, gdzie pokazano ich na znak zwycięstwa. Byli wśród nich zarówno ci, którzy dostali się do niewoli podczas starcia pod Radziejowem, jak i ci, których schwytano później, podczas bitwy w pobliżu Płowiec. Wśród tych ostatnich był komtur golubski Eliger von Hohenstein oraz Henryk Reuss von Plauen. Ten ostatni uratował ponoć Krzyżaków przed klęską w popołudniowej fazie bitwy. Ze swym oddziałem przybył pod koniec starcia, zebrał wojska krzyżackie i poprowadził je do ataku. Wśród jeńców straconych przez Polaków mieli być trzej wysocy rangą dostojnicy krzyżaccy – wielki komtur Otto von Bonsdorf, komtur elbląski Herman von Oettingen i komtur gdański Albert von Ore. Pisał o tym Wigand z Marburga i potępiał ten fakt, bo choć w owych czasach konwencja genewska nie obowiązywała, to zabijanie jeńców zawsze uważano za rzecz haniebną. Pomimo słów oburzenia Wiganda Krzyżakom egzekucje na jeńcach zdarzały się częściej (zwłaszcza w trakcie podboju Prus i Pomorza Gdańskiego). Ponadto każdy ze ściętych Krzyżaków miał na sumieniu czyny, którymi zapewne zainteresowałby się trybunał w Hadze.

Wielki komtur Otto von Bonsdorf miał prawdopodobnie reprezentować Zakon w rozmowach z Janem Luksemburskim. Polacy mogli mu więc zarzucać „zbrodnicze knowania” i jakieś inne niecne czyny, o których enigmatycznie pisze Długosz. Twierdzi, że Bonsdorf „innych kazał mordować”, ale nie wiadomo, co konkretnie kronikarz miał na myśli. Może wielki komtur brał udział w bezprawiach, jakich dopuścili się Krzyżacy w Polsce w 1331 r.?

Grzechy komtura elbląskiego Hermana von Oettingena opisał Długosz, a wcześniej opowiedział o nich dominikanin, ojciec Mikołaj, na procesie w Warszawie w 1339 r. Podczas wyprawy Oettingen dowodził oddziałami swej komturii i brał udział w pustoszeniu Sieradza. Krzyżacy grabili tam „wszystko, co mogło budzić ich chciwość”, zabili też wielu mieszkańców miasta. Próbował temu zapobiec ojciec Mikołaj, który Oettingena dobrze znał jeszcze z czasów, gdy był przeorem klasztoru w Elblągu. Padł przed nim „na twarz i prosił by zaniechał rzezi niewinnych ludzi, a zwłaszcza grabienia i palenia ich kościoła oraz klasztoru”, ale Oettingen odrzucił „z pogardą prośby przeora i odpowiedział w dialekcie pruskim »Ne prest«, to znaczy »Nie rozumiem«”.

W 1331 roku komtur gdański Albert von Ore był już dość zaawansowany wiekiem i najprawdopodobniej nie brał czynnego udziału w krzyżackich ekscesach. Jego ścięcie mogło być aktem symbolicznej zemsty za bezeceństwa, jakie Krzyżacy popełnili ponad 20 lat wcześniej na Pomorzu Gdańskim. Komtur von Ore był w Prusach już w 1307 r. Jako zwykły brat zakonny konwentu w Ragnecie brał udział w walkach z Litwinami w rejonie twierdzy Bisena nad Niemnem, więc być może walczył też na Pomorzu w latach 1308–1309. Krzyżacy dopuścili się wtedy strasznych zbrodni na mieszkańcach tego regionu.

SPÓR O ZWYCIĘSTWO

Gdy dowódcy krzyżaccy odkryli ciała ściętych jeńców, zapałali żądzą zemsty. Rozkazali stracić wszystkich Polaków wziętych do niewoli, ale stanowczo sprzeciwili się temu Prusowie, którzy uczestniczyli w wyprawie. Zażądali zachowania jeńców przy życiu, chcieli bowiem wymienić ich na swych towarzyszy, którzy dostali się do niewoli. Po długich negocjacjach Krzyżacy obiecali oszczędzić stu najbardziej znacznych Polaków, w praktyce zachowali przy życiu zaledwie niewiele ponad połowę. Nie wiadomo, ilu ludzi zginęło podczas bitwy. Padają różne, najczęściej fantastyczne cyfry; najbardziej precyzyjny wydaje się biskup włocławski Maciej. Stwierdził on, że po bitwie pochował 4187 trupów, i że na zbiorowej mogile wzniósł kaplicę.

Wielkie zwycięstwo odtrąbili i Krzyżacy, i Polacy. Jednak ci pierwsi planowali oblężenie Brześcia i zagarnięcie Kujaw, a w rezultacie musieli w wielkim pośpiechu wycofać się do Torunia. O zwycięstwie nie powinni też mówić Polacy. Oddali przecież pole bitwy, a do tego ponieśli straty porównywalne do tych, jakie ponieśli Krzyżacy. Mimo to w polskich podręcznikach Płowce to drugi Grunwald.