Magnaci z syndromem Boga

Królowie mediów zaczynali od zera, a zbudowali imperia. Nie ma wątpliwości, że to oni rządzą światem

Zaprosiłem do siebie królową angielską, zmusiłem prezydenta USA do wypowiedzenia wojny, zorganizowałem olimpiadę, powołuję i odwołuję premierów, zamieniłem starą żonę na gwiazdę Hollywood, uratowałem ONZ – tak mogłaby wyglądać rozmowa największych magnatów medialnych, gdyby się spotkali. I chociaż słowa te trącą szaleństwem, nie odbiegają wcale od prawdy.

OJCIEC BRUKOWCÓW

„W mieście panuje spokój. Proszę o pozwolenie na powrót do kraju” – depeszował z Hawany Frederic Remington, rysownik gazety „The New York
Morning Journal”. „Proszę pozostać na miejscu. Pan będzie dostarczał rysunki, ja dopiszę do nich wojnę” – odpowiedział właściciel dziennika William Randolph Hearst. Na Kubie od trzech lat trwało powstanie przeciwko Hiszpanom. Amerykanie je wspierali, ale na interwencję nie mogli sobie pozwolić. Chyba że znalazłby się pretekst… 15 lutego 1898 r. doszło do eksplozji na stojącym w hawańskim porcie krążowniku Maine. Okręt poszedł na dno z 260 amerykańskimi marynarzami. Prawdopodobnie zapalił się pył węglowy, a ogień dotarł do ładowni z pięcioma tonami prochu. Hearst nie czekał na wyjaśnienia. Zwołał nadzwyczajne zebranie redakcji i oświadczył, że był to sabotaż Hiszpanów, na co Ameryka musi odpowiedzieć. Następnego dnia tytuł na pierwszej stronie jego gazety ogłaszał: „Wojna! Nie ma innego rozwiązania!”. Dzienniki Hearsta prześcigały się w opisach okrucieństw popełnianych przez kolonialistów i tak rozhuśtały nastroje, że Stany Zjednoczone wypowiedziały Hiszpanii wojnę. Wygrały ją, „wyzwalając” Kubę, a przy okazji również Filipiny i Portoryko. Relacje z frontu wywindowały sprzedaż gazet Hearsta, przyniosły
mu fortunę i popularność. Uwierzył więc w swoją moc i uznał, że jego przeznaczeniem jest nie tylko wpływanie na decyzje polityków, ale
podejmowanie tych decyzji! Pięć lat później zasiadł w Kongresie USA, myślał o prezydenturze, ale przegrał walkę o fotel gubernatora Nowego Jorku.

Wrócił do budowy imperium medialnego, którą rozpoczął od wygranego przez ojca w karty dziennika „San Francisco Examiner”. Dorobił się około 40 dzienników i tygodników, ośmiu stacji radiowych, dwóch wytwórni filmowych. Podbijał rynek, kierując się zasadą, że „gazeta, w której nie ma żadnej sensacji, nadaje się tylko do tego, by zawinąć w nią śledzia na straganie”. Został ojcem prasy brukowej, zwanej dziś tabloidami. „Nie muszę rządzić Ameryką, by Amerykanie myśleli tak, jak im każę” – powiedział Hearst, wyjaśniając, dlaczego wycofał się z polityki. O nim mieli myśleć tylko dobrze. Dlatego z furią rzucił się na Orsona Wellesa, który w filmie „Obywatel Kane” sportretował go jako bezwzględnego, żądnego władzy i wpływów cynika. Prawnicy Hearsta starali się zablokować wprowadzenie dzieła na ekrany, jego ludzie próbowali wykupić i zniszczyć negatywy, zastraszali dystrybutorów. Nie udało się, ale magnat miał wystarczająco długie ręce, by jeden z najwybitniejszych filmów w historii kina nie został obsypany Oscarami (dostał tylko jednego, za scenariusz). Wyspecjalizowane w ujawnianiu skandali gazety Hearsta przedstawiały swego szefa jako wzorowego męża i ojca. Nigdy nie wspomniały o jego związku z młodszą o 34 lata aktorką Marion Davies, nawet gdy zamieszkał z nią w zamku z dwiema wieżami, 56 sypialniami, 61 łazienkami, 19 salami audiencyjnymi, basenem, kortem, lotniskiem i zoo. William Randolph Hearst nie rządził Ameryką, ale pokazał, kto w niej panuje.

