Meteopaci są wśród nas

Niskie ciśnienie atmosferyczne tłumaczy wszystko. Zły dzień w pracy, gorszą ocenę w szkole, ból głowy i ogólną niechęć do całego świata. Ponad 80 proc. Polaków uważa się za meteopatów

Z nieba siąpi mżawka, jest szaro i zimno. Widok za oknem nie nastraja optymistycznie. Prognoza biometeorologiczna w serwisie Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej rozwiewa resztę nadziei: „Wyż nad Polską osłabnie. Warunki biometeorologiczne ulegną pogorszeniu, zwłaszcza w województwach północno-zachodnich, do których zacznie zbliżać się zatoka niżowa z układem frontów atmosferycznych, co u meteopatów może przejawiać się złym samopoczuciem, wzmożoną sennością i spowolnieniem reakcji, a także nasileniem bólów”. Jeśli jeszcze kogoś nie zaczęła boleć głowa, to teraz już na pewno łupie ze zdwojoną mocą. Nic, tylko spędzić cały dzień w domu i narzekać na zły biomet.

Ach, ten niż

Dziś każda szanująca się stacja telewizyjna i radiowa, każdy poważny portal internetowy, oprócz „zwykłej” prognozy pogody, obowiązkowo informuje: biomet korzystny, niekorzystny lub obojętny. Choć prognozy biometeorologiczne zrobiły prawdziwą furorę dopiero w ostatnim dziesięcioleciu, to pewnie mało kto już dziś pamięta, że pierwszy komunikat dotyczący wpływu pogody na samopoczucie usłyszeli słuchacze I Programu Polskiego Radia na przełomie lat 60. i 70. Autorski komentarz biometeorologiczny przygotowany wówczas przez Marię Baranowską z IMiGW tak spodobał się ludziom, że wszedł na stałe do radiowego programu. Wkrótce komunikat biometeorologiczny zaczęły zamawiać warszawskie Miejskie Zakłady Komunikacyjne i stołeczna Komenda Milicji Obywatelskiej. Już pod koniec lat 90. Biometeorolodzy z IMiGW postanowili przeprowadzić pierwsze w Polsce badania, które miały dać odpowiedź, ilu w naszym kraju jest meteopatów. Okazało się, że aż 90 proc. kobiet i 75 proc. badanych mężczyzn stwierdziło, że są meteopatami lub przynajmniej osobami mającymi skłonność do meteopatii. Jedna z autorek badania Julita Cedzyńska-Ziemba opowiada: „W ankiecie badani mieli sami zaznaczyć typy pogody, stany powietrza i zjawiska atmosferyczne, które ich zdaniem wpływały na nich niekorzystnie. Najczęściej wskazywali pogodę pochmurną z opadami deszczu, przejściową z wyżu do niżu i przejściową z niżu do wyżu. Z grupy stanów pogody i zjawisk atmosferycznych jako najbardziej dokuczliwe wskazali silny wiatr, parność i upał”. Cedzyńska-Ziemba podkreśla, że odpowiedzi ankietowanych były subiektywne – nikt nie sprawdzał, czy są oni rzeczywiście tak wrażliwi na zmiany pogody, jak deklarowali.

W badaniach dotyczących biometeorologii przodują Niemcy. Według wyliczeń badaczy z zachodniej Europy liczba meteopatów wciąż rośnie. Podczas gdy w latach 50. ubiegłego wieku było ich w społeczeństwie najwyżej 40 proc., to pod koniec lat 90. liczba „chorych na pogodę” wzrosła do 70 proc. Problem w tym, że naukowcy cały czas spierają się, jaką wartość mają wszelkie badania wrażliwości na pogodę. Sceptycy jako dowód podają nieudany eksperyment badaczy z Instytutu Balneologii i Klimatologii uniwersytetu w Monachium. Postanowili oni sprawdzić, czy rzeczywiście meteopaci na podstawie samopoczucia potrafią określić pogodę. Próba zakończyła się fiaskiem. Większość zdeklarowanych meteopatów odizolowanych od prognoz i widoku za oknem nie umiała powiedzieć – tylko na podstawie samopoczucia – czy akurat mamy niż czy wyż.

Hans Richner ze szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologicznego- (ETH)mówi wprost, że prognozy biometeo to nonsens i strata czasu. Zdaniem naukowca twierdzenie, że przy parnej, upalnej pogodzie możemy mieć problem z krążeniem, to tak jakby ostrzegać, że podczas deszczu można zmoknąć. Mimo to badacze z Międzynarodowego Instytutu Biometeorologii wciąż starają się udowodnić wpływ pogody na życie ludzi. W tym roku np. Holendrzy opublikowali wyliczenia, jaki wpływ miała pogoda na frekwencję podczas wyborów w tym kraju na przestrzeni ostatnich 40 lat. Okazało się, że przy niekorzystnym biomecie do urn szło ledwie 1,5 proc. mniej wyborców niż w przypadku korzystnego. Tak nikłą różnicę naukowcy wytłumaczyli… małą zmiennością pogody w Holandii.

