Masz wiadomość od mordercy

Zabójcy rzadko dają policji lub mediom wskazówki ułatwiające ich identyfikację i schwytanie. Są jednak wyjątki. Gdy perwersyjna chęć rywalizacji i sławy staje się silniejsza niż instynkt samozachowawczy, kilerzy rozpoczynają grę. Przekazują ścigającym zakodowane informacje.

Ciało 79-letniej Jennie Vincow zostało niemal poćwiartowane. Był gorący czerwcowy wieczór 1984 roku i w wielu domach w Los Angeles mieszkańcy zostawili na noc uchylone okna. Morderca kobiety tak właśnie dostał się do jej mieszkania. Najpierw brutalnie ją zgwałcił, a potem zadał kilkadziesiąt ciosów nożem. Z tak bestialskim morderstwem policja z Los Angeles nie miała jeszcze do czynienia. Nie było jednak żadnego śladu, który pozwoliłby zidentyfikować sprawcę. Aż do 17 marca następnego roku.

Wieczorem tego dnia mieszkająca na przedmieściu Maria Hernandez otworzyła garaż, by wstawić do niego samochód. Nie zauważyła, że tuż za autem do pomieszczenia wślizgnęła się skulona postać. Kiedy Maria wysiadła, obok pojawił się nagle wysoki mężczyzna i strzelił do niej z pistoletu. Miała szczęście – kula trafiła w breloczek od kluczyków samochodowych, zmieniła tor lotu i niegroźnie raniła jej rękę. Jednak z bólu, szoku i strachu kobieta padła na ziemię jak martwa.

Napastnik przez garaż wszedł do domu. Dayle Okazaki, 33-letnia współlokatorka Marii, została zastrzelona przez niego z bardzo bliskiej odległości – pocisk roztrzaskał jej czaszkę. Jednak na miejscu zbrodni policjanci znaleźli coś, co nie było własnością mieszkających w domu kobiet. Była to czarna czapka z daszkiem i logo grupy AC/DC.

Jestem „Nocnym Prześladowcą”

Morderca zostawił pierwszą wskazówkę. Jak się później okazało – bardzo ważną. Jednak policjanci nie potrafili jej jeszcze odczytać.

Tymczasem napastnik znów zaatakował. Tego samego dnia, kiedy zabił Dayle Okazaki, w podobny sposób zastrzelił w Los Angeles kolejną kobietę. Pod koniec marca dokonał pierwszej z serii zbrodni, które miały stać się jego znakiem rozpoznawczym. Przez uchylone okno wszedł w nocy do domu  starszego małżeństwa. Vincent Zazzara został zastrzelony, kiedy spał w łóżku. Natomiast jego żona Maxine…

Policyjny opis zbrodni: „Oczy kobiety były wydłubane, puste oczodoły wypełnione mieszaniną krwi i tkanek. Zabójca wbił nóż w jej lewą pierś, zostawiając duży ślad w kształcie litery T. Było mnóstwo innych ran na szyi, twarzy, brzuchu i wokół wejścia do pochwy. Ta kobieta została zarżnięta”.

Na początku maja morderca wślizgnął się w nocy do domu kolejnego starszego małżeństwa, Harolda i Jean Wu. Mężczyznę zastrzelił we śnie, kobietę pobił i brutalnie zgwałcił. Zabrał też z domu cenne przedmioty. Od tej pory, co kilka tygodni, atakował w podobny sposób: mężczyźni ginęli do razu, zastrzeleni z pistoletu, kobiety były brutalnie okaleczane lub gwałcone. Napastnik wchodził do domów przez uchylone okna. Ponieważ budynki, w których atakował, były do siebie podobne, nie miał żadnego problemu z odnalezieniem sypialni. Od czerwca 1985 roku morderca zaczął też zostawiać na miejscu zbrodni znak pentagramu.