ZJEDNOCZYCIEL

„Najpierw doprowadzimy do zjednoczenia, potem przeniesiemy redakcję do Berlina i w końcu zmienimy naród niemiecki na taki, jakim jeszcze nigdy nie był” – usłyszeli redaktorzy dziennika „Die Welt”. Zaledwie 10 lat wcześniej Axel Springer uzyskał od brytyjskich władz okupacyjnych zgodę na wydawanie gazetki z programem radiowym „Hörzu”, teraz wypowiadał się niczym przywódca narodu. Jako twórca tabloidu „Bild-Zeitung” był już co prawda najpotężniejszym magnatem medialnym Europy, ale pomysł, że wydawca gazet zmieni politykę supermocarstw, wydawał się absurdalny. Springer jednak nie żartował. Naprawdę opracował plan zjednoczenia Niemiec i w roku 1958 pojechał do Moskwy, by przekonać do niego Nikitę Chruszczowa. Po dwóch tygodniach starań zdołał przekonać sowieckiego dyktatora do… udzielenia mu wywiadu. Wrócił z Rosji wściekły, upokorzony i stał się antykomunistą, przeświadczonym że Bóg powierzył mu misję ratowania świata przed „czerwoną zarazą”.

Po wzniesieniu muru berlińskiego kazał zbudować w jego sąsiedztwie 18-piętrowy wieżowiec, do którego przeniósł z Hamburga siedzibę koncernu. Na ścianie zainstalował gazetę świetlną, by „słowa prawdy docierały do gabinetów czerwonych”. Potwierdzenia swych działań szukał w astrologii i ezoteryce, decyzje uzależniał od układu gwiazd, o czym żadna z jego gazet, rzecz jasna, nie informowała. Tak jak o tym, że przykładny konserwatysta i wzór cnót czterokrotnie zmieniał żony. I że przedstawiany jako rzecznik ludu, ludem najzwyczajniej gardził: „Kiedy osiągniemy 5 milionów nakładu i każemy ludziom chodzić na rękach, posłuchają nas i to zrobią” – powiedział kiedyś redaktorom „Bilda”. Sam pławił się w luksusie. Rezydował w XVIII-wiecznym pałacu w Schierensee, do którego zapraszał m.in. królową Elżbietę II. Jedną z komnat poświęcił carycy Katarzynie II, bo nigdy nie zrezygnował z planu zjednoczenia Niemiec, i gdyby Rosjanie jednak zmienili zdanie, był przygotowany na ich godne podjęcie.

RUPERT WSZECHMOGĄCY

 

Potęgę Springera przyćmił przybysz z Australii Rupert Murdoch. Australijski parweniusz, który odziedziczył po ojcu dwie lokalne gazetki, najpierw podbił rodzimy rynek, a w 1968 r. pojawił się w Wielkiej Brytanii. „Anglicy to kapuściane łby, będą łatwym łupem” – uznał i na dobry początek kupił podupadającą bulwarówkę „News of the World”. Jej właścicielom, rodzinie Carr, obiecał, że przejmie jedynie 40 proc. udziałów. Kilka miesięcy później miał już 100 proc. i nowe, posłuszne kierownictwo gazety. Angielskie media faktycznie okazały się  łatwym łupem. Rok później kupił brukowiec „The Sun”. Prawo nie pozwalało na taką koncentrację mediów w jednym ręku, ale obszedł je, przekonując, że nie dąży do monopolu, lecz ratuje plajtującą gazetę. Politycy nie protestowali, gdyż szybko dostrzegli, jakie korzyści daje im współpraca z Australijczykiem i na jakie ryzyko naraża konflikt z nim. Miliony czytelników to bowiem również miliony wyborców, a prasa Murdocha nie cofała się przed wywlekaniem najbardziej intymnych szczegółów z życia znanych osobistości.