Hipochondria czy kurtuazja?

Kiedy w jednym z wywiadów zapytano amerykańską pisarkę Anne Applebaum (żonę Radosława Sikorskiego), co najbardziej śmieszy ją w Polsce i w Polakach, odparła bez zastanowienia, że właśnie ciągłe rozmowy o ciśnieniu atmosferycznym i jego wpływie na samopoczucie. Maria Hejnar, która wykłada psychologię na Uniwersytecie Paris 13 w Paryżu, podkreśla, że choć Francuzi o pogodzie lubią rozmawiać, to rzadko zdarza się, aby winą za swoje niepowodzenia obarczali deszcz czy słońce. I choć mieszka we Francji od 20 lat, nie zwróciła nawet uwagi, czy media ekscytują się podawaniem biometu. „Ale może tu po prostu jest łagodniejszy klimat, więc za bardzo nie ma na co zwalać” – zastanawia się. I dodaje: „W psychiatrii istnieją sezonowe depresje, związane z długością naświetlenia, leczy się je światłem, jest to tak zwana luminoterapia. Jednak w mojej opinii większość naszych bolączek jest związana nie z pogodą, lecz z depresją, która jest uważana za chorobę stulecia. Do tego dochodzą częste stany lękowe, które w epoce kryzysu nasilają się. Te stany powodują, że jesteśmy bardziej wrażliwi na wiele czynników zewnętrznych. Nie zaprzeczam, że być może są osoby szczególnie wrażliwe na zmiany pogody, zwłaszcza na jej pogorszenie, niemniej nie można pogodzie przypisać centralnej roli w naszym lepszym lub gorszym samopoczuciu. Jest to próba racjonalizowania naszych trudności psychicznych, które czasem tak trudno zaakceptować. Przecież we współczesnym świecie wymaga się od nas wydajności i ciągłego bycia w świetnej formie” – mówi psycholog. A pogoda to idealna wymówka. I do tego w Polsce przyjmowana ze szczególnym zrozumieniem. Meteopaci na forach internetowych zastanawiają się nawet, czy można zwolnić się z pracy z powodu niskiego ciśnienia, nawzajem usprawiedliwiają swoją niemoc i podają domowe recepty na pokonanie złego biometu. Na pierwszym miejscu jest zwykle… filiżanka mocnej kawy. Jeśli nie zadziała, najlepiej zaszyć się w domu i nie wychodzić spod kołdry.

Lekarze łapią się za głowę i zamiast o „chorowaniu na pogodę” wolą mówić o hipochondrii. Prof. Tomasz Pasierski, kardiolog i wykładowca w Zakładzie Bioetyki i Humanistycznych Podstaw Medycyny na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, nie widzi żadnego naukowego związku między pogodą a zdrowiem. „Ludzie źle się czują, więc szukają przyczyny. A pogoda jest pierwsza pod ręką. Liczba zawałów wzrasta podczas upałów? Owszem, ale nie sam upał jest powodem, ale m.in. odwodnienie organizmu spowodowane niewłaściwym uzupełnianiem płynów” – mówi Pasierski.

Ostatni Eurobarometr – sondaż przeprowadzany na zamówienie Komisji Europejskiej – pokazuje, że klimat niekoniecznie ma jakiś szczególny udział w ogólnym samopoczuciu poszczególnych narodów. Wśród najbardziej zadowolonych z życia znaleźli się mieszkańcy zimnej Skandynawii, a wśród najmniej zadowolonych mieszkańcy słonecznej Grecji. Polacy ze swoim pozytywnym nastawieniem do życia wybijają się ponad średnią europejską. Skąd więc to ciągłe narzekanie na pogodę? Prof. Janusz Czapiński, socjolog od lat badający samopoczucie Polaków, tłumaczy: „Polacy twardo stąpają po ziemi. Jak im się nie wiedzie, częściej narzekają na władze, na los niż na pogodę. Inna sprawa, że pogoda to u nas temat zastępczy. To rodzaj poprawności meteorologicznej, kurtuazja, taki nasz kod kulturowy. Tak jak Anglicy lubią rozmawiać o pogodzie, tak i w Polsce w dobrym tonie jest zacząć rozmowę od tego, że dziś ciśnienie atmosferyczne nam sprzyja bądź nie. I nikt nie może zarzucić mi, że mówię nieprawdę.