Była to kolejna wskazówka. Tym razem kierujący śledztwem 61-letni szeryf hrabstwa Los Angeles Sherman Block skojarzył zostawiane przez mordercę znaki. Najpierw kazał  policjantom… przejrzeć i przesłuchać płyty zespołu AC/DC. W połowie lat 80. australijska grupa była u szczytu popularności, która rozpoczęła się od wydanego w 1979 roku albumu „Highway to Hell” („Autostrada do piekła”). Funkcjonariusze zauważyli, że to właśnie na okładce tej płyty wokalista Bon Scott ma na szyi łańcuszek z pentagramem, takim samym jak te, które morderca zostawiał na miejscu zbrodni. Natomiast ostatni utwór z tego albumu, zatytułowany „Night Prowler” („nocny prześladowca”), opowiadał historię identyczną jak przerażające zdarzenia z Los Angeles: o człowieku, który nocą wkrada się do domów, by znienacka zabijać i gwałcić. W refrenie na końcu piosenki padają słowa:

„Jestem twoim nocnym prześladowcą, czołgam się po podłodze

Jestem twoim nocnym prześladowcą, sprawię, że będziesz nieczysta

Jestem nocnym prześladowcą i nic na to nie poradzisz”

Od tej pory przydomek „Nocny Prześladowca” na trwałe przylgnął do mordercy z Los Angeles. Ale odkrycie policji miało swoją dobrą stronę. Mieszkańcy, przerażeni łatwością, z jaką zabójca dostawał się do domów ofiar, zaczęli zabezpieczać okna, a także organizować nocne uzbrojone patrole. Wkrótce brutalne morderstwa w Los Angeles ustały. Natomiast podobne zbrodnie zaczęły się w San Francisco.

Na trop Nocnego Prześladowcy naprowadziła policjantów Donna Myers, właścicielka pensjonatu w tym mieście. W sierpniu 1985 roku zeznała, że jej gościem był niejaki Ricky. Pewnego razu zauważyła, że z wielkim zainteresowaniem oglądał on w telewizji reportaż o zbrodniach w Los Angeles. Odwrócił się wówczas do niej i zapytał: „Nie byłabyś zapewne zdziwiona, gdyby okazało się, że to ja jestem Prześladowcą?”. Kobieta uznała to za żart, ale kiedy w prasie ukazały się pierwsze wierne portrety pamięciowe Nocnego Prześladowcy, rozpoznała w nich swojego gościa i przerażona pobiegła na policję.

Zebrane informacje doprowadziły w końcu śledczych na trop 25-letniego Richardo Ramireza, notowanego dotąd za drobne przestępstwa. Został zatrzymany 31 sierpnia 1985 roku i po trwającym 4 lata procesie skazany na karę śmierci za 41 przestępstw, w tym 15 morderstw, 5 usiłowań morderstw i 11 gwałtów.

 

Ile osób mam jeszcze zabić?

Ramirez nie mógł narzekać na brak zainteresowania ze strony mediów. Policjanci szybko skojarzyli, że okrutnych morderstw w Los Angeles dokonuje ta sama osoba, nadali mu też przydomek, jaki sam sobie wybrał. Nie wszystkim jednak mordercom udawało się tak szybko zdobyć medialną sławę. Niektórzy musieli się starać o to latami – kosztem życia wielu ofiar.

W październiku 1975 roku w jednej z książek z działu „technika” miejskiej biblioteki publicznej w Wichita (stan Kansas w USA) znaleziono list, opisujący ze szczegółami przerażające zabójstwo sprzed 20 miesięcy. Jego ofiarami padli Joseph i Julia Otero oraz dwójka z ich pięciorga dzieci w wieku 9 i 11 lat. Ofiary zostały związane i uduszone: napastnik założył im na głowy plastikowe torby. Treść listu wskazywała na to, że pisał go morderca. Mimo to podane przez niego informacje nie posunęły śledztwa do przodu. Sprawa zabójstwa rodziny Otero wciąż pozostawała niewyjaśniona.

Jednak morderca najwyraźniej nie chciał pozostać anonimowy. Niespełna 2,5 roku później, w lutym 1978 r., do lokalnej stacji telewizyjnej w Wichita przyszedł list, podpisany inicjałami B.T.K. Jego autor przyznał się do zabójstwa rodziny Otero, a także trzech kolejnych morderstw, dokonanych w 1974 i 1977 roku. Ich ofiarami padły młode kobiety w wieku od 21 do 26 lat. Do wyznania dołączony został wiersz pt. „Śmierć dla Nancy”. Tak miała na imię jedna z zamordowanych kobiet.

Wiersz był aluzją do sposobu, w jaki B.T.K. pozbawiał życia swoje ofiary. Najpierw krępował je sznurem i taśmą samoprzylepną, a następnie zakładał na głowę plastikowy worek. Kiedy ofiara traciła przytomność z braku tlenu, zdejmował worek, pozwalając jej zaczerpnąć powietrza, po czym zakładał go znowu. Te tortury powtarzał wielokrotnie. Po śmierci kobiet onanizował się nad ich zwłokami: śledczy znaleźli nasienie zbrodniarza na ubraniach ofiar.

