Marihuana to medycyna

O tym, dlaczego warto stosować cannabis w leczeniu opowiada Mike Corral z fundacji ZEST, zajmujący się tą terapią od 30 lat i pracujący nad wprowadzeniem jej do Polski w ramach projektu Fenix.

Jan Stradowski: Dlaczego zacząłeś się interesować leczniczymi właściwościami marihuany? Nie jesteś przecież lekarzem.  

Mike Corral: W 1973 r. moja była żona cudem przeżyła wypadek samochodowy, po którym zachorowała na padaczkę. Miała po kilka ataków dziennie, nie mogła żyć samodzielnie. Zażywała pięć leków farmaceutycznych, ale niestety nie wpływały one na liczbę ataków, za to wywoływały uzależnienie i otępienie.

CZYTAJ TAKŻE: Zawiera ponad 400 składników aktywnych, z czego aż 260 może mieć działanie lecznicze. Nie jest toksyczna, prawie nie sposób jej przedawkować. Zdaniem niektórych specjalistów preparaty oparte na marihuanie mogłyby zastąpić nawet jedną trzecią leków. Jest znacznie więcej powodów, dla których warto zalegalizować marihuanę.

W magazynie naukowym przeczytałem o badaniach z udziałem szczurów, u których wyciągi z cannabis zapobiegały napadom padaczkowym. Nie mieliśmy nic do stracenia. Zacząłem uprawiać zakazaną roślinę, co w tamtych czasach w Kalifornii nie było wcale zachowaniem jednostkowym. Dość szybko zaobserwowaliśmy działanie cannabis i ogólną poprawę.

W ciągu kilku lat wycofaliśmy całkowicie wszystkie farmaceutyczne leki, napady ustąpiły – i tak jest do dziś. To były takie pierwsze prywatne eksperymenty z medycznym zastosowaniem marihuany. Wiedziałem, że inne kultury zdobyły tę wiedzę tysiące lat wcześniej, więc nie czuję się „wynalazcą”. Pomagam jedynie przypomnieć to, co kiedyś było naturalnym sposobem leczenia.  

Spotkało Cię za to sporo nieprzyjemności. 

M.C.: W ciągu kolejnych 15 lat okazało się, że wielu znajomych zachorowało na poważne choroby – raka czy HIV. Zacząłem dzielić się z nimi medyczną marihuaną jako środkiem wspomagającym o działaniu przeciwbólowym, przeciwwymiotnym, pobudzającym apetyt, łagodzącym stres i stany wyczerpania towarzyszące chemioterapii.

Tak szeroki zakres działania wynika z tego, że cannabis ogólnie podnosi wydolność układu odpornościowego. Działo się tak do czasu, kiedy pojawiła się policja i oskarżyła mnie o łamanie prawa – zostałem aresztowany, ale tylko na parę godzin. Sąd uznał, że nasza potrzeba jest uzasadniona i przyznał mi prawo do uprawy cannabis w celach medycznych. Zostałem opiekunem i ogrodnikiem. Wtedy zaczęli się zgłaszać chorzy i ich rodziny z całej Kalifornii, którzy potajemnie robili to samo i chcieli wiedzieć, jak to robić legalnie – bez poczucia wstydu i zgodnie z prawem. Taki był początek organizacji WAMM (Wo/Men’s Alliance for Medical Marijuana), której jestem współzałożycielem. Zapoczątkowała ona zmiany w prawie kalifornijskim i zmieniła podejście do kwestii dyskryminowania praw pacjentów zażywających cannabis terapeutycznie. 

Ale czy to nie jest niebezpieczne? Takie substancje nie powinny chyba być zażywane na własną rękę.  

M.C.: Nie, to nie jest niebezpieczne. Pacjent sam czuje, kiedy objawy ustępują. Tym różni się medyczne stosowanie marihuany od rekreacyjnego. Przy tym drugim ktoś chce „przedawkować” i być na „haju”. Natomiast pacjent chce zastosować możliwie najmniejszą dawkę, która pozwala na złagodzenie objawów choroby i powrót do w miarę normalnego funkcjonowania. Proszę też pamiętać, że on nie robi tego raz w tygodniu, ale codziennie i to kilka razy. Dlatego musi oszczędnie używać marihuany, by wystarczyła mu na jak najdłuższy okres leczenia. 

