Na garnuszku “Czajki”

Przedwojenna Warszawa pielęgnowała model próżniaczego życia. Królem stolicy – tym, który nadawał jej smak i ton – był Franciszek Fiszer. U jego boku zaś Bela „Czajka”.

Bywalec salonów i popularnych lokali, erudyta, domorosły filozof, sybaryta i leń. Musiał cieszyć się niebywałym urokiem osobistym i charyzmą, gdyż roztrwoniwszy w młodości niemały majątek (rodzinna posiadłość, folwark Ławy, została zlicytowana za długi), do późnej starości żył na koszt przyjaciół, którzy znajomość z nim poczytywali sobie za zaszczyt. 

Nigdy nie pracował, chlubił się tym, że nigdy nic nie napisał. Jego żywiołem była intelektualna biesiada. Mawiano, że należał do tych niewielu ludzi na świecie, którzy godni byli uczestniczyć w „Uczcie” Platona.

Płacę i idę

Spotkać go można było we wszystkich najbardziej znanych restauracjach warszawskich. Przed I wojną światową były to: „Semadeni”, „Lourse”, „Nadświdrzańska”, „Udziałowa”, „U Stępka”. I najbardziej popularna i lubiana przez Fiszera kawiarnia „U Mucka” („U Miki”) przy pl. Trzech Krzyży – przesiadywał tam często przy jednym stoliku z małomównym Stefanem Żeromskim. Jak opisuje Józef Wasowski w książce „Z galerii ludzi niezwykłych”, pewnego razu Żeromski, poproszony przez współbiesiadników o komentarz do „Dziejów grzechu”, plątał się, mówił nieskładnie i niejasno. „Stefanie – przerwał mu Fiszer – mówisz bzdury! Ja Ci powiem, coś chciał wyrazić przez postać Ewy. I wygłosił spicz wspaniały, wywód głęboko interesujący. Żeromski był zachwycony. Nieraz później powtarzał z czarującym uśmiechem: »Nikt mi tak znakomicie nie wyjaśnił, co chciałem w tej powieści powiedzieć, jak Franio«”.

Sformułowania i bon moty Fiszera szybko obiegały miasto i wchodziły do codziennego języka Warszawy. „Fiszer siedzi na werandzie u »Lourse’a«. Środkiem jezdni przeciąga pogrzeb. Za karawanem idzie mnóstwo znajomych. Fiszer przypomina sobie, że parę dni temu umarł stały bywalec »Miki«, prof. Wermiński. Wyciąga rękę i wskazując na karawan, woła na całą ulicę swym armatnim głosem: »Czy to Wermiński?«. Ktoś z orszaku pogrzebowego kiwa potakująco głową. Fiszer znów woła: »Płacę i idę«. To »płacę i idę« stało się przez długi czas jakby refrenem, którym znajomi Franca kończyli swe sjesty po warszawskich knajpach” – opisywał Artur Śliwiński we wspomnieniach „Franciszek Fiszer. O królu cyganerii warszawskiej”.

Kolorowe ptaki

W międzywojniu Fiszer należał nadal do stałych bywalców najmodniejszych knajp: „Ziemiańskiej”, „Wróbla”, „IPS-u”. I z wszystkimi wybitnymi postaciami epoki był na ty. Odmówił tylko podobno bruderszaftu Mieczysławowi Grydzewskiemu. Stwierdził bowiem, że ten powiedział kiedyś, jakoby ludzkość powstała z gazów, wobec czego przyjaźnić się z nim nie sposób.

Słonimski zachwycał się absurdalnym poczuciem humoru Fiszera: „Oczywiście Grydz, redaktor »Wiadomości Literackich«, również dziwak, niczego podobnego nigdy nie powiedział, ale my wszyscy na złość potwierdzaliśmy relację Fiszera i żart ten doprowadzał Grydza do wściekłości. Gdy odwoływał się do mnie – powiedziałem ze smutkiem w głosie: »Powiedziałeś, Mieciu, powiedziałeś, że ludzkość powstała z gazów«”. 

Na przełomie lat 20. i 30. gwiazda Fiszera zaczynała jednak powoli gasnąć, ustępując miejsca innym kolorowym ptakom. Jednym z nich była zapomniana dziś Bela Hertz – kobieta, która posłużyła Witkacemu za pierwowzór postaci demonicznej Heli Bertz w „Pożegnaniu jesieni”. Witkacy nazywał ją „św. Teresą zmieszaną pół na pół z żydowską sadystką, mordującą w kokainowym podnieceniu białogwardyjskich oficerów”.