Morderca rozszyfrował też inicjały, którymi podpisał list. Litery B.T.K. były skrótem od słów „bind”, „torture” i „kill” – „krępować”, „torturować” i „zabić”, co było wyraźną wskazówką, w jaki sposób zabijał i będzie zabijał. Po co jednak ułatwiał policji zadanie?

Wyjaśnienie przyniosła dalsza część listu: otóż B.T.K. miał pretensję do policji i mediów, że… niedostatecznie nagłaśniały dokonywane przez niego zbrodnie. Przyznając się do kolejnych trzech zabójstw wskazywał, że „Wichita doczekała się wreszcie własnego seryjnego mordercy” i wyrażał żal, że media tego nie zauważyły. „Ile osób mam jeszcze zabić, abyście nadali mi jakiś przydomek? Może być np. Dusiciel z Wichita?” – pytał w liście do telewizji.

Cel osiągnął – od tej pory media zaczęły nazywać go „Dusicielem B.T.K”. Rok później przysłał jeszcze jeden wiersz, tym razem o morderstwie, którego nie udało mu się dokonać. Po czym zamilkł na 25 lat.

 

Dusiciel:  reaktywacja

Ponieważ tak długie milczenie nie było zgodne ze sposobem działania seryjnych zabójców, policjanci z Wichity uznali, że sprawca brutalnych morderstw nie żyje lub wyjechał z miasta. Z błędu wyprowadził ich list, który w 2004 r. trafił do redakcji lokalnej gazety. Autor podpisany jako Bill Thomas Killman (B.T.K.) opisał w nim morderstwo, którego dokonał w 1986 roku. Jako dowód przysłał zdjęcia z miejsca zbrodni i prawo jazdy ofiary.

Kolejne przesyłki od B.T.K. trafiły też do stacji telewizyjnej, miejskiej biblioteki, firmy kurierskiej UPS oraz policji. Zawierały m.in. przyznanie się do dwóch kolejnych zbrodni z lat 1985 i 1991, zdjęcia ze scenami przemocy i krępowania dzieci, prawo jazdy jednej z ofiar a także lalkę Barbie ze związanymi rękami i nogami oraz głową owiniętą folią. Była to oczywista aluzja do sposobu, w jaki 30 lat wcześniej została zamordowana 9-letnia Josephine Otero.

Jedna z przesyłek zawierała także autobiografię mordercy, ujawniającą (jak się później okazało) wiele prawdziwych szczegółów z jego życia.

B.T.K. proponował również policji, że dostarczy więcej informacji na temat swój i popełnianych przez siebie morderstw, ale tylko na komputerowej dyskietce. Pytał, czy istnieje techniczna możliwość sprawdzenia, przez kogo dyskietka została nagrana. Funkcjonariusze podjęli grę i przez ogłoszenie w lokalnej gazecie, będące w rzeczywistości uzgodnionym w mordercą szyfrem, odpowiedzieli, że takiej możliwości nie mają.

Był to oczywiście blef. Kiedy w lutym 2005 roku dyskietka dotarła do stacji telewizyjnej w Wichita, sprawy potoczyły się błyskawicznie. Wezwani do pomocy specjaliści z FBI natychmiast ustalili, że były na niej czterokrotnie zapisywane różne pliki przez użytkownika o imieniu „Dennis”, m.in. na komputerach miejscowego Chrześcijańskiego Kościoła Luterańskiego.

Teraz wystarczyło już tylko wpisać na stronie Google słowa „Dennis” i „Christ Lutheran Church Wichita”, aby pojawiło się nazwisko mordercy. Okazał się nim 60-letni Dennis Rader, przewodniczący rady parafialnej, pracujący jako inspektor ds. zwierząt w urzędzie miejskim.

Rader przyznał się do zabójstw, za co został skazany na 10-krotne dożywocie. Na pytanie policjantów, dlaczego po 25 latach postanowił znów zaryzykować i przekazać policji wskazówki, odpowiedział, że powodem była napisana o nim książka „Koszmar z Wichita: Polowanie na dusiciela B.T.K”.

„Chciałem opowiedzieć tę historię własnymi słowami. Poza tym moje dzieci podrosły i miałem więcej czasu” – wyznał morderca.