O jego względy zabiegali premierzy, ministrowie, posłowie. Mógł więc powtarzać, że to on decyduje, kto będzie rządził Wielką Brytanią. Była to
zręczna, lecz skuteczna sztuczka. Murdoch nie tworzył polityki, bezbłędnie odczytywał jedynie zmiany nastrojów społeczeństwa i zgodnie z nimi przerzucał swoje sympatie. Nikt jednak nie chciał tego sprawdzić na własnej skórze. Były premier Gordon Brown dopiero po wybuchu afery podsłuchowej ujawnił, że przeżył szok, gdy szefowa „The Sun” poinformowała go o przygotowywaniu artykułu na temat choroby jego syna. Wcześniej nawet nie pisnął, mimo że to on, a nie wydawca gazety, stał na czele rządu. Midas wszystko, czego dotknął, zamieniał w złoto, Murdoch w tandetę – pokpiwali poważni komentatorzy. Jeden z dziennikarzy określił jego medialną strategię jako 4S: skandale, sensacja, seks i sranie na fakty. Dlatego wręcz z niedowierzaniem przyjęto wiadomość, że król brukowców kupił najbardziej szacowną brytyjską gazetę „The Times”. „Więzy, które łączą syna z ojcem, to rzecz bezcenna. Proszę się więc nie spieszyć z powrotem do pracy i spokojnie pozałatwiać wszystkie sprawy rodzinne” – napisał w depeszy kondolencyjnej do Harolda Evansa, redaktora naczelnego „Timesa”, któremu zmarł ojciec. Trzy dni później dziennikarz wrócił z pogrzebu i został wezwany do gabinetu Murdocha. „Chcę, żeby jeszcze dziś złożył pan podanie o dymisję” – usłyszał. „Ja wydaję polecenia wszystkim moim naczelnym, a oni je wykonują. Nie widzę powodów, by w »Timesie« było inaczej” – wyjaśnił.

Gdy zabiegał o kupno gazety, obiecywał, że zachowa jej niezależność. Gdy cel osiągnął, pokazał, ile warte są jego obietnice. Równie łatwo jak Anglię podbił Stany Zjednoczone, gdzie po kilku brukowcach kupił prestiżowy „The Wall Street Journal”, wytwórnię filmową „20th Century Fox”, a zabiegając o koncesję na stację telewizyjną Fox News – bez wahania przyjął obywatelstwo amerykańskie. Nie miał żadnych zahamowań. Dla pozyskania względów chińskich komunistów wycofał z pakietu swojej telewizji Star kanał BBC. Telewizja Fox nawet w Baracku Obamie widzi groźnego komunistę, a telewizja Star schlebia komunistom, ale to ich właściciel decyduje o tym, co jest czarne, białe czy czerwone. Z Bogiem też ma dobre układy. W 1998 r. za zasługi dla Kościoła otrzymał Order św. Grzegorza Wielkiego. Przekazał 10 mln dolarów na budowę katedry w Los Angeles, więc został uznany za przykładnego chrześcijanina. Watykan milczał, gdy krótko po otrzymaniu papieskiego orderu Murdoch rozwiódł się po raz drugi, ożenił z młodą Chinką i w wieku 70 lat został ojcem.

Tym, którzy po aferze z „The News of the World” spisują 80-letniego magnata na straty, warto przypomnieć, że jego matka niedawno obchodziła 102. urodziny. Nad imperium rozciągającym się od Australii przez Chiny, Europę po obie Ameryki nigdy nie zachodzi słońce, więc zamknięcie jednego tabloidu ma niewielkie znaczenie. A jego ludzie już straszą, że tak jak kiedyś ratował brytyjskie gazety, teraz może je sprzedać naftowym szejkom czy rosyjskim milionerom, którzy zrobią z nimi, co zechcą, na przykład przekształcą „Timesa” w pisemko rozdawane w metrze. Rupert Murdoch jest zbyt bogaty i wpływowy, żeby obawiać się kogokolwiek. „Jeśli uważacie, że nie można podbić świata, mając 24 lata, nie dokonacie tego nigdy” – powiedział kiedyś. Nigdy też nie wycofał się ze słów, które napisał w odpowiedzi na list czytelnika oburzonego publikowaniem w „The Sun” zdjęć nagich panienek: „Może pan napisać na mnie skargę do Madame Tussauds, Rady ds. Prasy, towarzystwa miłośników sputników, NATO, UNESCO i bractwa tańczących derwiszów. Życzę powodzenia”.