 

A jak można kontrolować dawkowanie przy takiej terapii? 

M.C.: Lata praktyki pokazują, że nie ma uniwersalnych dawek. Każdy z nas ma inny próg bólu i działanie tej samej rośliny może wywołać inne reakcje u różnych osób. Dzisiaj znamy dobrze działanie medycznej marihuany podawanej na różne sposoby – nie tylko palonej jak papieros, ale zażywanej poprzez waporyzator, w formie wyciągów, eliksirów, koncentratów, pigułek, maści, ciastek, czekolady itd.

Różne tradycje przynoszą różne rytuały podania i jest to dobre, bo każdy chory może dobrać sobie taki sposób, który odpowiada jego preferencjom i potrzebom. Trzeba zaufać instynktom pacjentów. Ich organizmy podpowiadają, co jest dla nich właściwe. Dziś dociekliwy pacjent w USA może skorzystać z usług laboratorium, które oznacza zawartość składników aktywnych rośliny – THC (tetrahydrokannabinolu) i CBD (kannabidiolu) – a także sprawdza czystość rośliny (kwestia eliminacja pleśni) i to, czy pochodzi ona z upraw ekologicznych. Zajmuje to 24 godziny i jest całkowicie anonimowe.

Kluczowe jest dopasowanie terapii do konkretnego pacjenta. Innego wsparcia potrzebuje weteran wojenny z zespołem stresu pourazowego (PTSD), innego chory na raka czy HIV, jeszcze innego kobieta w okresie menopauzy. Dawkowanie nie jest zazwyczaj stałe – zależy od występowania objawów chorobowych i samopoczucia pacjenta. Na początku zawsze proponuję dawki, ale potem zazwyczaj pacjent zdaje relację z przebiegu terapii i wypełnia formularz, dzięki któremu możemy dopasować zarówno sposób podania, jak i odmianę cannabis. Poza tym to bardzo bezpieczna roślina dla chronicznie chorych i pacjentów opieki paliatywnej. Nie istnieje groźba śmiertelnego jej przedawkowania, a o fizycznym uzależnieniu w tym przypadku nie ma mowy.   

A czy pacjenci nie obawiają się „haju”? Może woleliby marihuanę, która jest pozbawiona takich efektów ubocznych? 

M.C.: Poczucie euforii w przypadku nieuleczalnie chorych ma działanie terapeutyczne – przecież śmiech to zdrowie. Są też pacjenci, których cannabis wyprowadza z „haju” towarzyszącemu różnego rodzaju schorzeniom i zaburzeniom, takim jak menopauza, ADD, ADHD i PTSD. Ale to prawda, że nie każdy ma ochotę czy potrzebę żyć na haju. Można tego uniknąć, uprawiając rośliny o większej zawartości CBD – aktywnej substancji leczniczej, która nie wywołuje euforii, ale odpowiedzialna jest m.in. za zmniejszenie spastyczności mięśni czy łagodzenie wszelkich stanów zapalnych w organizmie. Prowadzimy rozmowy ze specjalistami i naukowcami z poznańskiego Instytutu Roślin i Ziół odpowiedzialnymi za uprawy konopne. Konopie są legalnie uprawiane w Polsce w celu uzyskiwania włókien naturalnych, zaś kwiaty z tych upraw są uważane za odpady – tymczasem mogłyby być wykorzystywane jako bogate źródło CBD do celów medycznych.   

 

Kładziecie duży nacisk na prawo pacjentów do upraw na własny użytek. Dlaczego? 