Częściej określano ją jednak mianem Fiszera w spódnicy.

Niegrzeczna córeczka tatusia

Według  Władysława  Broniewskiego Hertz [po drugim mężu Izabela Gelbard, po trzecim Izabela Stachowicz – przyp. red.] stała się najpopularniejszą obok Fiszera postacią przedwojennej Warszawy. Ta bywalczyni „Ziemiańskiej”, „Polonii”, „Zodiaku”, „Adrii”, „Cristalu” czy „IPS-u”, muza poetów i pisarzy, była stryjeczną wnuczką zgierskiego myśliciela żydowskiego Izuchera Mosze Szwarca oraz córką bogatego warszawskiego przedsiębiorcy.

Do literatury wprowadził ją nie tylko Witkacy. Zadomowiła się w niej jako panna Leopard we „Wspólnym pokoju” Zbigniewa Uniłowskiego: „Była istotnie piękną kobietą. Doskonale zbudowana miała twarz o niezwykłych szlachetnych rysach i cudownych oczach o granatowym blasku. Jej czarne oczy odcinały się od białości cery”. 

Jerzy Pomianowski, wspominając swoje młode lata, opowiadał Teresie Torańskiej na łamach „Dużego Formatu”: „W »Ziemiańskiej« Witkiewicz powiedział do Beli: »To jest młody członek Societas Spinozana Polonica z miasta Łodzi, który chce wiedzieć, dlaczego Cię lubię«. Bela stanęła na krześle i zadarła spódnicę. Ile pan miał lat? 17. Był pan zszokowany? Nie, zachwycony”. 

Sabina Sebyłowa w pamiętniku „Okładka z pegazem” nazywa Izabelę radosną epidemią, której wszyscy ulegali. O jej romansach krążyły legendy. „Kipiąca natura Gelbardowej przyciągała uwagę i bulwersowała (…). Za przychylność odwdzięczała się różnie – raz obdarowywała entuzjastycznym sposobem bycia, innym razem wspierała finanse. (…) Miała opinię kobiety żądnej mężczyzn, ale i o lwim sercu” – pisze Paulina Sołowianiuk w jej biografii pt. „Ta piękna mitomanka”.

Ale najważniejszym mężczyzną w życiu Izabeli był ojciec, zawsze rozumiejący, zawsze współczujący, gotowy spełniać najbardziej szalone jej zachcianki. Dość powiedzieć, że jako uczennicy płacił jej dwa srebrne ruble za każdą dwójkę przyniesioną ze szkoły. Rozgniewał się jednak, gdy jako kilkunastolatka, chcąc nadać swojemu życiu odcień dramatyzmu, po całonocnej lekturze „Zbrodni i kary” postanowiła zabić przyjaciela rodziców, starego Lewenfisza… Pomysł był wynikiem pełnego marazmu i depresji młodzieńczego poranka, ale Wilhelm Szwarc rwał włosy z głowy: „Ty jesteś dobre dziecko, ale Ty jesteś meszuge! [niespełna rozumu – przyp. red.] Ty nic na to nie możesz poradzić…”. 

Fiszera i Belę, zwaną później także „Czajką”, los zetknął we wczesnych latach 30. 

Fenomenalnie głupia kobieta

 

Doszło do tego w następujący sposób. Pod koniec lat 20. Bela wyjechała na kilka lat do Paryża, aby studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Poznała tam swojego drugiego męża (pierwszym był Aleksander Hertz) – warszawskiego architekta Jerzego Gelbarda. Malował ją Soutine, Matisse, podziwiał Picasso. Jednak po powrocie do Warszawy pani Gelbard szybko uległa czarowi – czysto platonicznemu – świeżo poznanego Franciszka Fiszera. Artysta grafik Konstanty Maria Sopoćko, który był świadkiem ich pierwszego spotkania, twierdził, że odbyło się w kawiarni „IPS-u”. Sopoćko bawił tam razem z Belą, która pragnęła poznać siedzącego przy sąsiednim stoliku Fiszera. Jego wspomnienie jest wielce zjadliwe: „Nie traciła czasu, lecz starała się pokazać w całej krasie swej wyszukanej elokwencji. Wysypywała obfite zasoby długo gromadzonej erudycji. Wyraźnie śpieszyła się, żeby odrobić stracony czas. Fiszer słuchał. (…) Po tym długim exposé – wyładowaniu bez kropek i akapitów »Czajka« urwała dla nabrania tchu. Skorzystał z tego Fiszer i nie zmieniając pozy ani wyrazu twarzy (…) powiedział: »Niebywałe… Pani jest fenomenalnie głupią kobietą«. Trzeba przyznać, że »Czajka« nie zdawała się obrażona. Śmiała się. Zachwyciło ją słowo »fenomenalnie«, na »głupią« nie zwróciła uwagi”. 