TED RATOWNIK

„Interesują mnie problemy całej planety, a nie jednego kraju” – odpowiedział Ted Turner, zapytany, czy zamierza się ubiegać o urząd prezydenta USA. Wyżej już mierzyć nie można, ale twórca telewizji CNN miał powody do puszenia się. Dokonał rewolucji w świecie mediów. Przed nią dziennikarze przekazywali wiadomości o tym, co się wydarzyło, dzięki niemu zaczęli informować o tym, co się dzieje. Od transmitowanej na żywo wojny w Zatoce Perskiej (1991 r.) CNN stała się głównym dostarczycielem newsów w ponad stu krajach. To Turner i jego telewizja decydowali, co jest ważne i warte pokazania, a co pominąć milczeniem. Narzucał sposób redagowania wiadomości, a nawet język, jakim je przekazywano. Dziennikarzom CNN pod groźbą 100-dolarowej kary zakazał używania słowa „foreign” (obcy, cudzoziemski), gdyż królestwem Turnera był cały świat. Zastąpił je brzmiącym bardziej neutralnie przymiotnikiem „international” (międzynarodowy). Chociaż dystansował się od wszelkich religii, gorąco wierzył, że ma do spełnienia misję: uratowanie całej planety. Po dwóch zbojkotowanych olimpiadach wpadł na pomysł zorganizowania Igrzysk Dobrej Woli. W 1986 r. w Moskwie po raz pierwszy od 10 lat rywalizowali sportowcy z Zachodu i Wschodu. Ruch olimpijski przetrwałby bez tej imprezy, jednak Turner chętnie przypominał, że to on zapobiegł jego upadkowi.

11 lat później znów wystąpił w roli zbawiciela, tym razem… ONZ. Organizacja przeżywała kryzys finansowy, a on niespodziewanie  oświadczył, że przekaże jej… miliard dolarów. Trzecia żona Turnera, gwiazda kina i aerobiku Jane Fonda, opowiadała potem „że Ted nie mógł się doczekać chwili, w której ogłosi swoją decyzję i zobaczy, jakie wywoła wrażenie”. Na konferencji prasowej zaznaczył, że zbytnio się nie poświęca, gdyż taką sumę zarabia… w osiem miesięcy. Chodząc własnymi drogami, nie inwestował jak inni w pałace, lecz w ziemię. Kupował rancza i został jednym z największych posiadaczy ziemskich w północnej Ameryce, ma już niemal milion hektarów. Niektórzy widzą w tym objawy chorobliwej manii, on sam tłumaczy, że „chce zachować w nienaruszonym stanie jak największy obszar ginącej planety”. W jego dobrach znalazło się m.in. 15 tys. bizonów! Owładnięty misją ratowania Ziemi straszy, że jeśli w ciągu 30–40 lat nie zapobiegnie się ocieplaniu klimatu, „większość ludzi wymrze, a ci co przeżyją zostaną kanibalami”. Niedawno wezwał do wprowadzenia prawa zakazującego Amerykanom posiadania więcej niż dwojga dzieci. Po takich wyskokach trudno oprzeć się wrażeniu, że i Turnerowi udzielił się syndrom Boga.

AUTOR BUNGA BUNGA

Jedynym magnatem, który zdobył nie tylko medialną, ale też realną władzę, był Silvio Berlusconi, rządzący Włochami przez niemal 10 lat. W tym czasie sprokurował więcej skandali niż cała reszta europejskich przywódców. Niemieckiego posła do europarlamentu porównał do obozowego kapo; posłanki włoskiego parlamentu poinformował, że „kobiety w polityce najlepiej sprawdzają się w pozycji horyzontalnej”; gdy jego drużyna piłkarska AC Milan zdobyła klubowy puchar świata, oświadczył: „No, to teraz mogę pieprzyć jako mistrz świata”. Do tego dochodzą niezliczone afery finansowe i korupcyjne, a nawet zmienianie prawa, aby chroniło go przed… wymiarem sprawiedliwości.

Mimo to już trzykrotnie wygrywał wybory i wciąż cieszy się poparciem milionów Włochów, ponieważ… trzy z siedmiu głównych stacji telewizyjnych należą właśnie do niego, a ich dziennikarze przekonują widzów, że oskarżenia są wymysłem politycznych przeciwników premiera i prawników komunistów. Pozostałe kanały to telewizja publiczna (której nie wypada piętnować szefa rządu) oraz stacja należąca do… Ruperta Murdocha. „Jeśli czegoś nie ma w telewizji, to jakby nie istniało” – Berlusconi chętnie powtarza tę maksymę i udowadnia jej prawdziwość na własnym przykładzie. Dzięki temu może czuć się bezkarny. Nawet ostatnią aferę, z orgiami i nieletnimi prostytutkami, obrócił w żart, oświadczając: „Opatentowałem zwrot bunga bunga. Mogę z niego korzystać w całych Włoszech”. „Wiecie, dlaczego zawsze wygrywam?” – zapytał po 74. urodzinach. „Bo ciągle jestem silny i młody”. Zapewne wierzy, że posiadł najważniejszy boski atrybut – nieśmiertelność.

Więcej:cywilizacje