M.C.: Bo każdy ma prawo do pozyskiwania własnego niemodyfikowanego jedzenia i ziół, które mają zbawienne efekty dla jego organizmu. Uprawa cannabis nie jest specjalnie skomplikowana i można powiedzieć, że jest dość przyjemna. Można obserwować zmianę rośliny i jej rozwój każdego dnia. To ma pozytywny wpływ na rekonwalescencję i stosunek pacjenta do przemijania czasu. Kontakt pacjentów z cannabis – rośliną przynosząca tyle ukojenia w cierpieniu – to terapia sama w sobie.

Pewność zachowania naturalnego cyklu kwitnienia oraz kontrola nad jakością produkcji jest dla pacjentów bardzo ważna. Pamiętajmy, że mówimy tu o ludziach bardzo chorych, często opuszczonych przez znajomych czy nawet rodzinę. Czują się wykluczeni ze społeczeństwa, zwłaszcza ci zażywający „narkotyk”, którzy chowają się we własnych domach. Wielu z nich nie stać na legalne lekarstwa ani na marihuanę kupowaną na czarnym rynku. Żyją w strachu, bo łamią obecnie obowiązujące prawo, ale nie mają wyjścia. Troska o zdrowie to wyższa konieczność.

W krajach, w których powstały organizacje pacjentów stosujących medyczną marihuanę widzimy walczących o życie ludzi, którzy spotykają się, wymieniają doświadczeniami i czasem wspólnie uprawiają rośliny. Dzięki temu koszt terapii jest dużo niższy, a zarazem pacjenci odzyskują poczucie własnej wartości – są produktywnymi członkami społeczeństwa, poznają innych w podobnej sytuacji i rozumieją, że chroniczna choroba to nie wyrok, że nie musi ich wykluczać ze społeczeństwa. A to przecież ważny element procesu leczenia i rekonwalescencji. Mam nadzieję, że niedługo polscy pacjenci też będą mogli doświadczyć takiego kolektywnego wsparcia.  

Może jednak marihuaną powinny zająć się firmy farmaceutyczne? Mogłyby wyprodukować leki, które przeszłyby próby kliniczne, były dostępne w aptekach i przepisywane przez lekarzy. 

M.C.: Leki takie prawdopodobnie będą pojedynczymi syntetycznymi kanabinoidami, a to moim zdaniem będzie większy eksperyment na organizmach pacjentów niż stosowanie znanej od tysiącleci rośliny. Dotychczas badania naukowe nad marihuaną były bardzo trudne, bo w wielu krajach jest nadal nielegalna. W USA trzeba było uzyskać wiele zezwoleń i często badaczom ich odmawiano.

Dlatego przede wszystkim zależy nam na wskazaniu pacjentów, którym cannabis może przynieść ulgę. Na tę wiedzę zasługują zarówno oni, jak i lekarze specjaliści. Uczymy, jak medyczna marihuana może być stosowana w odpowiedzialny sposób. Rok temu amerykańskie firmy farmaceutyczne potajemnie wystąpiły o zezwolenia na prowadzenie prac badawczych nad poszczególnymi substancjami aktywnymi rośliny cannabis. Wydano ok. 500 takich zezwoleń.

Najwyraźniej przemysł dostrzegł w niej jakiś potencjał komercyjny. Ale naszym zdaniem to zły kierunek, ponieważ firmy farmaceutyczne dostatecznie zdominowały nasze życie i wydatki publiczne, próbują patentować swe odkrycia, koncentrują się na pojedynczych substancjach aktywnych rośliny. Tymczasem cannabis zawiera ich ok. 400 – nie tylko kanabinoidy, ale i ok. 200 terpenoidów odpowiedzialnych za aromat rośliny i wywierających wielki wpływ na organizm. Wspólne działanie tych wszystkich substancji, ich interakcje dają efekt synergii – razem są skuteczniejsze niż osobno.

Prowadzę obecnie badania – także związane z hodowlą nowych odmian marihuany – i są one bardzo ekscytujące, bo mogą doprowadzić do powstania jeszcze lepszych terapii i większych korzyści dla różnych potrzeb pacjentów. Dla mnie cannabis to nie źródło jednej nielegalnej substancji THC, lecz całe spektrum substancji czynnych odpowiedzialnych za różne efekty działania. To jedno z leczniczych ziół, które można stosować w całości. Zresztą jedyny lek na jej bazie dopuszczony do stosowania w wielu krajach – Sativex firmy GW Pharmaceuticals – to właśnie wyciąg z całej rośliny. Jego mankamentem jest dozownik, uniemożliwiający swobodne dawkowanie – ma on zapobiegać rekreacyjnemu stosowaniu leku. 