W ten dość nietypowy sposób znajomość pary oryginałów została nawiązana. Jeszcze tego samego dnia Fiszer przyjął zaproszenie do Gelbardów na obiad. Na drugie danie podano kaczkę. We wspomnieniach Izabeli czytamy: „»Co za wspaniale pachnąca kaczuszka!« – twarz Franciszka poczerwieniała. Trzymając duży widelec do nakładania drobiu, Franciszek utkwił oczy w półmisku. »Hm, nieporęcznie poćwiartowane« – mruknął, odebrał z rąk Weronki półmisek i postawił przed sobą. »Ależ prosimy, prosimy, niech pan się nie krępuje, ja jestem niedysponowany, a Belusia, zdaje się, w ogóle nie lubi kaczki…« – ratował sytuację Jerzy. »Cóż za naiwne i niemądre stworzenie! Nie lubić kaczki? Można nie lubić pewnych teorii, można nie lubić pewnych znajomych, można, cholera, nie lubić kobiet! Ale kaczki!? Od początku zaobserwowałem u niej niedorozwój umysłowy«”. 

Oryginalni przyjaciele

Bela postanowiła przyhołubić Fiszera jako domownika. Gelbard, człowiek pracy, z trudem akceptował towarzystwo kawiarnianego bywalca. Skończyło się na tym, że gdy architekt wyjeżdżał w tzw. interesach, Fiszer wprowadzał się na Złotą 36. W drzwiach witała go rozanielona kucharka: „A dyć wiadomo było, że pan profesor dzisiaj przyjedzie. Sztufada się dusi, że proszę siadać”. 

Bela wspominała: „Na stole zjawiały się wątróbki, zimna cielęcina, grzybki marynowane i wielkie różowe płaty szynki. Franciszek szedł do kąpielowego, aby umyć ręce, odprowadzany przez psy. Spoza drzwi rozlegał się potężny ryk: »Herbatę mocną! Bardzo mocną! Najmocniejszą!«. I wszystko wracało do normalnego biegu rzeczy. Jerzy budował coraz więcej, nie miał już dla mnie wcale czasu”.

Bela była Fiszerem zafascynowana:  „Drżąc z zachwytu, wpatrywałam się w jego oblicze. Tyle lat spędziłam na Montparnassie – tym jedynym miejscu na ziemi, gdzie spotkać można dziwaków z całego świata – malarzy, poetów, wariatów, oryginałów, pomyleńców. Nie! Przysięgam! Takiego tam nie było!”. 

„Czajka” określała Fiszera mianem abstrakcji zamkniętej w postaci najwspanialszego z żarłoków i – jak twierdzi Kira Gałczyńska – bardzo go kochała. Łączącą ich zażyłość nazywała „łagodną intymnością”, typową dla przyjaźni. Dla kogoś takiego jak Fiszer mogła być na pewno przyjaciółką interesującą, znała się przecież na sztuce, literaturze, potrafiła być krytyczna. Razem z Gelbardem zgromadzili w mieszkaniu wielką bibliotekę i kolekcję dzieł sztuki.

Belę i Fiszera łączyła również wspólna przyjaźń z Leśmianem. To właśnie Fiszerowi przypisywane jest autorstwo pseudonimu poety. Słynna jest też uwaga Fiszera o przyjacielu, który był nikczemnego wzrostu: „Zajechała pusta dorożka, z której wysiadł Leśmian”.

Jak bohema “doradzała” Lesmianowi przy Flakach

Istnieje anegdota o tym, jak szukająca wrażeń Bela i Fiszer próbowali pomóc poecie w jego nieustannych problemach finansowych. 

