Malujemy trawę. Coraz mniej natury w naturze [FELIETON]

Nieposkromiona chęć poprawiania natury odbija nam się czkawką. Coraz mocniej ingerujemy w przyrodę, ale na każdym kroku wykazujemy się niewiedzą i arogancją, wyrządzając jej same szkody.

Wcałej Polsce lecą wióry. Masowa wycinka drzew zbiegła się o ironio z premierą książki „Sekretne życie drzew”. Jej autor leśniczy Peter Wohlleben kiedyś traktował las jak fabrykę desek. Opamiętał się, gdy nadrobił braki w edukacji i zrozumiał, że rośliny porozumiewają się, troszczą o potomstwo, pielęgnują
sąsiadów, mają pamięć i planują przyszłość.

W samej Warszawie od początku roku wycięto kilkanaście tysięcy drzew. W akcie sprzeciwu artysta Michał Frydrych zaczął malować pnie w tęczowe wzory i znalazł naśladowców. Wtedy zaprotestowała dr Urszula Zajączkowska z SGGW prowadząca badania nad okaleczonymi roślinami. Botaniczka twierdzi, że ta działalność – choć wynikająca ze szlachetnych pobudek – zaprzepaszcza szanse drzew na odrośnięcie. Wyjaśniła mi, że farba, niezależnie jaka, jest toksyczna dla komórek floemu, miękiszu podłużnego i miękiszu promieni drzewnych. Olejowa często ogranicza procesy schnięcia i przyspiesza rozkład. Okazuje się, że jeśli drzewa mają zrośnięte korzenie, to mogą takiemu pniakowi dostarczać cukru niezbędnego w procesie tworzenia się drewna i tkanek okrywających. „Oczywiście nie z każdego
odrośnie drzewo, ale akurat cięte w Warszawie topole i lipy odznaczają się wysoką zdolnością regeneracyjną. Najlepiej zabezpieczyć pniak pastą antygrzybiczną i zostawić go w spokoju” – postuluje.

Jednak ludzie nie byliby sobą, gdyby przestali wszystko udoskonalać, także środowisko. W osłupienie wprawiły mnie ostatnio w hipermarkecie rośliny doniczkowe pomalowane sprayem na… zielono. Ale też na niebiesko, czerwono i brokatowo. Pomijając wątpliwy efekt estetyczny, to zwykłe draństwo. Nieprzepuszczająca wody i światła farba jest zabójcza nawet dla sukulentów, które przystosowały się do magazynowania wody i oszczędnej wymiany gazów. Rośliny duszą się więc, więdną i umierają, choć w przypadku kolorowych kaktusów czy eszewerii trwa to na tyle długo, że i tak pewnie znudzą się właścicielom. W poprawianiu natury szczyt osiągnęli rozmiłowani w gadżetach Japończycy. Ich ostatni hit to lewitujące bonsai. Otulone ziemią i magnesem drzewko unosi się nad magnetyczną bazą. Mikrobiolog dr Jakub Urbański potwierdza moje obawy, że to latanie mu bardzo szkodzi. Rośliny mają narządy zmysłów służące chociażby określeniu kierunku siły ciążenia. Silne pole magnetyczne może zaburzać ich
fizjologię, wpływając na wzrost. Jakby tego było mało, drzewko przez cały czas obraca się wokół własnej osi, więc nieustannie zmienia mu się źródło światła…

Takich „udoskonaleń” jest masa, choćby zwisające z sufitu doniczki, w których rośliny rosną do góry nogami. Upowszechniło się też znane w PRL-u malowanie trawy na zielono, uprawiane przed wizytami partyjnych dygnitarzy. Dziś, zamiast klęczeć z pędzlem na trawniku, robi się opryski specjalną
farbą. Można dobrać sobie odcień i zatuszować przebarwienia, tworząc trawnik doskonały. Producenci
twierdzą, że używają pigmentów biodegradowalnych, które nie wnikają w tkanki, przez co są bezpieczne dla roślin i zwierząt. Nawet jeśli, to smutny jest fakt, że irytują nas pożółkłe źdźbła i spadające liście, które
grabimy jesienią, pozbawiając małe zwierzęta zimowej otuliny. Niestety, w naturze zaczęła nam przeszkadzać jej naturalność.