 

Pojawiają się jednak głosy, że legalizacja upraw medycznych zwiększy dostępność marihuany dla tych, którzy zażywają ją właśnie w celach rekreacyjnych. 

M.C.: Po pierwsze – uprawy medyczne są ściśle regulowane i działają w systemie zamkniętej pętli. Medyczna marihuana z nich pochodząca nie trafia na czarny rynek i nie przynosi zysków przestępcom. Cotygodniowe spotkania zapobiegają nadużyciom i dają poczucie wspólnoty i lokalnej kontroli. Nadużycia grożą wykluczeniem z klubu pacjentów.

Doświadczenia z Kalifornii pokazują, że to jest możliwe i doskonale się sprawdza. Dlatego w ramach naszego projektu Fenix proponujemy tworzenie zamkniętych klubów konsumentów medycznej marihuany w Polsce. Po drugie – z legalizacją medycznej marihuany związana jest szersza edukacja, zrozumienie przyczyn i skutków zażywania takich substancji. Tu każde pojedyncze doświadczenie ma wagę naukowo-poznawczą. Dzielimy się doświadczeniami i przepisami na przetwory z cannabis. Moim zdaniem prowadzi to nie do wzrostu, lecz spadku konsumpcji substancji psychoaktywnych – także alkoholu czy papierosów.

Poza tym legalny obrót medyczną marihuaną przynosi realne zyski społeczeństwu. Nie z powodu zmniejszenia wydatków publicznych na walkę z nielegalnymi uprawami i konsumentami, ale przede wszystkim dlatego, że daje zatrudnienie mniej przystosowanym i chorym członkom społeczeństwa. W Kalifornii legalne kluby cannabis skupujące pacjentów, lekarzy i wolontariuszy odprowadzają co roku ok. 400 mln dolarów podatku, zasilającego budżet stanowy. Dlatego korzystają na tym nie tylko chorzy i ich rodziny, ale wszyscy obywatele. 

Sądzisz, że legalizacja marihuany jako środka leczniczego zmieniałaby sytuację polskich pacjentów, zwłaszcza tych potrzebujących opieki paliatywnej?  

M.C.: Obecnie w opiece paliatywnej używa się chętniej opiatów, które mogą grozić przedawkowaniem i uzależnieniem fizycznym. Natomiast marihuana, która mogłaby być stosowana jako zamiennik jest nieobecna w szpitalach i aptekach. Pacjenci prywatnie uprawiający roślinę na własny użytek traktowani są jak narkomani czy jeszcze gorzej – jak producenci narkotyków. Trzeba to zmienić.

Firmy farmaceutyczne wypuszczają na rynek specyfiki, na które pacjentów często nie stać – zwłaszcza w krajach takich jak USA, gdzie brakuje systemu opieki społecznej, takiej jak chociażby w Polsce. Dlatego ludzie powinni mieć prawo do samodzielnej uprawy cannabis na własne potrzeby medyczne. Nieuleczalnie chorzy pacjenci żyją ze swoimi problemami przez długie lata, zanim ostatecznie odchodzą z tego świata.

To, że ktoś wygrał walkę z rakiem nie znaczy jeszcze, że wygrał życie. Jego stan zdrowia najczęściej nie pozwala na zatrudnienie, a prace dorywcze stanowią często nielegalny dochód, którym pacjenci muszą wspierać renty. Tradycyjna terapia cannabis to coś więcej niż substancje chemiczne – to powrót do lokalnego wsparcia i pomoc w zaspokajaniu potrzeb społecznych cierpiących ludzi. Kluczowa jest tutaj przede wszystkim empatia.  

Dla głodnych wiedzy: