Marek Jakimowski, czyli sarmata na tureckiej galerze

Polski galernik w 1627 r. wywołał bunt na pokładzie tureckiego okrętu. Dzięki temu wywalczył sobie wolność, zyskał sławę i zdobył kobietę, a potem… spokojnie zniknął z annałów historii!

Marek Jakimowski, który dzięki swojemu wyczynowi został przyjęty przez samego papieża, kilka tygodni przed audiencją był jeszcze tylko niewolnikiem harującym przy wiosłach na tureckim statku. Takiej taniej siły roboczej dostarczali Turkom głównie Tatarzy, którzy nieustannie najeżdżali kresy Rzeczypospolitej i Rosji, by zagarnąć w jasyr tysiące chrześcijan. Schwytaną ludność wraz z jeńcami wojennymi pędzono na targ niewolników w Stambule. Tam sprzedawano ich do pracy w bogatych domach, w kopalniach, na polu, a także właśnie na galerach.

JENIEC SPOD CECORY?

O Jakimowskim zachowało się mało informacji, mimo że szlachcic opublikował relację z ucieczki (ukazała się po włosku w Rzymie w 1628 r., a zaraz po tym w Krakowie pojawiło się polskie tłumaczenie). Przedstawia się tam, że jest „rodem z Baru, kraju Podolskiego”. Nie do końca wiadomo, kiedy i gdzie trafił do niewoli: w świetle polskiego przekładu – po bitwie pod Cecorą (1620 r.), w świetle włoskiego oryginału – po prostu podczas wojny polsko-tureckiej. Pewne jest tylko, że służył w wojsku Rzeczypospolitej i właśnie w trakcie tej służby stał się łupem muzułmańskich wojowników.

Jakimowski został wzięty w jasyr, a potem jego właścicielem stał się niejaki Kasym bej, „Turczyn z Aleksandrji, gubernator Damiaty i Rossetu, bogaty bardzo w majętność w Egipcie, i w towary […] rozmaite, któremi ustawicznie handluje w tamtych krajach”.

Ów turecki dostojnik był także dowódcą eskadry strzegącej „portu i nawigacji Aleksandryjskiej”. Składająca się z 4 galer flotylla stacjonowała w tzw. starym porcie, do którego nie miały wstępu statki z państw chrześcijańskich. Admiralską galerę gubernator obsadził 220 więźniami chrześcijańskimi, „między któremi trzej byli Grecy, dwaj Angielczykowie, a Włoch jeden, insi wszyscy abo z Rusi, abo z Moskwy byli”. Właśnie wśród galerników na okręcie admiralskim znalazł się i Jakimowski.

KATORGA U TURCZYNA

W XVII w. tureckie galery nadal rozbijały fale morskie dzięki pracy ludzkich mięśni. O ile w XVI stuleciu wioślarzami zostawali  zarówno niewolnicy chrześcijańscy, jak i wolni najemnicy z Grecji czy skazańcy, o tyle w XVII obsady galerników składały się wyłącznie z niewolników. Zesłanie na galerę stanowiło niemal wyrok śmierci. Nie bez powodu polskie słowo „katorga” wywodzi się od „katyrgi”, czyli galery po turecku. Kto na nią trafił, zazwyczaj kończył tam żywot w cierpieniu, niedoli i chorobie. Sam Jakimowski pominął milczeniem warunki panujące na galerach. Opisał je za to m.in. Zbigniew Lubieniecki, wysłany z poselstwem do Porty w 1640 r. Chrześcijan „kilkaset w łańcuchach za nogi spętanych, a u łopat [wioseł] siedzących po piąci u jednej i po piąci na jednej ławce siedzących jak w infimie w szkole żaczęta widywałem. Tak też dwaj katów na przemian z kijami abo stryczkami smarowanymi smołą chodzących, a to tego, to inszego po gołem ciele bijących”.

Jakimowski nie pogodził się ze swoim losem i postanowił uciec. Czekał cierpliwie kilka lat, aż wreszcie nadarzyła się okazja.

BŁĄD BEJA

W 1627 r. wracająca z Morza Czarnego flotylla Kasym beja (z Jakimowskim przy wiosłach) zatrzymała się w Stambule. Zabrała tam na pokład nowego beja Aleksandrii Isuph Kadego razem z żoną. Potem ruszyła w dalszą podróż do Egiptu. Na początku listopada okręty zawinęły do portu w Mitylenie na wyspie Lesbos, gdzie uzupełniły zapasy. Nie mogły jednak kontynuować rejsu przez „burze i nawałności” na Morzu Egejskim. Galery tkwiły więc w porcie, czekając na poprawę pogody. Co ważne dla dalszego przebiegu wypadków: mniejsze jednostki zakotwiczyły w pewnej odległości od admiralskiej.