Leśmian był właścicielem placu, którego spieniężenie mogło być równoznaczne ze zmianą statusu materialnego poety. Problem polegał na tym, że położenie tego placu było dla poety zagadką, a wszelkie dokumenty świadczące, że jest on posiadaczem ziemi, zaginęły. Jak pisała Bela, Fiszer zaniepokojony o los przyjaciela perorował: „Rozumiesz, kochanie, że tak trwać dalej nie może. Małżonka, dzieci w Zamościu piszą tragiczne epistoły… bez grosza… zostawił je bez grosza. Rozumiesz? Tutaj też jest zupełnie bez monety. Sytuacja wręcz nieznośna. Człowiek bądź co bądź dojrzały, dorosły i świetny poeta. Musisz wziąć w swoje ręce tę sprawę. Masz auto, poruszasz się z łatwością. Ja będę na Ciebie czekał w »Ziemiańskiej«, a ty jedź z nim i znajdź mu wreszcie ten plac. Chętnie pojechałbym z wami, ale nie przechodzę przez te lilipucie drzwiczki. Zgodziłam się. »Dobrze, pojadę, ale przecież Bolek musi mieć jakieś kartki, jakieś papierki?«. Leśmian zacisnął powieki. Franciszek ryknął: »Kartki? Papierki? Idiotko, o czym ty mówisz? Jakie kartki i skąd on ma je wziąć?«”. 

Koniec końców na rozmowę z urzędnikami postanowiono wysłać któregoś z zaufanych przyjaciół i – aby się nad wyborem emisariusza zastanowić – wszyscy udali się do „Wróbla” na solidną porcję flaków. Do stolika szybko dołączyli Skoczylas, Broniewski… Racząc się pulpetami, flakami i napełniając raz za razem kieliszki radzili, jak pomóc Leśmianowi. 

Bela wspominała: „Poczułam się błogo… tak błogo (…), nigdzie na całym globie ziemskim nie było takiej knajpy, jak ten »Wróbel« na Mazowieckiej i nigdy mojego serca tak bez reszty nie mogłabym oddać, jak tym tu właśnie przyjaciołom. Franciszek wtajemniczył w sprawę Skoczylasa. Ten już pokosztował flaków, popłukując je czystą. Tak! To się nawet dobrze składa. Kuzyn mojego szwagra pracuje na Daniłowiczowskiej w tych hipotekach, może przez niego uda nam się dotrzeć do zaginionych papierów. Leśmian nie zachęcony przez nikogo, wypił znów kieliszek. Uśmiechnął się sam do siebie. Uśmiechnął się do mnie, uśmiechnął się do Franciszka…”.

Oczywiście nic więcej nie zrobiono w tej sprawie.

Ocalił ją kowal

Przytaczanym wspomnieniom „Czajki” o Fiszerze zarzucano po latach konfabulację i zmyślenie. Egzaltacja Izabeli drażniła wielu. Antoni Marianowicz żartem przypisywał jej rzekomą powieść pt. „Byłam Rudolfem Valentino”. A Witold Gombrowicz pisał z Argentyny: „Droga Belu! (…) Moja rada, żebyś wsiadła do pociągu Opanowanie, pojechała do miejscowości Opamiętanie i zamieszkała w pensjonacie Oprzytomnienie. (…) Kłaniam i nie widzę powodów do przesad i egzaltacji”.

 

Próżniacze życie Franciszka Fiszera zakończy śmierć w 1937 r. Umrze na rękach przyjaciółki, która do końca będzie go pielęgnować. Próżniacze życie Izabeli Gelbard zakończy wojna. Trafi do warszawskiego getta, które opuści dzięki staraniom męża i zostanie przeprowadzona do otwockiego. To – jak zapewniano Gelbarda – miało pozostać niezlikwidowane. Gelbard zginie w 1944 r., zamordowany na Majdanku. Getto otwockie podzieli los warszawskiego. Beli uda się uciec, będzie ukrywała się po lasach, w przypadkowych domach, korzystając z opieki dobrych ludzi. 

Opisze to wszystko w książce „Ocalił mnie kowal”. To na jego pamiątkę przybierze pseudonim „Czajka”. Zacznie wydawać wspomnienia jedne po drugich. Stanie się jedną z najbardziej popularnych autorek lat 50. i 60.: wtedy słynną „Czajką”, dzisiaj kompletnie zapomnianą. Ale to już inna historia.