 

Wieczorem 12 listopada znudzeni Turcy z gubernatorem na czele zeszli na ląd. Na pokładzie galery admiralskiej zostało tylko około 80 żołnierzy, którzy otrzymali rozkaz pilnowania więźniów, oraz żona Isuph Kadego ze służącymi.

Jakimowski błyskawicznie ocenił sytuację i równie szybko przystąpił do działania. Pomysł ucieczki zdradził dwóm innym Pola-kom – Stefanowi Szatanowskiemu i Janowi Stołczynie. Niewykluczone, że też byli jeńcami wojennymi. Znajdowali się z Jakimowskim na okręcie admiralskim i – podobnie jak on – nie byli zakuci w łańcuchy, „ale wolno chodzili po galerze za dnia dla posług rozmaitych”. Najwyraźniej Turcy czuli się na swoich okrętach bardzo pewnie. Choć współtowarzysze niedoli mieli wątpliwości, zdeterminowany Jakimowski stwierdził, że należy polecić się Bogu, bo rozsądek czasami zawodzi, i wszczął bunt na pokładzie galery.

Z ZIEMI WŁOSKIEJ

Relacja Jakimowskiego ukazała się we Włoszech. Jej polskie tłumaczenie nosiło złożony tytuł: „Opisanie krótkie zdobycia galery przednieyszey Alexandryiskiey w porcie u Metelliny za sprawą dzielną y odwagą wielką kapitana Marka Jakymowskiego, który był więźniem na teyże galerze. Z oswobodzeniem 220 więźniów chrześcian. Z włoskiego na polskie przełożone w Krakowie Roku Pańskiego 1628”. A i tak był to tytuł dużo krótszy od włoskiego! (na zdj. opracowanie relacji Jakimowskiego w książce B. Ślaskiego z 1927 r.)

KREW NA POKŁADZIE

Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Jakimowski chwycił za polano i uderzył nim kucharza, który po ciosie padł martwy. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Polak ruszył w stronę magazynu broni na rufie. Wtedy drogę zastąpił mu „Greczyn poturczony”, ale i jego Jakimowski położył trupem. Rozdawszy innym więźniom broń, szlachcic – już zakrwawiony, bo ranny – stoczył jeszcze pojedynek z dowódcą straży. Nie minęła chwila, a Jakimowski już wyrzucał za burtę jego zwłoki.

Podobny los spotkał resztę tureckich żołnierzy, którzy pozostali na galerze, by pilnować więźniów. Z początku sądzili, że cała awantura rozpętała się między samymi galernikami, co nie byłoby niczym niespotykanym. Gdy spostrzegli, że wybuchł bunt, było już za późno. Więźniowie dopadli zaskoczonych strażników i „bili się mężnie z Turkami, z których jednych pozabijawszy, drugich do morza wpędzili [wyrzucili]”.

Galerników nie powstrzymał intensywny ostrzał z artylerii portowej i tureckich okrętów, który rozpoczął się, gdy załogi innych jednostek zorientowały się, co się dzieje. Lecz więźniowie szybko odcięli cumy, podnieśli kotwicę i zanurzyli wiosła.

Na ten widok zrozpaczony Kasym bej wskoczył „do pasa w morze, wołał i zaklinał, targając sobie brodę”, ale mógł tylko patrzeć, jak jego admiralska galera wśród huku armat wypływa na pełne morze i oddala się coraz bardziej. Na dodatek z żoną Isuph Kadego na pokładzie!

Za uciekinierami niemal natychmiast ruszyły w pościg pozostałe trzy galery gubernatora. Jednak ze względu na gwałtowny sztorm po kilkudziesięciu godzinach pościgu musiały zaniechać pogoni i zawróciły w stronę portu. Więźniowie przetrwali nawałnicę – byli wolni.

 

Galernicy obrali Jakimowskiego na kapitana i płynęli przez 15 dni, aż dotarli do Sycylii. Szlachcic wypuścił wtedy na wolność 22 tureckich skazańców, a także żonę beja. Tak się składa, że usługiwały jej cztery chrześcijańskie branki. Jedną z nich, Katarzynę, Po-lak „obrał sobie za żonę […]; a drugie pojęli także insi przedniejsi z towarzystwa”.

Z TURECKIM SZTANDAREM U PAPIEŻA

Serdecznie witani galernicy trafili do Rzymu, gdzie przyjął ich Urban VIII. Papież otrzymał od nich turecki sztandar, który miał być podzięką za Bożą pomoc w odzyskaniu wolności. Sam Jakimowski został wtedy uhonorowany papieskim Orderem Złotej Ostrogi. Jego imię stało się sławne w całej Europie.

W maju 1628 r., dotarłszy szczęśliwie do Krakowa, Jakimowski złożył w katedrze na Wawelu ostatnią zdobyczną chorągiew z admiralskiej galery. Dalsze losy awanturnika nie są znane. Być może cieszył się życiem rodzinnym, razem ze zdobytą ukochaną. Natomiast po wiekach stał się jednym z bohaterów „Galeonów wojny” Jacka Komudy.